Projektantka Magdalena Komar zajmuje się manipulacją tkanin – wymyśla wzory, hafty, aplikacje. Korzystają z nich najwięksi projektanci, trafiły do takich marek, jak Alexander Wang, Diane von Furstenberg czy Escada. Połowę dyplomowej kolekcji kupiło od niej Chanel. Ona tymczasem pracuje nad doktoratem w warszawskiej ASP.
Chodzenie własnymi drogami niczego nie ułatwia, ale jest bardzo twórcze. – Możliwe, że dzięki temu moje projekty są oryginalne – mówi Magdalena Komar. Gdy pod koniec lat 90. w Warszawie formowało się intensywne życie towarzysko-kreatywne, ona pojechała studiować modę w Paryżu. Nie bacząc na perspektywy, jakie stolica Francji przed nią otwierała – jej prace nagrodziła projektantka tkanin Michèle Lemaire – wróciła do Warszawy i zajęła się kostiumografią. Mieszkała w Londynie, skąd sprzedawała projekty na cały świat i mogła jeszcze więcej, ale znów okazało się, że woli mieszkać w rodzinnym mieście. Od dziesięciu lat prowadzi pracownię materiałoznawstwa i projektowania tkanin w Katedrze Mody warszawskiej ASP. Nadal, z sukcesami, projektuje własne wzory.
Praca z tkaniną polega przede wszystkim na dotyku. To, czym zajmuje się Magda, ona sama nazywa manipulacją. Wymyśla wzory, hafty, aplikacje, łączy techniki, używa tych znanych, ale stosuje je inaczej niż dotychczas. Układa kompozycje z istniejących materiałów.
Pokazuje mi połączone metalowymi pałeczkami żółte kwadraty z ortalionu, które wyglądają jak gwiazdki. To właśnie rezultat manipulacji. – Kwadraty są cięte laserem i podszyte elementami, które doszywa się do powierzchni, ale tak, że są niewidoczne. Dzięki temu kwadrat można formować w rzeźbiarskie, przestrzenne formy – tłumaczy.
Właściwie po co? – W zmienionej skali mogą być elementem jakiegoś akcesorium. Można zrobić z nich torbę albo kieszeń, użyć jako część dekoracji restauracji, baru, witryny sklepowej – mówi.
Sprzedaje tkaniny do dużych domów projektowych, w których zaopatrują się giganci mody. To firmy, które stać na budowanie archiwów – kupują tkaniny po to, żeby po prostu je mieć. Te archiwa służą projektantom tkanin zatrudnionym w markach mody do szukania inspiracji. Jej tkaniny trafiły do takich marek, jak Alexander Wang, Diane von Furstenberg czy Escada. Nie wskaże jednak kolekcji, w których się pojawiły. – Wiele razy widziałam echa moich pomysłów, ale wzoru użytego jeden do jednego chyba nigdy.
Żeby, mieszkając w Warszawie, być w obiegu światowej mody, musiała przemierzyć – własnymi drogami – sporo kilometrów. Wystartowała, logicznie, w Paryżu. Studiowała projektowanie w ESMOD i poznawała życie od nowej strony. W Warszawie mieszkała komfortowo, w Paryżu w kolejnych chambres de bonne, bywało, że bez wygód. – Odcięcie od Warszawy pomogło mi skoncentrować się i zrozumieć, co jest moją pasją. Pochłonęły mnie tkaniny.
Potem zwyciężyła tęsknota. Wróciła do Polski, ale ubieranie bohaterów filmów i teledysków nie przyniosło dostatecznej satysfakcji. Zatem znowu studia, tym razem w środkowej Anglii w Loughborough University College of Art and Design na wydziale Multimedia Textile. Tam fantastyczne przygody – staże u Christiana Lacroix czy w fabryce haftów i tkanin we włoskiej Anconie.
Z Loughborough Magda wróciła do Paryża szukać pracy. Dzień w dzień zabierała teczkę pełną projektów i szła na jakieś spotkanie. Jedna osoba polecała ją następnej, aż w końcu ktoś wskazał adres: Rue Cambon 31. Lekko przerażona wspięła się po skrzypiących schodach, by poznać Virginie Viard, obecną szefową domu mody Chanel. Było raczej oficjalnie niż familiarnie, ale z miejsca sprzedała połowę kolekcji dyplomowej. – To były materiały wyprodukowane metodą sitodruku i wycięte laserem. Łączył je sposób składania na wzór origami – opowiada. Równolegle nawiązała współpracę z Atelier Montex – rzemieślniczą firmą tworzącą tkaniny dla marek haute couture, teraz zresztą należącą do Chanel. Sprzedaje tam projekty do dziś.
Potem jeszcze był Londyn, przez dobrych kilka lat. Miała tam agenta, który rozsławiał ją w świecie, i zacną lokalną klientelę. Tworzyła na przykład biżuteryjne fulary, które najpierw sprzedawała na targach w bogatych dzielnicach, a potem w butiku projektantki polskiego pochodzenia Basi Zarzyckiej. Właściciel luksusowego paryskiego sklepu zamawiał u niej szale dla saudyjskich księżniczek. Coś w rodzaju hidżabów – bogato zdobionych, z dokładką sztucznych kamieni i tysiąca błyskotek. – Zmagałam się z moim poczuciem estetyki, ale było to bardzo ciekawe – mówi.
Jej projekty reinterpretowali światowi projektanci, ale ona towarzysko do świata mody nawet nie próbowała się zbliżyć. Urodziła córkę i zdecydowała, że dość ma bycia emigrantką.
Teraz, gdy podróże można raczej wspominać niż planować, pracuje nad doktoratem na wydziale wzornictwa przemysłowego w warszawskiej ASP. Chętnie opowiadałaby o nim długo, ale boi się zapeszać. – Temat dotyczy mojego dialogu z innym gatunkiem niż homo sapiens, na pewno będzie dotykał kwestii odpowiedzialności i zrównoważonego rozwoju – mówi.
W sprawie fasonów ubrań prawdopodobnie powiedziano już wszystko. W tkaninach może wydarzyć się jeszcze bardzo wiele – to od nich w dużej mierze zależy powodzenie ekologicznej ewolucji w modzie. – Byłoby świetnie, gdyby stało się cool noszenie kurtki ze skóry wywarzonej z kolagenu, a nie z zadręczonych zwierząt. Gdyby modny był snobizm technologiczny – Magda ma nadzieję, że doktorat skłoni ludzi do krytycznego spojrzenia na ich pozycję w środowisku. A jej twórczość poprowadzi na zupełnie nowe tory.
Całość tekstu znajdziecie w wakacyjnym wydaniu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych i na Vogue.pl: www.vogue.pl/u/2X2VWV.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.