Jako pierwszy muzułmanin w historii odebrał Oscara. Dwa lata po występie w „Moonlight” Barry’ego Jenkinsa po raz kolejny walczy o nagrodę za najlepszą rolę drugoplanową. W „Green Book” Petera Farrelly’ego gra jazzmana Dona Shirleya.
Mahershala Ali, a właściwie Mahershalalhashbaz Gilmore, aktorstwo ma we krwi. Jego ojciec występował na Broadwayu, a młody Mahershala, obserwując go na scenie, nauczył się, że wchodzenie w skórę innych to wypadkowa talentu, ambicji i nieustannego dążenia do doskonałości. Zawód aktora zdobywca Oscara będzie później porównywał do ciężkiej pracy fizycznej.
Peter Farrelly, reżyser „Green Book”, powiedział o nim, że „to człowiek milszy niż Dalajlama”. Ali roztacza wokół siebie niezwykłą aurę. Urzeka niewymuszoną elegancją i enigmatycznym uśmiechem. Przy nim podświadomie starasz się być najlepszą wersją siebie. Każdą ze swoich postaci aktor obdarza rozbudowanym arsenałem gestów i emocji. Nawet jeśli pojawia się na ekranie w zaledwie kilku scenach, jak choćby w „Moonlight”, perfekcyjnie osadza je w kontekście. Wymyśla biografię, która przekłada się na sposób poruszania się, mówienia, spojrzenie.
Dla każdej ze swoich postaci szuka odpowiedniego rytmu. Myśląc o Donie Shirleyu z „Green Book”, wyobrażał sobie grację tancerza i precyzję szermierza. Wayne Hays z „Detektywa” miał bardziej toporne, zamaszyste ruchy. W serialu HBO Ali wreszcie zresztą mógł się wykazać. Historia jego bohatera rozgrywa się na trzech płaszczyznach czasowych, a Ali – oczywiście przy wsparciu fenomenalnej charakteryzacji – potrafi w jednej chwili odesłać nas do odpowiedniej dekady.
Jako nastolatek aktor zdobył stypendium sportowe, dzięki któremu mógł pójść na studia. Koszykówka szybko zeszła jednak na dalszy plan, gdy zaczął interesować się aktorstwem. Gwiazdor „Moonlight” jest introwertykiem, co dość długo utrudniało mu przebicie się w branży i… randkowanie. Swoją żonę, aktorkę i kompozytorkę Amatus-Sami Karim, poznał jeszcze w college’u, ale minęło wiele lat, zanim zostali parą. Aktor wspomina ze śmiechem, że próbował poderwać ją jako dwudziestolatek, wysyłając jej wiersz swojego autorstwa. Bezskutecznie. Spotkali się niemal dekadę później i od tamtej pory są nierozłączni. Pod wpływem żony Mahershala przeszedł na islam i zmienił nazwisko na Ali. Pobrali się w 2013 roku, a dwa lata temu – raptem kilka dni przed otrzymaniem przez Alego Oscara – na świat przyszła ich córka.
Przez wiele lat posługiwał się swoim pełnym nazwiskiem, ale gdy stał się bardziej rozpoznawalny, ciągłe poprawki i przejęzyczenia go męczyły. Ostatecznie sprawę przesądziła kwestia dość pragmatyczna. Gdy dowiedział się, że jego nazwisko nie zmieści się na plakacie „Drugiego oblicza”, w którym zagrał drugoplanową rolę, Ali postanowił je skrócić.
Zadebiutował na Broadwayu tuż po studiach, ale mimo dobrych recenzji jego kariera nie mogła nabrać rozpędu. Ali stopniowo piął się w górę, zaczynając głównie od telewizyjnych ról, m.in. w „Jordan” czy produkcji science fiction „4400”, później wystąpił w filmach „Drugie oblicze”, „Predators”, „Igrzyska śmierci”. Na planie „Ciekawego przypadku Benjamina Buttona” poznał Davida Finchera. To spotkanie kilka lat później zaowocowało propozycją roli Remy’ego Dantona w „House Of Cards”.
Serial Netfliksa zapewnił mu rozpoznawalność, ale dopiero „Moonlight” Barry’ego Jenkinsa, w którym wcielił się w rolę dilera narkotyków, biorącego prześladowanego chłopca pod swoje skrzydła, zapewnił mu miejsce w pierwszej lidze. Posypał się deszcz nominacji do najważniejszych nagród, których pięknym zwieńczeniem stał się Oscar dla najlepszego aktora drugoplanowego.
– Nigdy nie przemawiała do mnie idea rywalizacji, nawet kiedy uprawiałem sport. Aktorstwo polega w moim odczuciu na dawaniu z siebie wszystkiego. Kiedy jednak zaczynasz to robić po to, żeby się ścigać z innymi, to wygrana wcale nie oznacza, że byłeś najlepszy. Oznacza tylko, że kogoś pokonałeś – mówił o swoim stosunku do nagród w podcaście „Death, Sex & Money”.
Mimo oscarowego sukcesu Ali wciąż miał apetyt na więcej. – Byłem wdzięczny, ale nie spełniony – mówił w programie „Variety Studio: Actors On Actors”. Po sukcesie „Moonlight” poczuł, że może być bardziej wybredny. I jak na zawołanie w odstępie kilku dni pojawiły się „Green Book” i trzeci sezon „Detektywa”.
Oparta na prawdziwych wydarzeniach historia wspólnej podróży czarnego jazzmana Dona Shirleya i białego nowojorskiego cwaniaczka Tony’ego „Lipa” Vallelongi to klasyczne lekkie kino drogi podszyte wciąż aktualnym przesłaniem o potrzebie tolerancji. Wraz z liczbą przejechanych kilometrów topnieje dystans między mężczyznami, których na pierwszy rzut oka nic nie łączy. – Jest tyle nieopowiedzianych historii. Nie ma szans, żeby każdą z nich przenieść na ekran. Nigdy nie widziałem na ekranie takiej postaci jak Don Shirley – opowiadał Ali w programie „Variety Studio: Actors On Actors”. – To był człowiek, który w czasach, kiedy nie istniała ustawa o prawach obywatelskich, był niesłychanie wyemancypowany. Nie dość, że był wykształconym przełożonym białego kierowcy, to jeszcze zdołał wypracować sobie pozycję, dzięki której mógł sobie powiedzieć: „Ja nic nie muszę. Nie potrzebuję tych pieniędzy, nie muszę kończyć trasy”. Zwykle w opowieściach o czarnych Amerykanach dominuje narracja pt. „Robię coś, żeby odzyskać wolność”. Tu podróż na głębokie Południe była wyłącznie kwestią jego wyboru – dodał.
Aktor, który za rolę Shirleya zdobył już m.in. Złoty Glob, BAFTĘ, Critics Choice, stał się czarnym koniem oscarowego wyścigu. Ali potrafi w jednym spojrzeniu odmalować całe spektrum kotłujących się w muzyku emocji. Jego Don jest wykorzeniony, niesłychanie samotny, złamany przez upokorzenia, jakich doznawał na przestrzeni lat. To mężczyzna, który włożył mnóstwo wysiłku, by wymyślić siebie na nowo i zdystansować się od stereotypowego wizerunku czarnoskórych mieszkańców Ameryki. Ten brak przynależności odbija się w jego eklektycznej twórczości, łączącej opartą na przejrzystych zasadach muzykę klasyczną z nastawionym na improwizację jazzem. W efekcie Shirley jest kompletnie wyizolowany, zawieszony między dwiema tożsamościami. „Zbyt biały”, by czuć się dobrze w otoczeniu czarnych, „zbyt czarny”, by biali mogli go traktować jak równego sobie (tak o jego kreacji w „Green Book” miałam okazję pisać w recenzji).
Wkrótce po skończeniu zdjęć do „Green Book” Ali wskoczył na plan „Detektywa”. Pierwotnie główny bohater serialu HBO miał być biały, a Ali miał zagrać jego partnera. – Po przeczytaniu scenariuszy czterech odcinków byłem zachwycony. I w sumie mógłbym zagrać tę drugoplanową rolę, ale pomyślałem sobie, że robiłem to przez całą moją karierę. Mam 43 lata, jeśli to się nie wydarzy teraz, nie wydarzy się już nigdy – wspominał w „Variety Studio: Actors On Actors”.
Aktor postanowił przekonać twórcę serialu, Nica Pizzolatto, że historia detektywa Haysa zyska na odwróceniu tych proporcji. Wysłał mu zdjęcie swojego dziadka, który pracował jako funkcjonariusz policji, by udowodnić, że Afroamerykanie byli w latach 70. i 80.obecni w służbie. Showrunner nie dał się prosić. Przepisał serial tak, by Ali mógł zagrać główną rolę. A opowiadana przez niego historia tylko na tym skorzystała.
Trzecia seria „Detektywa”, osadzona w Arkansas od 1980 do 2015 roku, zbiera bardzo dobre recenzje. Krytycy chwalą Pizzolatto za powrót do formuły znanej z pierwszego sezonu z Matthew McConaugheyem i Woodym Harrelsonem. Przede wszystkim jednak doceniają kreację Alego, który po raz pierwszy w swojej karierze dostaje tak dużo czasu antenowego. Emisja serialu w samym środku oscarowej gorączki stała się dla gwiazdora niemalże darmową kampanią promocyjną. Ostatni odcinek serialu zbiega się w czasie z oscarową galą. Oby finał w obydwu przypadkach okazał się satysfakcjonujący dla fanów talentu aktora.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.