Nauczmy się akceptować to, że w macierzyństwie zdarzają się też gorsze dni. Bądźmy dla siebie wyrozumiałe – mówi kolejna bohaterka naszego cyklu o matkach influencerkach. Ilustratorka, fotografka i założycielka marki Pod Kloszem wychowuje dwoje dzieci – Franka i Łucję.
Oglądając instagramowy profil Marty Chmieleckiej, mamy trzyletniego Franka i siedmiomiesięcznej Łucji, zastanawiam się, czy jej doba nie jest aby dłuższa od mojej. – Czasem bywa ciężko ze snem – śmieje się Marta. – W czasie kwarantanny jest jeszcze trudniej, bo nie mam stęsknionej babci ani cioci do pomocy – dodaje.
Swoimi doświadczeniami Marta dzieli się z blisko 20 tysiącami obserwatorów. Dokumentacja codziennego życia rodziny obejmuje zabawy z maluchami, wspólne spacery i gotowanie. Bohaterami większości zdjęć są Franek i Łucja. – Charaktery mają zupełnie różne. Franek jest cierpliwy i grzeczny, zawsze dba o siostrę. Łucja to prawdziwy żywioł. Jeszcze da popalić bratu i nam – mówi Marta.
Zawsze wiedziała, że będzie mamą. Choć oboje z mężem wyczekiwali momentu, kiedy zostaną rodzicami, pierwsze chwile po narodzinach Franka nie były łatwe. – To było wielkie wyzwanie. Gdy widzisz swoje dziecko po raz pierwszy, w głowie pojawia się pytanie: „Co teraz?”. Potem wszystko rozwijało się już naturalnie – wspomina młoda mama. – Dobrze odnalazłam się w nowej sytuacji i w nowej roli. Być może ku zaskoczeniu mojego otoczenia. W końcu nigdy nie mieściłam się w stereotypie perfekcyjnej pani domu – nie gotowałam, nie lubiłam sprzątać. Były oczywiście trudniejsze momenty, ale mąż był zawsze dla mnie dużym wsparciem. Dzieci wychowujemy razem, na partnerskich zasadach – dodaje.
Największym wyzwaniem okazało się karmienie piersią. – Ani Franek, ani Łucja nie tolerowali smoczków i butelek, więc przez pierwsze kilka miesięcy musiałam być cały czas dla nich dostępna. I nagle okazało się, że moje ciało nie jest już do końca moje. Musiałam być zawsze na posterunku, poświęcić im całą siebie, dosłownie i w przenośni. I nikt nie mógł mnie w tym zastąpić. To było najbardziej budujące, a zarazem najtrudniejsze doświadczenie.
Choć na Instagramie Marty znajdziemy niemal idylliczne zdjęcia, to pod fotografiami kryją się prawdziwe historie dnia codziennego. Zarówno te dobre, jak i złe. Jak podkreśla Marta, autentyczność jest dla niej kluczowa. – Słyszałam już, że zdjęcia, które publikuję, są przeidealizowane. Ale ja lubię pokazywać to, co ładne, bo na co dzień zajmuję się estetyką. Lubię otaczać się pięknymi przedmiotami i dostrzegać w świecie, również w codzienności, piękno. To sprawia mi radość – mówi. – Jednocześnie bardzo cenię wszystkich, którzy pokazują inne życie. U mnie równowagą dla pięknych zdjęć są szczere opisy bieżących wydarzeń. Ostatnio mam trudniejszy czas i nie ukrywam tego. Lubię opisywać to, co się dzieje wokół mnie. Zarówno te dobre, jak i gorsze rzeczy. Myślę, że ludzie lubią naturalność. Sama szukam jej u innych. To pozwala poczuć się bliżej drugiego człowieka.
Oprócz estetyki i autentyczności, udostępniając zdjęcia, Marta kieruje się jeszcze jedną zasadą: nie pokazuje twarzy dzieci. – Uznaliśmy, że może za kilka albo kilkanaście lat dzieci by tego nie chciały. Nie krytykuję jednak osób, które zdecydowały inaczej. To trudny wybór: z jednej strony chce się chronić ich prywatność, z drugiej – chwalić przed całym światem – tłumaczy.
Oprócz wychowywania dwojga maluchów Marta realizuje się również jako ilustratorka. W jej pracach dominują tematy związane z naturą i życiem rodzinnym. Chciałaby, żeby jej pasja stała się pracą. – Już niedługo będzie można oglądać moje wzory na ubraniach i tkaninach. Oczywiście godzenie pracy twórczej z opieką nad dziećmi nie jest łatwe – Franek zawsze chce malować ze mną, a to uniemożliwia mi pracę – śmieje się Marta. – Staram się jednak zawsze znaleźć chwilę dla siebie. Często zaszywam się w naszym sklepowym biurze, gdzie mam małą pracownię. Wtedy mam w końcu czas, żeby złapać oddech i popracować.
Drugą pasją Marty jest Pod Kloszem, lokalny sklep, który od kilku lat prowadzi razem z mężem. – Chciałam stworzyć w sieci zielone miejsce z rzeczami, które sama chciałabym mieć i pokazać innym – mówi. I udało się. W ofercie sklepu można znaleźć wszystko, co jest związane z roślinami – od konewek i rozpylaczy po haftowane tamborki, wykonane przez polskie rękodzielniczki. Nie brakuje tu również ilustracji, kartek i plakatów stworzonych przez Martę.
Mama, artystka i przedsiębiorczyni – kiedy pytam, jak godzi te role, przyznaje, że nie jest łatwo. – Gdy brakuje mi czasu i muszę z czegoś zrezygnować, to zawsze jest to ilustracja do narysowania lub wysyłka do nadania, ale nigdy dzieci – zaznacza. – Czuję jednak, że wszystkie te role i zajęcia się ze sobą przenikają. Dzieciaki i doświadczenia macierzyństwa wpływają na moje prace, a te później trafiają do naszego sklepu. Gdyby brakowało jednego elementu, każdy inny nie byłby taki sam. W odnalezieniu równowagi bardzo pomagają mi wykradzione chwile dla siebie, np. wieczorna joga, dobry film, książka czy krótki wypad z aparatem.
Zapytana, jaką radę dałaby innym pracującym mamom, Marta śmieje się, że może nie być odpowiednią osobą do dawania rad. Po chwili namysłu odpowiada jednak: – Uczmy się akceptować zarówno dobre, jak i złe dni. I nigdy nie miejmy sobie za złe, gdy danego dnia nie mamy siły, nie jesteśmy produktywne albo musimy włączyć pociechom bajkę, żeby po prostu chwilę odpocząć albo popracować. Takie dni są i takie dni będą. A my nie zawsze musimy być perfekcyjne.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.