Znaleziono 0 artykułów
17.01.2020

„Malina”: Czułość rodzi się na scenie

17.01.2020
Marta Malikowska (Fot. Ada Gruszka, makijaż i włosy:  Anna Słowińska, stlizacja: Ewa Michalik)

Malina Michalska była tancerką i aktorką, która założyła pierwszą w Polsce szkołę jogi. Aktorka Marta Malikowska i tancerka Karolina Kraczkowska w spektaklu „Malina” używają jogi do opowiedzenia o tym, czym może być kobiecość wolna od wstydu, teatr wolny od hierarchii, duchowość wolna od celebry, natura wolna od przemocy, wspólnota wolna od podziałów. Ten projekt to parateatralny rytuał zawieszony między performance’em, ćwiczeniem z empatii, a oczyszczającą sesją terapii grupowej.

Do ciemnej sali Malarni teatru Studio wchodzi się jak do zacisznej jaskini albo do matczynego łona. Nad gąbczastym oceanem wisi okrągły księżyc. Na scenie Marta Malikowska i Karolina Kraczkowska, ubrane w różowe legginsy i białe „brody mędrców”. Wspiera je wokalistka Maniucha Bikont (w berlińskich pokazach zastąpi ją Joanna Halszka Sokołowska). Na wstępie dowiadujemy się, że towarzyszy nam też Niewidzialny Różowy Jednorożec. W tej nieco absurdalnej, mocno onirycznej aurze zaczyna się pokaz jogi „Malina”, systemu „asan na przetrwanie w patriarchacie”, który ma ocalić i wzmocnić żeńską energię w nas (niezależnie od płci, jak zaznaczają autorki). „Malina” to parateatralny rytuał zawieszony między performance’em, ćwiczeniem z empatycznej wyobraźni a oczyszczającą sesją terapii grupowej. A może to alternatywna wizja rzeczywistości, która nie byłaby oparta na sztywnej hierarchii, męskiej dominacji, walce o pozycję? Tutaj dostajemy czas, by rozluźnić ciało i duszę, nabrać dystansu, obśmiać problemy, utulić smutki, pobyć sobą wśród innych. Dlatego obok satyry i ironii, które celnie punktują społeczne gry deformujące naszą tożsamość, także seksualną, jest w „Malinie” dużo czułości.

Marta Malikowska (Fot. Ada Gruszka)

Pięknie powiedziała Olga Tokarczuk: najdelikatniejszą formą miłości jest czułość – mówi Marta Malikowska, pomysłodawczyni spektaklu. – Za sprawą noblistki to teraz słowo roku, ale ono jest też moje i to nie na rok, ale na całe życie. Dlatego właśnie nie przepadam za hasłem „siła jest kobietą”, bo kojarzy mi się z przemocowym działaniem, z zazdrością, wojną. Nie chcę walczyć, ani ze sobą, ani z nikim. Siła jest bardziej agresywna, ja wolę słowo „moc”, bliższe pojęciu energii. Przecież dla nazwania tych samych problemów czasem wystarczy użyć innego języka, żeby wszystko nabrało innego wydźwięku. Równie mocny komunikat, ale bez agresji.

Spektakl (Fot. Jazzy Shots)

Jak cyrkówka z joginką

Marta Malikowska (Fot. Ada Gruszka)

Zanim joginka Malikowska dała się poznać światu jako Pazina w głośnym serialu Krzysztofa Skoniecznego „Ślepnąc od świateł” na podstawie prozy Jakuba Żulczyka, potem jako bohaterka serialowego „Żmijowiska”, a ostatnio – połowa muzycznego duetu „Malikowska i Brożek”, była aktorką wędrującą. Zagrzała trochę miejsca w Szczecinie, grała w Bydgoszczy i we Wrocławiu, zrobiła niejedno zastępstwo teatralne za bardziej znane koleżanki. Trzy lata temu podjęła odważną, choć niełatwą decyzję o porzuceniu etatu i przyjeździe do Warszawy. Poczuła, że to czas, by „dać sobie szansę” i stworzyć coś swojego. Joga była oczywistą inspiracją.

– Pojawiła się w moim życiu kilkanaście lat temu – opowiada. – Byłam wtedy w ciąży, w nowym teatrze, z nowym mężem. To wszystko spadło na mnie szybko, za szybko. Poczułam, że muszę się zintegrować ze sobą, ze swoim ciałem, z tą istotą we mnie i zapisałam się na jogę Iyengara. Potem uczyłam się w różnych jogowych szkołach i na warsztatach. Zaobserwowałam, że zwykle nauczycielami są faceci, a uczennicami – kobiety, co mnie trochę wkurzało. Aż natknęłam się w internecie na Malinę Michalską, autorkę podręcznika do hatha jogi z lat 70., w którym autorka pozuje do zdjęć w eleganckim czarnym body, baletkach i… kabaretkach. Mówili na nią: cyrkówka. Okazało się, że pierwsza zaczęła eksperymentować z asanami i prowadzić kursy. Prekursorką jogi w Polsce była więc kobieta! I to aktorka, tancerka, akrobatka. Do tego na świat przyszła 28 października, 4 dni przed moimi urodzinami. Od razu poczułam pokrewieństwo i zaczęłam szukać o niej więcej informacji.

Kobiety w pełni

Malina Michalska to tajemnicza postać. Nie zostało po niej wiele. Urodziła się w 1916 r., uczyła się baletu i tańca akrobatycznego, pracowała jako tancerka oraz aktorka opery i operetki warszawskiej, a po wojnie – w teatrzykach, kabaretach i w cyrku. W 1957 r. otworzyła eksperymentalne Studium Gimnastyki Tanecznej w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie, a po ciężkiej operacji zaczęła szukać pomocy w medycynie wschodniej, co zaprowadziło ją do jogi. I tak, zajęcia z tańca akrobatycznego stopniowo zamieniła w regularną szkołę jogi. Zachorowała na raka szpiku kostnego i zmarła zaraz po wydaniu swojej książki „Hatha joga dla wszystkich” w 1973 r.

Malina Michalska (Fot. archiwum prywatne)

Malina była siostrą zmarłej w 2009 r. feminizującej pisarki Jadwigi Żylińskiej i dzięki jej monografistce, Lucynie Marzec, udało się Marcie dotrzeć do ponad 90-letniej dziś przyjaciółki obu sióstr, Wandy Wąsowskiej. Za sprawą tego kontaktu Marta ma dziś w telefonie dokumentację zaginionych zdjęć Maliny, sfotografowanej przez nieznanego autora podczas ćwiczenia asan. – Wanda, skądinąd też niesamowita kobieta, amazonka od dziecka uprawiająca jeździectwo, zaprowadziła mnie na grób Maliny i przekazała zadanie dbania o niego – opowiada Marta. – Mówiła, że Malina miała w sobie odwagę, że była wyzwolona, figlarna. Lubiła się bawić, flirtować, nie chciała poddać się konwenansom. I ja też, robiąc „Malinę”, chciałam, żebyśmy były w pełni kobietami, żebyśmy się nie wstydziły swojego ciała, swojej seksualności. Nasza „Malina” miała być jak tamta Malina: odważna, czuła, figlarna.

Spektakl (Fot. Jazzy Shots)

Feministyczna joga

Projekt „Malina” został zgłoszony do programu „Placówka” na rok 2017/2018 i wygrał grant, a jego producentem wykonawczym został Tomasz Leszczyński z fundacji „Cztery Wymiary to dla nas za mało”. Jednak to kobiety odegrały tu kluczową rolę. – „Malina” powstawała etapami – opowiada Malikowska. – Najpierw szukałam informacji o Malinie Michalskiej, poznawałam jej historię, a potem wciągnęłam w to inne dziewczyny: choreografkę Agatę Siniarską, scenografkę Maję Skrzypek i dramaturżkę Ankę Herbut. Pojechałyśmy na wieś do mojego domku i siedziałyśmy tam siedem dni jak wiedźmy. Ćwiczyłyśmy jogę, medytowałyśmy, kminiłyśmy. Wyginałyśmy się intelektualnie i cieleśnie. To był bardzo ważny etap. Tam powstała Świątynia Różowego Niewidzialnego Jednorożca i pomysł na system jogiczny Malina. Pracowałyśmy kolektywnie, w kobiecym kręgu, dlatego nie mogę nazwać się reżyserką spektaklu, to byłoby nadużycie, bo on jest nasz wspólny.

W Warszawie, na próbach, dołączyła reszta ekipy: wokalistka Maniucha Bikont, autorka wizualizacji Nastia Vorobiova, tancerka Karolina Kraczkowska i jedyny mężczyzna w tym zespole – Aleksander Prowaliński, reżyser oświetlenia.

Malina Michalska (Fot. archiwum prywatne)

Anka Herbut, odpowiedzialna za dramaturgię i tekst „Maliny”, dodaje: – Pracując wspólnie nad koncepcją, szybko doszłyśmy do wniosku, że nie chcemy narracyjnej historii biograficznej o Malinie. Bardziej interesowało nas, jaki polityczny manifest płynie z działalności i biografii Maliny. Co to znaczy, że jako pierwsza kobieta założyła szkołę jogi w Polsce? Co znaczy, że zeszła ze sceny, a weszła w system jogiczny? Choć w żadnych materiałach źródłowych nie trafiłam na wyraźnie feministyczne wypowiedzi Maliny czy o Malinie, to Żylińska często pisała o jej anarchistycznej naturze i o kwestionowaniu przez nią wszystkiego, co jednoznaczne i obligatoryjne. Przecież to, że jako pierwsza kobieta Malina założyła w Polsce szkołę jogi łamało ówczesne schematy i było zdecydowanym przekroczeniem społecznych i genderowych przyzwyczajeń. W pewnym momencie zadałyśmy sobie kluczowe pytanie: czy joga i feminizm mają jakieś wspólne cele? Okazało się, że jest ich kilka, jak choćby ciągłe samodoskonalenie, wewnętrzna siła i permanentna zmiana. Wtedy zaczęłyśmy się zastanawiać, co by było, gdyby spojrzeć na jogę jako system, który na poziomie mikro działa na ciało i umysł, ale na poziomie makro działa na społeczeństwo i politykę.

Pod matronatem Maliny

Malina stała się więc patronką, czy raczej „matronką”, tego spektaklu, zaś jego autorki, zamiast opowiadać o niej wprost, snują własną opowieść w duchu Maliny. Zarówno wtedy, gdy ćwiczą asanę flądry odpowiednią w sytuacji, gdy kobieta została sprowadzona do parteru i powinna dla bezpieczeństwa leżeć jak zimna ryba. Jak i wtedy, kiedy szukają równowagi w pozycji gruszy, czy wykonują asanę na legalną aborcję. I kiedy śpiewają z Maniuchą poruszającą mantrę na „niewstyd”: „nie wstydzę się, że jeszcze nie jestem matką”, „nie wstydzę się, że zapominam, że jestem matką”, „że mało zarabiam”, „że jestem z Polski”.

Zaczęłyśmy fantazjować o tym, jakie asany mogłyby powstać, żeby uleczyć tkankę społeczną? – opowiada Anka. – Są tu więc choreografowane na nowo przez Agatę jogowe pozycje: tadasana zamienia się w „asanę na nieużywającego", a lew w „asanę na kres męskiego geniuszu”… Pracując nad tekstem, zastanawiałam się też, w jaki sposób cielesność może manifestować się na poziomie języka. Dlatego tekst budowany jest ze związków frazeologicznych, tworzonych na bazie części ciała albo działań fizycznych i oprócz znaczenia frazeologicznego, mają one też bardzo konkretne znaczenie fizyczne, jak np. „brać w obroty”, „rozłożyć na łopatki” albo „mieć serce na dłoni”.

Spektakl „Malina” (Fot. Jazzy Shots)

Wnętrze kobiety

To nie jest spektakl tylko dla kobiet, ale każdy mężczyzna, który przychodzi na „Malinę”, jest w pewnym sensie zapraszany, by wejść w rolę kobiety. Performerki zwracają się do publiczności wyłącznie w rodzaju żeńskim.

W języku polskim podmiotem domyślnym jest mężczyzna i na co dzień wszyscy musimy jakoś odnajdywać się w formie męskoosobowej albo próbować zmieniać język – mówi Anka. – Podczas pracy nad „Maliną” używałyśmy zresztą formy żeńskiej i to się też przeniosło na życie. W spektaklu to odwrócenie perspektywy i wkluczenie wszystkich w żeńską formę językową na chwilę podważa to, co rzekomo naturalne, bo praktykowane przez setki lat. Wchodzimy więc w kobiecy język, ale obcujemy też z jakościami, jakie niesie za sobą kobiece ciało. Podczas kończącej spektakl „Medytacji na cipkowanie” znajdujemy się właściwie we wnętrzu kobiecego ciała. Sasza zrobił wspaniałe, pulsujące jak żywy organizm światła, a Nastia – projekcje wnętrza ciała, którego komórki strukturalnie przypominają owoc maliny, wizualnie zaś odnoszą się do cipki. Maja stworzyła zapraszającą, miękką i superwygodną scenografię, w której można sobie poleżeć i poodczuwać.

Dla Marty „Malina” to więcej niż spektakl. To proces, podróż, uczenie się bycia wspólnie z kobietami. – O czym opowiadam na scenie? O tym, że koniec patriarchatu jest możliwy. O tym, czym jest kobiecość we mnie. Kim jest ta kobieta, kim jest ten mężczyzna we mnie. O tym, że jestem przede wszystkim człowiekiem.

Inna droga

„Malina” jest także, a może głównie, o komunikacji: – Żeby praca w teatrze nie musiała wiązać się z tym, że zawsze ma się lidera i panuje sztywna hierarchia. Że możemy pracować czule, na czułych strunach w kolektywie, we wspólnocie, w połączeniu. Tak mówi Marta, zaś Anka dodaje: – Brak lidera czy liderki w projekcie jest trudny. Prościej jest, gdy jedna osoba mówi, co robić, a reszta wykonuje, ale jest to dla tej reszty mało interesujące. My odeszłyśmy od tego schematu, który jest jednak bardzo męskocentryczny. Szukałyśmy innej drogi. Nie jest to łatwe, ale samo poszukiwanie alternatywnych relacji pracy jest dla nas bardzo wartościowe.

Do współudziału w Malinowej sesji jogi zapraszana jest też publiczność. Widzowie najpierw są ostrożni, ale na końcu niemal wszyscy leżą już na różowych gąbkach i nawet po zakończeniu spektaklu nie chce się wychodzić. Wokół przytulne, bezpieczne, akceptujące środowisko. Nikt nie musi się przeciwko nikomu zbroić, bronić swoich granic, udawać kogoś, kim nie jest.

Spektakl „Malina” (Fot. Jazzy Shots)

Chciałabym, żeby taki był właśnie teatr – mówi Marta. – Żebym nie musiała słyszeć już tych wszystkich strasznych historii w stylu #MeToo, o tym, jak reżyser łamie aktorkę czy aktora. Zbyt często godzimy się na „kształtowanie przez łamanie”. Pamiętam to choćby ze szkoły aktorskiej. Już tak nie chcę.

Plakat spektaklu 

TWÓRCZYNIE SPEKTAKLU: Maniucha Bikont / Anka Herbut / Karolina Kraczkowska / Marta Malikowska / Aleksandr Prowaliński / Agata Siniarska / Maja Skrzypek / Joanna Halszka Sokołowska / Nastia Vorobiova.

Produkcja: Stowarzyszenie Twórców „Cztery wymiary to dla nas za mało”.

Najbliższe spektakle „Maliny” w STUDIO Teatrgaleria: 18 i 19 stycznia, 1,2 i 3 lutego oraz 1 i 2 marca 2020 r.

Anna Sańczuk
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. „Malina”: Czułość rodzi się na scenie
Proszę czekać..
Zamknij