Znaleziono 0 artykułów
26.08.2020

Majolika Nieborów: Reaktywacja tradycji

26.08.2020
Zaspół Majoliki Nieborów (Fot. Maks Zieliński)
(Fot. Maks Zieliński)

To nie był przypadek, tylko zbiór fantastycznych okoliczności – mówi Nunu Radziwiłł, która z siostrą, przyjaciółką i doświadczonym ceramikiem wskrzesiła Majolikę Nieborów, manufakturę założoną prawie 140 lat temu przez jej przodka.

Chciał podreperować majątek – zdradza Nunu Radziwiłł, dlatego pod koniec XIX wieku dawny budynek browaru, należący do pałacu w Nieborowie, książę Michał Piotr Radziwiłł przekształcił w Fabrykę Fajansów Artystycznych i Kafli Piecowych. 

Nunu Radziwiłł (Fot. Maks Zieliński)

Produkcją kierował sprowadzony z Francji specjalista – Stanisław Thiele. Książę był zaangażowany w przedsięwzięcie – sam projektował i malował wybrane modele. Sięgał po inspiracje, które miał na wyciągnięcie ręki – holenderskie kafle dekorujące klatkę schodową pałacu, czy wyroby włoskich i francuskich manufaktur, które znajdowały się na wyposażeniu Nieborowa.

Jego projekt odniósł sukces, o czym świadczyć może wystawa wyrobów fabryki, która odbyła się w Hotelu Europejskim. Skala działalności była ogromna. W katalogu, który powstały cztery lata od założenia fabryki, figuruje blisko 200 modeli. Niestety ich projekty nie przetrwały zawieruchy dziejów.
Ani ja, ani Teresa nigdy wcześniej nie zajmowałyśmy się ceramiką, choćby amatorsko. Ale kiedy w rozmowie z Moniką Antczak, kuratorką Nieborowa, pojawiła się w wzmianka o manufakturze, w mojej głowie zakiełkował plan, żeby ją odtworzyć – opowiada Nunu, która wcześniej już zajmowała się biżuterią. Wiedziała też, że jej siostra, Teresa Tarnowska ma talent manualny – hobbystycznie pisze ikony. – Myślę, że nigdy nie odważyłabym na taki projekt, gdybym chwilę wcześniej nie poznała Michała Grzegorczyka, świetnego ceramika. Kiedy usłyszał o pomyśle i zgodził się wziąć udział w naszym projekcie, wszystko się zaczęło.

Teresa Tarnowska (Fot. Maks Zieliński)

Założenie było ambitne – na miejscu małej pracowni, zasilającej sklepik dla turystów, trzeba było uruchomić manufakturę z prawdziwego zdarzenia. Miała w połowie produkować kopie kolekcji pałacu, a poza tym tworzyć użytkową ceramikę czerpiąca z tradycji.

Na miarę współczesnego dizajnu

Na początku siostry poznawały techniki, nabierały siły w rękach i  uczyły się pokory. Glina jest kapryśna, nie lubi pośpiechu. Niedokładnie wyrobiona, czy przesuszona albo za mocno trzymana w dłoni w trakcie polerowania, pęka i niweczy kilkudniowa pracę. – Wyrób jednej filiżanki trawa nawet 10 dni – mówi Teresa, która pod trzech latach regularnej pracy stała się już ekspertką. – Proces jest długi – najpierw odlew, suszenie, czyszczenie, potem pierwsze wypalanie, stygnięcie, czyszczenie, malowanie, kolejno drugie wypalanie, stygnięcie, złocenie, a na koniec trzecie wypalanie – tłumaczy.

Michał Grzegorczyk (Fot. Maks Zieliński)

Zadaniem Michała było unowocześnienie techniki. – Wiedziałem, że oryginalne filiżanki, wazony, czy miseczki z majoliki przeciekały. Choć były użytkowe, XIX-wieczna technologia nie pozwalała na wystarczający spiek. Dlatego szukałem sposobu, żeby udoskonalić proces produkcji. W jednym z eksperymentów robiąc odlew, zamiast fajansu użył porcelany. Kształty pozostały bez zmian, a naczynia stały się  szczelne. – Drugim krokiem była estetyka – dodaje Nunu. Oryginalne kolory wykorzystywane przez manufakturę z czasów Michała Piotra to niebieski, zielony, fioletowy, brązowy i żółty. Barwy te pochodzą z tlenków metali wytrzymujących wypał w temperaturze ok. 1000 st. Odpowiedznio są to kobalt, miedź, antymon, żelazo i mangan.
Musieliśmy je trochę uprościć, dostosować do współczesnych kanonów – przyznaje Teresa, pokazując filiżanki do herbaty w gołębiowym odcieniu, czy oliwkowe kubeczki, które mogą zamienić się np. w filiżanki do espresso ze złotą obwódką. – To nasz nasz znak rozpoznawczy – 24-k złoto – dodaje Magda Socha.
Mój ulubiony produkt to jaszczur. Pamiętam, że jako dziewczynka oglądałam go u ciotki i zawsze chciałam mieć podobnego. Jeden egzemplarz znajduje się w zbiorach pałacu, więc zrobiliśmy kopie – mówi Nunu. Spora figurka była w XIX wieku ozdobną popielnicą do cygar, a dziś może być naczyniem do palenia kadzideł, puzderkiem albo oryginalnym przedmiotem. Nieborowski smok stał się bestsellerem Majoliki w małych butikach i concept store’ach w Warszawie.

Nowa-stara tradycja

Po trzech latach od odtworzenia manufaktury Majolika Nieborów kwitnie. Może poszczycić się prestiżowymi zamówieniami, np. na kolekcję 60 zdobionych talerzy, które zawisły w restauracji odrestaurowanego hotelu Raffles Europejski, czy obecnością w małych butikach i Yestersenie. Stała się modną marką, która łatwo wkomponowuje się we wnętrza, ale ma za sobą prawdziwą historię.

Magda Socha (Fot. Maks Zieliński)

Na miejscu, czyli w pawilonie należącym do nieborowskiego kompleksu, stale pracuje czteroosobowy zespół. Ale zdarza się, że produkcję wspierają goście, choćby pewna pani neuropsycholog, która jest specjalistka od malowania naszkliwnego. – Muszę przyznać, że nic by się nie udało, gdyby nie energia tego miejsca. Otaczają nas piękny park i sztuka. A wszyscy pracownicy muzeum, od pań sprzątających po kuratorów i dyrekcję, są otwarci i zaangażowani. Jestem szczęśliwa, że mogę tu być i tworzyć. Czuję się jak w domu. Historia zatoczyła koło – mówi Nunu.

(Fot. Maks Zieliński)
 

 

Basia Czyżewska
  1. Kultura
  2. Design
  3. Majolika Nieborów: Reaktywacja tradycji
Proszę czekać..
Zamknij