Miała stworzyć #powercouple, ale została #powermother. Ma dwójkę dzieci i chociaż w jej domu brakuje mężczyzny, to Marta Siniło nie czuje się samotną matką. – Mam rodzinę, przyjaciół, a do tego jeszcze grono oddanych obserwatorów na Instagramie, którzy regularnie do mnie piszą. Dzięki temu nigdy nie miałam wrażenia, że jestem sama – mówi.
Pochodzi z wielodzietnej rodziny, więc wie, jak zwrócić na siebie uwagę. – Jestem trzecia z czwórki rodzeństwa i zawsze byłam odrobinę niedostrzegana. Dzięki temu nauczyłam się walczyć o atencję i stawiać na swoim. Przez 10 lat była singielką (i opiekowała się tylko kotem), aż w końcu się zakochała i zdecydowała na dziecko, a później na kolejne (dziś jej starszy syn Heniek ma niemal trzy lata, a młodszy Jaś – rok). Rozstała się z ojcem swoich dzieci i przeżyła niełatwe momenty, ale nie poddała się ani na chwilę. Jej mocny charakter ukształtowała praca stylistki. – Nauczyła mnie, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Gdy sukienki nie dojeżdżają na plan, zdjęcia i tak muszą powstać. A gdy ginie walizka z ubraniami dla Kelly Osbourne, okładkę i tak trzeba zrobić. A gdy okradną ci samochód z wszystkich ubrań, i tak sesja musi zostać zrealizowana – mówi i zaraz dodaje: – Nigdy nie zakładałam, że będzie źle. Oczywiście zabezpieczam się na różne ciężkie sytuacje, robię plan, proszę o pomoc psychoterapeutę. Ale przeczekuję trudne chwile i czekam na te lepsze. To na nich się koncentruję.
Marta Siniło jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich stylistek. Ubierała wiele gwiazd do wielu sesji znanych magazynów i gazet. Zajmuje się nie tylko pracą na planach zdjęciowych. Występuje w telewizji, publikuje artykuły na blogu i posty na Instagramie, prowadzi szkolenia dla firm dotyczące wizerunku, rozkręca właśnie swoją agencję, która doradza małym markom, jak zaistnieć na rynku. Odpowiada za ich pierwsze zdjęcia, eventy, przygotowuje im mikrostrategie. – Ta część pracy kreatywnej jest najfajniejsza. Nie lubię powtarzalnych rzeczy, tylko wyzwania – mówi. Wydawać by się mogło, że wyzwaniem będzie też połączenie tak intensywnej i nieregularnej godzinowo pracy z wychowaniem dwójki dzieci. Marta zapewnia jednak, że jej przyszło to naturalnie. – Chociaż od zawsze chciałam mieć dzieci, to nigdy nie czułam, że po ich urodzeniu będę już tylko mamą, a nie sobą. Na moje pytanie, co robi, gdy niespodziewanie dostanie wiadomość, że musi pojawić się na planie, bez chwili zawahania odpowiada: – Idę! Pracowałam całą ciążę. W dzień porodu Henia robiłam jeszcze okładkę do magazynu, a Jasia – ustawiałam strategię jednej z marek. Tydzień po porodzie w obydwu przypadkach byłam z powrotem w pracy. I Jaś, i Heniek wychowywali się na planie zdjęciowym.
Pracą, lecz także hobby stały się dla Marty Instagram i blog. Dzieli się na nich przemyśleniami o macierzyństwie, ale i pokazuje stylizacje zgodne z aktualnymi trendami. Obok pojawiają się też wpisy dotyczące urody i kosmetyków oraz kadry z wakacji, na przykład z jej ostatniej podróży do Meksyku. – Jestem ekshibicjonistką, głośno mówię, nie ukrywam emocji, dlatego dobrze czuję się w mediach społecznościowych. Zresztą Instagram to dla mnie nie tylko miejsce, w którym daje się lajki i wysyła uśmiechnięte buźki. To też kanał komunikacji. Mam tam naprawdę świetną grupę obserwatorek, a wśród nich: panią psycholog, prawniczkę i matki, które tak jak ja rozstały się z ojcami swoich dzieci. Wspierają mnie i dają fachowe rady. Dzięki nim naprawdę nigdy nie czuję się samotna.
Dzieci Siniło także nie uciekają przed kamerą smartfona. Na jej insta stories możecie zobaczyć, jak malują akwarelami albo układają wieżę z piasku. – Dla moich dzieci to naturalne, że robię im zdjęcia albo coś nagrywam. Nie reżyseruję jednak sztucznych sytuacji. Mogę je ubrać w firmowe ubranka, a one za chwile wpadną w tym w kałużę. Zresztą i tak najczęściej ubiera je niania. Moje dzieci nie siedzą na zdjęciach idealnie czyste, na pluszowej kołdrze, jedząc różowe makaroniki. – Czyli sprzeciwiasz się estetyzacji zdjęć? – dopytuję. – To indywidualna kwestia. Chociaż nie pokazuję sztucznych, zainscenizowanych scenek, nie chcę, żeby moje zdjęcia były brzydkie czy smutne. To prawda. Na jej koncie (@martasiniło) znaleźć można też piękne pejzaże i najmodniejsze torebki, pocztówkowe ujęcia Warszawy i piękne rodzinne portrety (z życia wzięte!). Marta, podobnie jak jej chłopcy, niemal na każdym zdjęciu jest uśmiechnięta. Oprócz oficjalnego profilu Siniło prowadzi też ukryty, prywatny profil. – Nawet na nim umieszczam tylko wyselekcjonowane, pozytywne kadry. Jasne, że mam na telefonie fotografie, na których moje dzieci płaczą czy krzyczą, ale po co mam je publikować? Kiedyś prowadziło się albumy ze zdjęciami, które dobrze wyszły, tak by całość wyglądała estetycznie. My robimy to samo, tylko wirtualnie. Najważniejsze jest uchwycenie chwili – to moment i emocje „robią” zdjęcia i to je, bardziej niż perfekcyjnie pokazany produkt, będę chciała oglądać za rok albo dwa.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.