Znaleziono 0 artykułów
27.05.2022

Marc Chagall: Wieczny tułacz

27.05.2022
Marc Chagall (1887–1985), Scena fantastyczna na różowo-zielonym tle, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Igor Oleś / Muzeum Narodowe w Warszawie

Połączył fantazję z realizmem, Wschód z Zachodem, a żydowski folklor z paryską awangardą. Sprawił, że sztuka nowoczesna zaczęła mówić w jidysz. O życiu i twórczości Marca Chagalla piszemy na marginesie wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie, na której zaprezentowano jego prace ze stołecznej kolekcji.

Ojca wspominał jako wiecznie zmęczonego sprzedawcę ryb, którego ubranie połyskiwało kryształkami soli ze śledzi. Matka, troskliwa i niestrudzona, łączyła prowadzenie sklepiku spożywczego z wychowywaniem dziewięciorga pociech. Mojsze Szagał był najstarszy. Rodzin podobnych do jego mieszkało w okolicy niemało. W Witebsku, położonym wówczas w Imperium Rosyjskim, Żydzi stanowili połowę populacji. Przyszły malarz zapamiętał miasto jako mały sztetl, rozpięty między drewnianymi dachami synagog a złotymi hełmami cerkwi. W wyobraźni zachował widok sznurów z praniem, kurników i sadów jabłoni; dzieci pędzących do chederu, zgarbionych nad Talmudem chasydów, skrzypków z kapel weselnych czy przekupek dźwigających koromysła. Za kilka lat będzie do nich wracał myślami, przelewając je na malarskie płótna. O tym, że chce zostać artystą, wiedział już w dzieciństwie. Jego młodzieńcze rysunki budziły w krewnych radość, ale i oburzenie – zwłaszcza wśród pobożnych tradycjonalistów. „Mój wuj Izrael nie chce podawać mi ręki, bo nakreśliłem jego portret. Boże uchowaj, toż to grzech!” – notował później w autobiografii. Matka zapisała syna do szkółki plastycznej witebskiego malarza Jehudy Pena, który rzuciwszy okiem na szkice młodego adepta, stwierdził: „Tak, ma pewne zdolności”. 

Marc Chagall (1887–1985), Wizyta Mojżesza i złotego cielca w pracowni, Muzeum Narodowe w Warszawie 
fot. Igor Oleś / Muzeum Narodowe w Warszawie

Wiosną 1907 roku Mojsze wyjechał do Sankt Petersburga. Jako Żyd nie miał prawa do stałego pobytu w stolicy Cesarstwa, a tym bardziej do wyższej edukacji, ale znalazł sposób, by otrzymać zgodę z urzędu. Przeskakiwanie z jednej szkoły do drugiej sprawiło, że raz czuł się prowincjuszem bez krzty talentu, a kiedy indziej artystą światlejszym od wszystkich w Rosji. Pod koniec 1909 roku przekroczył próg akademii Jelizawety Zwancewej – progresywnej uczelni, gdzie ćwiczenia z rysunku przeplatano wykładami o orientalizmie, fowizmie i nowych paryskich trendach. Ten kosmopolityczny profil był zasługą Léona Baksta (właśc. Lew Rosenberg) – uznanego już wtedy malarza, sceno- i kostiumografa w Ballets Russes Diagilewa. Choć mieli podobne pochodzenie, Bakst i Szagał różnili się jak ogień i woda. Pierwszy wolał nie ujawniać swojej żydowskości i fantazjował o pełnych przepychu baśniowych światach tysiąca i jednej nocy. Drugi natomiast kurczowo trzymał się chasydzkich korzeni, widząc w rodzimym pejzażu i folklorze namiastkę raju na ziemi. Pomimo rozbieżności Mojsze chłonął z nauk swojego profesora fascynację sztuką nowoczesną, a ta rozkwitała wówczas w dalekim Paryżu. 

W paryskim ulu

Montparnasse powoli stawał się dzielnicą artystów, ale nie było chyba miejsca bardziej buzującego sztuką niż La Ruche przy Passage de Dantzig. W tym ośmiokątnym budynku, trafnie nazwanym „ulem”, malarze, rzeźbiarze i rysownicy zagnieździli się niczym pszczoły. Za ciasne pokoje (służące też jako atelier) płacili marne grosze. Robactwo, lęgnące się pod podłogami, rekompensował ogród pełen róż i drzewek cytrynowych. „Pracownia w kształcie kawałka sera brie, którą mi wynajęto, była całkowicie pusta. Z trudem i przerażeniem przyszło mi wyłożyć ostatnie franki na zakup łóżka. Leżąc pierwszej nocy na skromnej pryczy w La Ruche, mimo wszystko czułem się dość szczęśliwy”. Tak we wspomnieniach pisał Ossip Zadkine, którego sąsiadem w 1912 roku został jego rodak: Marc Chagall (Mojsze zmienił nazwisko na francusko brzmiące rok wcześniej). W „ulu” nie brakowało przybyszów z Europy Wschodniej. Chaïm Soutine, Jacques Lipchitz, Alexander Archipenko oraz Leon Indenbaum przybyli do stolicy Francji z jedną tylko myślą: zrewolucjonizować sztukę. Chagall marzył o tym samym.

Marc Chagall (1887–1985), Żółty koziołek na wsi (wersja do Les Poemes), Muzeum Narodowe w Warszawie
fot. Igor Oleś / Muzeum Narodowe w Warszawie

Chociaż trudno było mu się oprzeć urokowi Paryża (zwłaszcza Luwru), to dystans dzielący go od Witebska tylko podsycał tęsknotę za rodzinnymi stronami. Artysta dawał temu wyraz w malarstwie. Dachy cerkiewek, drewniane chaty, chłopi z kosami, kozy i krowy zjawiają się na jego płótnach jak w sennej wizji. Ich odrealnione barwy przypominają paletę Matisse’a, a kalejdoskopowe kształty kojarzą się z obrazami Picassa i Delaunaya. Jednak Chagall nikogo nie naśladował. Sprawił, że fowizm, orfizm, kubizm i inne wynalazki awangardy zaczęły nagle mówić w jidysz. Połączył fikcję z realizmem, Wschód z Zachodem, a przeszłość z teraźniejszością. – Przywiozłem moje tematy z Rosji, a Paryż skąpał je swoim światłem – stwierdzał. Odnalazł własną estetykę, która nie podporządkowywała się modom. Stał się członkiem paryskiej bohemy, a zarazem pozostawał artystą osobnym. Obrazy powstałe w La Ruche – m.in. „Ja i moja wieś”, „Autoportret z siedmioma palcami” i „Paryż przez okno” – należą do najlepszych w jego dorobku. – W La Ruche albo umrzesz, albo wyjdziesz stamtąd sławny. Szczęśliwie Chagallowi pisane było to drugie.

Rosyjska zawierucha

Dzięki wstawiennictwu „anioła stróża cyganerii” – Guillaume’a Apollinaire’a, sztuką Chagalla zaczęli interesować się krytycy i marszandzi. Z Paryża artysta udał się na wystawę do Berlina, a korzystając z okazji, odwiedził ojczyznę. Z Rosji, gdzie miał spędzić kilka tygodni, nie wyjechał przez następne osiem lat. Był w Witebsku, kiedy wybuchła I wojna światowa, a granice państwa zamknięto. W rodzinnym mieście malował, a raczej chronił przed zapomnieniem jidyszkajt (żydowski styl życia), jaki pamiętał z dzieciństwa; świat staruszków w ludowych strojach, muzykantów i cadyków. „Żyd w czerwieni”, „Rabin z cytryną”, „Ponad Witebskiem” i „Święto Sukkot” to płótna emanujące atmosferą nostalgii i mistyki. Ukazywały kulturę, która wkrótce miała zginąć w chmurze antysemityzmu. Pobyt w Rosji okazał się pełen zawirowań. W lipcu 1915 roku Chagall ożenił się z dawną miłością, Bellą Rosenfeld, która niedługo po ślubie powiła córkę Idę. Młodzi rodzice przeprowadzili się do Piotrogrodu, gdzie byli świadkami obalenia caratu. Rewolucja październikowa otworzyła jednak przed artystą nowe możliwości: postanowił założyć własną uczelnię.

Marc Chagall (1887–1985), Moje życie między Witebskiem a Paryżem («Ma vie» entre Vitebsk et Paris), Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Igor Oleś / Muzeum Narodowe w Warszawie

Zajęcia w Ludowej Szkole Sztuk Pięknych w Witebsku zainaugurowano na początku 1919 roku. Na stanowiska profesorów Chagall zatrudnił wybitnych twórców rosyjskiej awangardy: El Lissitzkiego i Kazimierza Malewicza. Angaż tego drugiego był jak wprowadzenie do akademii konia trojańskiego. Malewicz – zasłużony abstrakcjonista, despotyczny radykał – nie krył wzgardy dla malarstwa Chagalla. Tańczący weselnicy, skrzypkowie na dachach i fioletowe krowy wydawały mu się czymś infantylnym i wstecznym. Twórca „Czarnego kwadratu na białym tle” wierzył, że przyszłością sztuki jest jego własny suprematyzm – zimna, geometryczna abstrakcja wolna od aluzji do rzeczywistości. Chagall nie miał ani temperamentu, ani posłuchu rywala. Gdy w 1920 roku wyjechał do Moskwy, by zdobyć subsydia na utrzymanie szkoły, pod jego nieobecność Malewicz dokonał przewrotu. Przejął stołek dyrektora, a Chagallowską placówkę nazwał Akademią Suprematyzmu.   

Początek włóczęgi 

Po zdradzie Malewicza Chagall opuścił ukochany Witebsk. Tym razem na zawsze. Od tego momentu nie mógł już znaleźć dla siebie miejsca na świecie. Stał się postacią z własnych płócien – Żydem wiecznym tułaczem. Przez kilka lat pracował jako scenograf w Państwowym Żydowskim Teatrze Kameralnym w Moskwie. Projektowania dekoracji nauczył się od Baksta, a umiejętność tę rozwinął w późniejszej twórczości. Ze stolicy bolszewików rodzina Chagallów przeprowadziła się do Berlina, a w końcu do Paryża. Tu artysta odkrył, że po mniej więcej 150 obrazach, które zostawił przed wojną w La Ruche, nie ma śladu. Przepadły na dobre. Musiał zacząć malować na nowo. Traf chciał, że jego oniryczna sztuka zjawiła się w chwili, gdy rządy na paryskich salonach objęli surrealiści. – Z Chagallem i tylko z nim metafora przeżyła swoje triumfalne wejście do malarstwa – perorował André Breton, „papież surrealizmu”. Jednak artysta z Witebska wolał zachowywać dystans do tego kierunku, gdyż koguty wielkości wieży Eiffla i lewitujący rabini byli wytworem ego własnej rzeczywistości, a nie freudowskich fantazji.

Marc Chagall (1887–1985), Król Dawid z lirą, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Igor Oleś / Muzeum Narodowe w Warszawie

Włóczęga Chagalla nie ustawała. Na początku lat 30. odwiedził Palestynę i Wilno. Jeździł po Hiszpanii, Holandii, Włoszech i Wielkiej Brytanii. Kariera artysty zaczęła zataczać coraz szersze kręgi, gdy nagle dowiedział się, że w Kunsthalle w Mannheim naziści spalili trzy jego dzieła. To był początek tragedii. Po wprowadzeniu antysemickich ustaw norymberskich w 1935 roku kolejne obrazy usunięto z niemieckich muzeów. Pokazano je natomiast na niesławnej, piętnującej wystawie „Entartete Kunst” w 1937 roku. Chagall – wespół z gronem tuzów awangardy (m.in. Kandinsky, Grosz, Kirchner, Nolde, Picasso, Mondrian) – został uznany za twórcę zdegenerowanego. Latem 1939 roku zaszył się z rodziną w Prowansji. Nie opuszczała go jednak świadomość nadchodzącego kataklizmu, który przez nazistów został nazwany „ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej”.

Nowa stolica sztuki

Nie tylko Francja, lecz także cała Europa przestała być bezpiecznym miejscem dla ludzi pochodzenia żydowskiego. Chagall dobrze wiedział, z jakimi potwornościami wiąże się wojna. Jego rajski Witebsk doświadczył najpierw wielkiego terroru z rąk NKWD, a w latach 40. hitlerowcy zrównali miasto z ziemią i wymordowali miejscowych Żydów. Należało uciekać. O sprowadzenie malarza z rodziną do USA zabiegał Alfred H. Barr Jr., historyk sztuki i pierwszy dyrektor Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Na sporządzonej przez niego specjalnej liście osób, które trzeba ewakuować, nazwisko Chagalla pojawiło się obok Duchampa, Ernsta, Mana Raya czy Kandinskiego. Wszyscy spotkali się po drugiej stronie Atlantyku, w nowej stolicy świata sztuki. 

Marc Chagall (1887–1985), Zatoka Aniołów, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Igor Oleś / Muzeum Narodowe w Warszawie

W Nowym Jorku Chagall czuł się obco. Swojskie wydawało się tylko Lower East Side, gdzie w jidysz mówił co drugi przechodzień. Artysta nie dość, że nie znał angielskiego, to nie wiedział, czy pozwolą mu malować. Jeszcze przed opuszczeniem Francji w 1941 roku miał ponoć pytać: „Czy w Ameryce są krowy?”. Uważał się za nowoczesnego twórcę, ale rodząca się właśnie sztuka spod znaku Pollocka, Rothko i Rauschenberga uzmysłowiła mu, że w USA nowoczesność pędzi szybciej niż w Paryżu. Nie zamierzał jednak dotrzymywać jej kroku. Tragiczne wieści z Europy przelewał na płótna: „Żółte ukrzyżowanie”, „Prześladowanie”, „Malarz ukrzyżowany”, „Obsesja”. Malował jak dawniej, lecz z większym bólem, a ten szczególnie nasilił się w 1944 roku. Ukochana Bella zmarła na skutek infekcji wirusowej. – Wszystko stało się ciemnością – wyznał Chagall. Pogrążony w smutku na niemal rok porzucił pracę artystyczną. 

Wielki powrót

W 1946 roku retrospektywną wystawę Chagalla eksponowano w Nowym Jorku i Chicago. Stamtąd przeniosła się do Londynu, Amsterdamu, Zurychu i Berna. Po dwóch latach malarz nabrał pewności, że jego renoma przetrwała wojnę, i powrócił na Stary Kontynent. Na Biennale w Wenecji uczczono go osobnym pawilonem, a Peggy Guggenheim otoczyła luksusem. Wkrótce zamieszkał w południowej Francji, gdzie z radością spotykał dawnych przyjaciół, Picassa i Matisse’a. W przerwach od sztalugi próbował sił w ceramice, tkactwie i grafice książkowej. – Pracuję w każdej technice, która w danej chwili mnie lubi – mawiał. Wkrótce mozaiki i gobeliny jego projektu ozdobiły gmach parlamentu w Jerozolimie, a witrażowe okna katedrę Saint-Étienne w Metzu i nowojorską siedzibę ONZ. Do dużych projektów zachęcała Chagalla jego druga żona Vava (Valentina Brodsky). Szerokim echem odbiło się zwłaszcza zlecenie namalowania plafonu Opery Garniera w Paryżu. Wielu mieszkańców oponowało, by powierzać to zadanie rosyjskiemu Żydowi (choć z francuskim paszportem). – Zadziwiające, jak Francuzi boczą się na cudzoziemców. Można tu przeżyć większość życia, można być naturalizowanym obywatelem, można ofiarować obrazy ich muzeom, a oni i tak tobą wzgardzą – komentował Chagall. Mimo kontrowersji wykonał malowidło o powierzchni 220 metrów kwadratowych – apoteozę baletu i muzyki, która do dziś jest jedną z największych atrakcji stolicy.

Marc Chagall (1887–1985) Ukrzyżowanie, Muzeum Narodowe w Warszawie, fot. Igor Oleś / Muzeum Narodowe w Warszawie

Przyglądając się powojennej sztuce Chagalla, można odnieść wrażenie, że wyratowanie się z Holocaustu było dla niego szansą na drugie życie, ale i długiem wdzięczności, zaciągniętym u Boga i ludzi. Mógł go spłacić, tworząc, co czynił aż do śmierci w 1985 roku. – Gdy Chagall maluje, nigdy nie wiadomo, czy robi to we śnie, czy na jawie. Gdzieś w swojej głowie musi mieć anioła – stwierdzał Picasso. W malarstwie, które wciąż ujmowało liryczną nostalgią za rajem utraconym, artysta z Witebska zawarł ducha pokoju i ekumenicznej jedności. Unoszące się w powietrzu eteryczne postacie nie mają już rysów rabinów, a pejzaże nie przypominają żydowskiego sztetlu. To wizje lepszego, namalowanego świetlistymi barwami świata, po którym oprowadza nas Chagall – wieczny tułacz.

Wystawę „Chagall” w Muzeum Narodowym w Warszawie oglądać można do 24 lipca 2022 roku.

Wojciech Delikta
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. Marc Chagall: Wieczny tułacz
Proszę czekać..
Zamknij