Premiery „Ransomed” nie można przegapić. Czego tu nie ma! Spektakularne wyścigi taksówką i cięte riposty przywodzą na myśl kultowy film Luca Bessona „Taxi”. Natomiast trudna misja odbicia uprowadzonego dyplomaty przypomina świetną „Operację Argo” Bena Afflecka. Film w reżyserii Kima Seong-hoona, który został zaprezentowany na Red Sea International Film Festival w Dżuddzie, to zręczne połączenie kina akcji z dużą dawką humoru. Jest także pełen ciekawych i wyrazistych bohaterów. Jednego z nich, szwajcarskiego biznesmena i kolekcjonera sztuki, zagrał Marcin Dorociński.
Polski aktor wypada na ekranie dostojnie. Widać, że w dobrze skrojonych garniturach i w pałacowych wnętrzach pełnych najdroższych dzieł sztuki czuje się znakomicie. Rola Dorocińskiego nie jest znacząca, ale ma istotny wpływ na rozwój akcji. – Kiedy zobaczyłem go na liście, którą przyniósł mi współpracownik odpowiedzialny za obsadę, od razu poczułem, że to on powinien zagrać rolę Haysa – mówi reżyser Kim Seong-hoon na Red Sea International Film Festival w Dżuddzie, gdzie „Ransomed” miał swoją bliskowschodnią premierę. I dodaje: – Emanował ze zdjęcia taką charyzmą, jakbym dostał kadr z „Ojca chrzestnego”. A ja szukałem osoby dokładnie z taką prezencją. Marcin nadawał się idealnie – tłumaczy swój wybór.
Talent uniwersalny
Marcin Dorociński zachwycił też 52-letniego reżysera swoimi rolami w międzynarodowych produkcjach: „Gambicie królowej” (2020), dramacie „Kobieta, która pragnęła mężczyzny” (2010), wojenno-historycznym filmie „Operacja Anthropoid” (2016) oraz serialu „Wikingowie: Walhalla” (2022-2024). – W każdej z tych ról prezentował się jak gruba ryba z Hollywood. Kiedy porozmawialiśmy przez FaceTime, upewniłem się, że jest najwłaściwszym kandydatem. Miał barwę głosu i emanował takimi wibracjami, jakie wyobrażałem sobie u tej postaci. Zacząłem go wręcz błagać, by zgodził się zagrać w moim filmie. I chyba zmiękczyłem jego serce – śmieje się Kim Seong-hoon.
Oglądanie Polaka w zagranicznej produkcji na międzynarodowym festiwalu filmowym to osobliwe doświadczenie patriotyzmu w najlepszym tego słowa znaczeniu. Zwłaszcza że w świecie przedstawionym Dorociński wyraźnie zaznacza swoją obecność: jego postać wchodzi w interakcje z głównym bohaterem. Ta rola potwierdza uniwersalny talent aktora, który przekonująco wciela się zarówno w postać rosyjskiego bandyty („Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One”), jak i szwajcarskiego kolekcjonera sztuki. W obu przypadkach jest równie wiarygodny. – Marcin jest ekstremalnie profesjonalny – podsumowuje pracę z Polakiem Kim Seong-hoon. – Był świetnie przygotowany, bardzo dobrze odnalazł się na planie. Odpowiadała mu również moja metoda pracy. Nie traktuję scenariusza jak Biblii, raczej jako przewodnik, który ma prowadzić ekipę w określonym kierunku. Dorociński był niczym krawiec, któremu dałem materiał, a on potrafił z niego uszyć coś na miarę – zachwala polskiego aktora koreański twórca.
Tajemnica porwania ambasadora
Pokaz „Ransomed” w Dżuddzie zakończył się owacją. Saudyjczycy porównywali film do „Operacji Argo”. Scenariusz – podobnie jak w filmie Bena Afflecka – jest osnuty wokół prawdziwej historii. Odwołuje się do wydarzeń z czasu wojny domowej w Libanie, gdy w styczniu 1986 roku doszło do uprowadzenia koreańskiego dyplomaty Chae Sunga. – Nikt nie wie, co się naprawdę stało – mówi Kim Seong-hoon. – Porwało go czterech więźniów, ale pozostaje tajemnicą, w jakich okolicznościach został uwolniony. Dokumenty w tej sprawie są utajnione. O tym, że rząd Korei nie chciał zapłacić CIA za pomoc w uwolnieniu ambasadora, opinia publiczna dowiedziała się od jednego z amerykańskich tajnych agentów. W oparciu o te fakty stworzyłem scenariusz, który wypełnił fikcją wszystkie niewiadome – dodaje.
I wyszło znakomicie. Do Libanu jedzie Min-joon (grany przez Ha Jung-woo), niespełniony pracownik koreańskiego MSZ, który deklaruje pomoc w oswobodzeniu uprowadzonego w zamian za posadę na placówce w Stanach Zjednoczonych. W Bejrucie spotyka krajana, jeżdżącego taksówką Pan-soo (w tej roli Ju Ji-hoon). Jego żółte auto jest ważnym miejscem akcji.
Bejrut niczym labirynt
„Ransomed” jest wypełniony taksówkowymi pościgami oraz humorem wynikającym ze zderzenia dwóch zupełnie odmiennych postaci – safanduły i ryzykanta. Sceny rozgrywane przez tę dwójkę ściganą przez libańskich wojskowych skutkują wieloma niezapomnianymi momentami w filmie. Ucieczka z budynku po rynnie, spotkania z dzikimi psami na pustyni czy pościg samochodowy w małej uliczce to tylko niektóre z nich.
Chyba najbardziej spektakularna jest ucieczka z otoczonego budynku, a jej realizacji nie powstydziliby się kaskaderzy z Hollywood: uprowadzony dyplomata wraz ze swoim oswobodzicielem skaczą z dachu wysokiego budynku owinięci jedną liną zawieszoną na haku wbitym w ścianę.
Kimowi Seong-hoonowi zależało na nakręceniu libańskiej części filmu na Bliskim Wschodzie. I to się udało: zdjęcia były kręcone w Maroku. Arabska architektura, gęsta zabudowa i ciasne uliczki sprawiają, że ekranowy Bejrut wygląda niczym labirynt.
Reżyser niepokoił się, jak Libańczycy zareagują na przypomnienie niezręcznego dla nich epizodu z historii. –Konsultowałem scenariusz z wieloma osobami z regionu. Chciałem mieć pewność, że „Ransomed” nikogo nie zantagonizuje – podkreśla twórca, który nie miał intencji oskarżania kogokolwiek. Przeprowadził również konsultacje z pochodzącymi z Maroka i Egiptu aktorami grającymi libańskich przestępców. – Chciałem uniknąć stereotypów. Na szczęście odtwórcy tych ról nie znaleźli w nich nic obraźliwego dla ich kultury – podsumowuje.
Nie oznacza to, że „Ransomed” jest filmem zrobionym według reguł politycznej poprawności. Twórcy obrazu są równie bezwzględni wobec koreańskiego, jak i libańskiego rządu. A główni bohaterowie nieustannie zdradzają się ze strachu i niepewności. Efekt jest taki, że widzowie się z nimi utożsamiają, kibicując im w tej, wydawałoby się, niemożliwej misji.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.