To nie był przypadek, tylko zbiór fantastycznych okoliczności – mówi Nunu Radziwiłł, która z siostrą, przyjaciółką i doświadczonym ceramikiem wskrzesiła Majolikę Nieborów, manufakturę założoną prawie 140 lat temu przez jej przodka.
– Chciał podreperować majątek – zdradza Nunu Radziwiłł, dlatego pod koniec XIX wieku dawny budynek browaru, należący do pałacu w Nieborowie, książę Michał Piotr Radziwiłł przekształcił w Fabrykę Fajansów Artystycznych i Kafli Piecowych.
Produkcją kierował sprowadzony z Francji specjalista – Stanisław Thiele. Książę był zaangażowany w przedsięwzięcie – sam projektował i malował wybrane modele. Sięgał po inspiracje, które miał na wyciągnięcie ręki – holenderskie kafle dekorujące klatkę schodową pałacu, czy wyroby włoskich i francuskich manufaktur, które znajdowały się na wyposażeniu Nieborowa.
Jego projekt odniósł sukces, o czym świadczyć może wystawa wyrobów fabryki, która odbyła się w Hotelu Europejskim. Skala działalności była ogromna. W katalogu, który powstały cztery lata od założenia fabryki, figuruje blisko 200 modeli. Niestety ich projekty nie przetrwały zawieruchy dziejów.
– Ani ja, ani Teresa nigdy wcześniej nie zajmowałyśmy się ceramiką, choćby amatorsko. Ale kiedy w rozmowie z Moniką Antczak, kuratorką Nieborowa, pojawiła się w wzmianka o manufakturze, w mojej głowie zakiełkował plan, żeby ją odtworzyć – opowiada Nunu, która wcześniej już zajmowała się biżuterią. Wiedziała też, że jej siostra, Teresa Tarnowska ma talent manualny – hobbystycznie pisze ikony. – Myślę, że nigdy nie odważyłabym na taki projekt, gdybym chwilę wcześniej nie poznała Michała Grzegorczyka, świetnego ceramika. Kiedy usłyszał o pomyśle i zgodził się wziąć udział w naszym projekcie, wszystko się zaczęło.
Założenie było ambitne – na miejscu małej pracowni, zasilającej sklepik dla turystów, trzeba było uruchomić manufakturę z prawdziwego zdarzenia. Miała w połowie produkować kopie kolekcji pałacu, a poza tym tworzyć użytkową ceramikę czerpiąca z tradycji.
Na miarę współczesnego dizajnu
Na początku siostry poznawały techniki, nabierały siły w rękach i uczyły się pokory. Glina jest kapryśna, nie lubi pośpiechu. Niedokładnie wyrobiona, czy przesuszona albo za mocno trzymana w dłoni w trakcie polerowania, pęka i niweczy kilkudniowa pracę. – Wyrób jednej filiżanki trawa nawet 10 dni – mówi Teresa, która pod trzech latach regularnej pracy stała się już ekspertką. – Proces jest długi – najpierw odlew, suszenie, czyszczenie, potem pierwsze wypalanie, stygnięcie, czyszczenie, malowanie, kolejno drugie wypalanie, stygnięcie, złocenie, a na koniec trzecie wypalanie – tłumaczy.
Zadaniem Michała było unowocześnienie techniki. – Wiedziałem, że oryginalne filiżanki, wazony, czy miseczki z majoliki przeciekały. Choć były użytkowe, XIX-wieczna technologia nie pozwalała na wystarczający spiek. Dlatego szukałem sposobu, żeby udoskonalić proces produkcji. W jednym z eksperymentów robiąc odlew, zamiast fajansu użył porcelany. Kształty pozostały bez zmian, a naczynia stały się szczelne. – Drugim krokiem była estetyka – dodaje Nunu. Oryginalne kolory wykorzystywane przez manufakturę z czasów Michała Piotra to niebieski, zielony, fioletowy, brązowy i żółty. Barwy te pochodzą z tlenków metali wytrzymujących wypał w temperaturze ok. 1000 st. Odpowiedznio są to kobalt, miedź, antymon, żelazo i mangan.
– Musieliśmy je trochę uprościć, dostosować do współczesnych kanonów – przyznaje Teresa, pokazując filiżanki do herbaty w gołębiowym odcieniu, czy oliwkowe kubeczki, które mogą zamienić się np. w filiżanki do espresso ze złotą obwódką. – To nasz nasz znak rozpoznawczy – 24-k złoto – dodaje Magda Socha.
– Mój ulubiony produkt to jaszczur. Pamiętam, że jako dziewczynka oglądałam go u ciotki i zawsze chciałam mieć podobnego. Jeden egzemplarz znajduje się w zbiorach pałacu, więc zrobiliśmy kopie – mówi Nunu. Spora figurka była w XIX wieku ozdobną popielnicą do cygar, a dziś może być naczyniem do palenia kadzideł, puzderkiem albo oryginalnym przedmiotem. Nieborowski smok stał się bestsellerem Majoliki w małych butikach i concept store’ach w Warszawie.
Nowa-stara tradycja
Po trzech latach od odtworzenia manufaktury Majolika Nieborów kwitnie. Może poszczycić się prestiżowymi zamówieniami, np. na kolekcję 60 zdobionych talerzy, które zawisły w restauracji odrestaurowanego hotelu Raffles Europejski, czy obecnością w małych butikach i Yestersenie. Stała się modną marką, która łatwo wkomponowuje się we wnętrza, ale ma za sobą prawdziwą historię.
Na miejscu, czyli w pawilonie należącym do nieborowskiego kompleksu, stale pracuje czteroosobowy zespół. Ale zdarza się, że produkcję wspierają goście, choćby pewna pani neuropsycholog, która jest specjalistka od malowania naszkliwnego. – Muszę przyznać, że nic by się nie udało, gdyby nie energia tego miejsca. Otaczają nas piękny park i sztuka. A wszyscy pracownicy muzeum, od pań sprzątających po kuratorów i dyrekcję, są otwarci i zaangażowani. Jestem szczęśliwa, że mogę tu być i tworzyć. Czuję się jak w domu. Historia zatoczyła koło – mówi Nunu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.