Znaleziono 0 artykułów
08.05.2021
Artykuł partnerski

Magda Jurek: O przestrzeni myślę jak o obrazie

08.05.2021
Magda Jurek (Fot. dzięk uprzejmości projektantki)

W design weszła jako malarka – ta unikatowa perspektywa sprawia, że jej projekty stają się czymś więcej niż pięknymi przedmiotami z funkcją. – Każdą sytuację da się zapisać przy pomocy abstrakcji – mówi, a jej ostatnia kolekcja TRN zbiera kolejne wyróżnienia, właśnie otrzymała prestiżową nagrodę Mazda Design Award 2020. O poszukiwaniu własnej drogi, pracy i wzornictwie rozmawiamy z Magdą Jurek.

Jesteś malarką po ASP. Zamiast malować obrazy zaczęłaś konstruować lampy i zajmować się wzornictwem. Skąd ten zwrot?

W projektowaniu zawsze najbardziej interesuje mnie koncept. Projektowanie to dla mnie poruszanie się po abstrakcyjnym świecie form i kolorów, a w drugiej kolejności – spełnianie potrzeb produktowych. Tę perspektywę dobrze pokazuje ostatnia sesja zdjęciowa Macieja Milocha, w której razem ze scenografką Natalią Mleczak przenieśliśmy lampy TRN do abstrakcyjnej przestrzeni idealnej. Bo ja o przestrzeni myślę jak o obrazie.

Lampa Maria (Fot. dzięk uprzejmości projektantki)

Twoja pierwsza praca, którą wypłynęłaś na szerokie wody, to żyrandol-wazon, zbudowany z kilkudziesięciu szklanych probówek. Wlewasz do nich wodę i układasz polne kwiaty.

Ten projekt zrobiłam zaraz po szkole. Wyszłam od pomysłu na zestawienie roślin i światła, a wszystko inne – produkcja, marketing czy sprzedaż – wydawało mi się wtedy bardzo odległe.

W tym czasie spotkałam Monikę Osinkowską, która zobaczyła w projekcie potencjał i zmotywowała mnie, żeby wysłać go w świat.

Zrobiłam więc sesję zdjęciową. Trudno powiedzieć, że była profesjonalna, ale miała w sobie dużo uroku i obroniła się autentyzmem. Zdjęcia krążyły po blogach i magazynach wnętrzarskich, a później zaczęły spływać zamówienia. Ja zaczęłam poważnie myśleć o projektowaniu, a Monika do dziś jest menedżerką marki.

Od tego czasu upłynęło 10 lat. Dziś twój flagowy projekt to seria TRN inspirowana twórczością Jana Tarasina. Otrzymałaś za nią nagrodę Mazda Design Award 2020.

Od liceum uwielbiałam jego prace. To ciekawe, bo kiedy malowałam, nie czułam się abstrakcjonistką, a jednocześnie czułam z nim silną więź. Poszukiwanie znaków i rytmów w rzeczywistości, przypisywanie im znaczeń, było bliskie mojemu postrzeganiu świata. 

TRN (Fot. Maciej Miloch/thisiscontents)

Gdy byłam mała, nad moim łóżkiem wisiał kilim huculski. Godzinami się w niego wpatrywałam. Czasem abstrakcyjny wzór stawał się mapą dla różnych historii, kiedy indziej szukałam w nim matematycznego porządku. Do tej pory myślę o nim jako o modelu świata, który ma dwie strony – tę twardą, matematyczną, która każe szukać reguł, i miękką, narracyjną. Od nas zależy, którą drogą w danym momencie podąży nasz mózg. Czasem te dwie perspektywy idealnie się łączą. Nie jestem mistyczką, ale znaki, symetrie, powtórzenia, odstępstwa od reguł aż proszą się o odczytanie. To działa również w drugą stronę – każdą sytuację da się zapisać przy pomocy abstrakcji. Malarstwo Jana Tarasina rozumiem jako potrzebę odnalezienia zasady rządzącej światem i zapisania jej przy pomocy znaków. To utopijne zadanie często rozgrywa się podświadomie. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasz umysł bezustannie porządkuje, tworzy zbiory i podzbiory rzeczy. 

W jaki sposób rozwijasz ten temat w projektach?

Chciałam stworzyć serię przedmiotów będących znakami rzeczy, które reprezentują. Wyszłam od prac na papierze – abstrakcyjnych rysunków, w których starałam się dokonać pewnej analizy formy lampy i stołu i wypracować, na bazie tych obserwacji, pewien system znaków. Na początku było ich wiele, udało mi się zredukować alfabet do sześciu znaków i podstawowych figur, które korespondują ze sobą. Trzy wywodzą się z koła, trzy z linii prostej. Dodałam do tego lustro, które ma dla mnie charakter filozoficzny – odbija rzeczywistość i powtarza kształt figury ludzkiej. Podobny kształt pojawia się na obrazach Tarasina. W pozostałych przypadkach nie czerpałam bezpośrednio ze znaków Tarasina. One nie są „powyciągane” z obrazów. Inspiracją był sam sposób myślenia. Ja posługuję się własnym szyfrem.

TRN (Fot. Maciej Miloch/thisiscontents)

Opowiedz o szyfrowaniu.

Pracę nad serią TRN poprzedziła wystawa „Pola niewidzenia”, w której brałam udział. Artyści i projektanci przy pomocy różnych technik próbowali pokazać, jak bez wzroku można odbierać rzeczywistość. Punktem wyjścia stały się dla mnie słowa niewidomej kobiety: „to, co mam przed oczami, można porównać do tego, co ty odczuwasz dłonią, kolanem albo policzkiem”. Potraktowałam tę wskazówkę dosłownie. Natychmiast zdałam sobie sprawę, że nie potrafię wymazać tego, co już wiem, tego, co zobaczyłam wcześniej. Gdy zamykam oczy, wrażliwość pozostałych zmysłów znacznie się rozszerza, ale wciąż myślę kodem widzialnych rzeczy. Badałam otoczenie po omacku i kształtowałam alternatywną rzeczywistość, składając ją z „gotowców” podsuwanych przez wyobraźnię. Powstało bardzo wiele interpretacji przedmiotu dotykanego różnymi fragmentami ciała. Zestawione ze sobą w gablocie, tworzyły rodzaj tajemniczego alfabetu. To zapis walki zmysłów z wiedzą.

Jak wykorzystałaś tę obserwację?

Idąc za tym odkryciem, wymyśliłam ćwiczenie warsztatowe. Do pudełka włożyłam zrobioną przez siebie abstrakcyjną rzeźbę. Była wykonana z ceramiki i nie przedstawiała nic konkretnego. Owszem, jej poszczególne fragmenty mogły przywoływać skojarzenia – coś wydawało się uchem, coś innego dzióbkiem. Każdy zwiedzający wystawę mógł włożyć ręce do pudełka i dotykiem zbadać jego zawartość. Później był proszony o narysowanie tego obiektu, w taki sposób, jaki sobie go wyobraża. Powstawały niezwykłe i zupełnie niepodobne do siebie interpretacje. To było naprawdę wspaniałe, bo rysunki przedstawiały z jednej strony coś zupełnie oderwanego od wzorca, z drugiej, w całej masie przewijały się pewne podobieństwa – ziarenka prawdy. Myślę, że sztuczna inteligencja mogłaby znaleźć wszystkie elementy wspólne i uzyskać obraz rzeźby z pudełka. To doświadczenie wzmogło we mnie potrzebę zaprojektowania serii przedmiotów opartych na znaku, będącą rodzajem przestrzennego pisma.  

Kolo (Fot. Archiwum prywatne)

O swoich obiektach nie myślisz jak o funkcjonalnych przedmiotach, tylko rzeźbach i instalacjach.

To prawda, nie umiem uwolnić umysłu od obrazów, które bardzo chcą się zmaterializować. Myślę kategoriami plastycznymi. Moją motywacją jest koncept. On jest najważniejszy, wszystko inne to wyzwanie.

A co z funkcją? Designerska lampa w nowoczesnych wnętrzach staje się rzeźbą – elementem kompozycji. Za realne oświetlenie odpowiada system ukrytych reflektorów z precyzyjną regulacją. 

W jakimś stopniu tak. Ale ja, choć skupiam się na formie, nie lekceważę funkcji.

Jeden z moich projektów z serii Kolo powstał z inspiracji zjawiskami astronomicznymi. Lampa działa jak klepsydra. Źródło światła jest powoli zasypywane piaskiem, aż zaniknie, przypominając zachodzące słońce. W ciągu kilku minut lampa od pełnej jasności wygasza się prawie do ciemności, dając delikatny efekt smużenia. Buduje specyficzną, wieczorną atmosferę, koi system nerwowy i daje przyjemność z prostego faktu przebywania i obserwacji. W tym projekcie funkcja, czyli charakter uzyskiwanego światła, była najistotniejsza. Nad techniczną stroną projektu pracowałam z architektem Piotrem Musiałowskim. Forma powstała w drugiej kolejności jako wypadkowa funkcji.
Choć rzeczywiście, częściej pracuję tak, że w głowie pojawia się prześladująca wizja, której nie mogę się oprzeć. 

Myślę, że właśnie dlatego w moim dorobku projektowym najwięcej jest lamp. One dają największą swobodę w obszarze formy. To takie rzeźby na suficie, przestrzeń wokół nich jest pusta. 

Lampy produkujesz sama – robisz odlewy, wypał, szkliwienie, montaż, itd…

Tak, lampy produkujemy w mojej pracowni. Mieszkam i pracuję w Grójeckiem, regionie bez tradycji ceramicznych. Wszyscy tutaj zajmują się uprawą owoców. Problemem jest brak wyszkolonych pracowników i specjalistów. Większości rzeczy musieliśmy nauczyć się sami. To mozolna droga, ale ujarzmienie problemu daje satysfakcję. Proces jest na tyle skomplikowany, że muszę mieć nad nim bezustanną kontrolę. Ceramika to nieprzewidywalna materia, właściwie na każdym etapie produkcji może pojawić się nieoczekiwany błąd. Do tej pory nie udało mi się znaleźć podwykonawcy, który wykonałby ceramikę tak precyzyjnie i jakościowo, jak my sami. Na przykład szkliwienie – bardzo wiele czynników wpływa na ostateczną barwę szkliwa. To samo szkliwo, palone w jednym z naszych pieców, ma inny kolor niż wypalone w tej samej temperaturze w drugim piecu. Ta nieprzewidywalność bywa frustrująca, ale z drugiej strony, ma swój charakter. Ma się wrażenie obcowania z żywą materią, która miewa swoje fochy i w coś z tobą gra. Nie sposób się nudzić. Na samym końcu każdą lampę komponuję z osobna. Dobieram odcienie tak, żeby najlepiej ze sobą współgrały. Zestawianie kolorów to sama przyjemność. I podczas gdy wiele osób doszukuje się w nich symboliki i znaczeń, ja kolory wybieram tak jak maluję, czyli w sposób bardzo intuicyjny. Kiedy spotkają się odpowiednie, przez mózg przebiega prąd.

TRN (Fot. Pion Studio)

Ale robisz też czarne lampy.

Czarna wersja jest tą wyjściową. Brak koloru oddaje pole znaczeniom i wydobywa aspekt graficzny projektu. W czarnej wersji najbardziej widać, że to przestrzenne pismo. Czerń jest też bezpieczniejsza i elegancka. W Polsce to większość zamówień. Klienci zagraniczni są odważniejsi.  

Jury przyznające nagrodę Mazdy podkreśliło rzemieślniczy pierwiastek twoich projektów? Czy fizyczny kontakt z przedmiotem, daje ci satysfakcję?

Są etapy produkcji, które są zaskakująco przyjemne, np. po pierwszym wypale, na tak zwany biskwit, godzinami gładzimy ceramiczne części, żeby stały się idealnie gładkie. Nazywamy to „mizianiem”. Delikatnie miziamy elementy miękką gąbką. To doskonałe ćwiczenie sensoryczne. Po godzinie pracy, która z opisu może wydawać się nudna, czuję się odprężona jak po weekendzie w Davos. Osiągam stan półmedytacji i do głowy przychodzą mi najlepsze pomysły. Moment, w którym pracują ręce, a głowa jest wolna, jest niezastąpiony. Nie wyobrażam sobie pracy wyłącznie przy komputerze. Kontakt z materią jest kluczowy. 

TRN to także lustra i stoły.

Wszystko powstało w tym samym momencie i stanowi system znaków, który funkcjonuje w różnych strefach wnętrza – pod sufitem, na podłodze i na ścianach.
Drewniane meble powstały we współpracy z pracownią Square Drop. To pracownia stolarska, która wcześniej zajmowała się renowacją starych mebli wysokiej jakości. Ich niesamowite umiejętności pozwoliły mi zmaterializować skomplikowane technicznie pomysły. Udało nam się zamienić znaki w elementy konstrukcyjne stolików, używając przy tym wyłącznie tradycyjnych technik stolarskich.

TRN (Fot. Pion Studio)

Mazda Design Award to wyjątkowe wyróżnienie, wskazujące nowe kierunki, przyznawane jest poza konkursem, autorowi najlepszego polskiego projektu z dziedziny designu zrealizowanego w ciągu ostatnich 3 lat. Co dla Ciebie oznacza ta nagroda?

Mazda to potężna, rozpoznawalna na świecie marka, kojarzona z dobrym wzornictwem, więc nagroda jest dla mnie znakiem jakości. To ważne na poziomie symbolicznym, że globalna marka wspiera realnie lokalnych twórców, działających na pograniczu dizajnu, sztuki użytkowej i rzemiosła.

Obok statuetki otrzymałaś kwotę 50 tys. zł. Na co ją przeznaczysz?

Nie ukrywam, jak bardzo się cieszę z finansowego wymiaru nagrody. To konkretna suma, którą możemy zainwestować w rozwój. Kolekcja TRN została bardzo dobrze przyjęta. Musimy sprostać napływającym zamówieniom i usprawnić produkcję. Nagrodę przeznaczę na rozbudowę pracowni.

*

Już 14 maja na Łódź Design Festival Magda Jurek będzie miała indywidualną wystawę „UKŁAD. TRN by Pani Jurek” w ramach cyklu Mazda Design Icons i pokaże na niej nagrodzoną kolekcję TRN w kontekście  malarskich korzeni. 

W ubiegłych latach laureatami Mazda Design Award zostali: Agnieszka Bar (2019 r.), Alicja Patanowska (2018 r.), Marcin Rusak (2017 r.)

Basia Czyżewska
  1. Kultura
  2. Design
  3. Magda Jurek: O przestrzeni myślę jak o obrazie
Proszę czekać..
Zamknij