Trzy lata temu otarła się o śmierć. Przewartościowała wtedy całe swoje życie. – Zrozumiałam, że najważniejsza jest rodzina. Nauczyłam się też cieszyć prostymi przyjemnościami – mówi teraz Marieta Żukowska. Najnowszy film z udziałem aktorki, „Jestem REN”, intymny portret schizofrenii, wejdzie do kin 19 czerwca.
Jak przeżyła pani przymusową izolację?
Początkowo, jak chyba wszyscy, czułam niepokój. Wcześniej o zarazie czytałam w „Dżumie” Alberta Camusa czy „Dekameronie” Giovaniego Boccaccia. Na lekcjach historii uczyłam się o epidemiach, które dziesiątkowały Europę. Ale moi rodzice nie mieli nigdy z czymś takim do czynienia. Pamiętam, jak usłyszałam w wiadomościach, że szkoły zostają zamknięte. I wtedy poczułam surrealizm tej sytuacji. Wcześniej oczywiście docierały do mnie informacje o tym, co się dzieje we Włoszech i w Chinach, ale jakoś nie chciałam wierzyć, że epidemia dotrze do Polski.
Jak koronawirus odbił się na pani pracy?
Z dnia na dzień wszystko stanęło w miejscu. Zamknięto plany zdjęciowe, odwołano spektakle teatralne, zawieszono wyjazdy.
Jak odnajdywała się pani w tej sytuacji?
Dziękuję, całkiem dobrze. Sytuacja była oczywiście wyjątkowa, ale mój zawód zawsze wymagał ode mnie gotowości na zmiany. Od skończenia studiów każdy projekt, w którym biorę udział, zaczyna się i kończy. To powoduje, że cały czas w jakimś sensie muszę znajdować pracę na nowo. Dzięki temu w sytuacji, kiedy wiele osób traci grunt pod nogami, ja jestem choć trochę na to gotowa.
Ma pani szczęście. Wiele osób wpadło w panikę.
Mózg człowieka, zmuszonego do zamknięcia się w czterech ścianach, funkcjonuje na innych obrotach. Na to nakłada się ponadprzeciętna liczba bodźców, których dostarczają nam dziś media będące w wielu przypadkach jedynym łącznikiem ze światem. To wszystko sprawia, że granica między jawą a snem zaciera się, bo przez długi czas świat odbieramy przez rzeczywistość wirtualną. W takim stanie naprawdę łatwo popaść w depresję lub zachorować na inną chorobę psychiczną. Lub się o nią otrzeć.
To przybliża nas do tematu najnowszego filmu, w którym pani zagrała – „Jestem REN”.
Dla reżysera Piotra Ryczko to bardzo osobisty film. Zadedykował go mamie, która chorowała na schizofrenię. Premiera miała odbyć się w kwietniu, ale zamknięcie kin pokrzyżowało nasze plany. Pierwszy pokaz odbył się podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Pamiętam, że po projekcji na rozmowie została pełna sala. Jedna z dziewczyn podniosła rękę i powiedziała, że choruje na schizofrenię. „Jestem REN” to pierwszy film, w którym zobaczyła siebie.
Dlaczego?
Bo Piotrkowi udało się pokazać człowieka w pułapce swojego umysłu. Kiedy osoba choruje na schizofrenię, odbija się od ścian swojego umysłu, generując ciągle nowe lęki, tworzy nieprawdziwe zdarzenia. Lęk jest nam potrzebny do życia. Pozwala nam uniknąć wielu ryzykownych sytuacji, ale wiele naszych lęków jest nieadekwatnych do sytuacji.
Lęk to tylko stan umysłu?
Z lękiem jest jak z grą w tenisa na gumce. Odbijamy piłkę i ona do nas wraca. W izolacji te piłki się mnożą, dlatego w czasie pandemii odczuwamy lęk w powiększeniu. Sama nie lubię funkcjonować w zamknięciu. Z drugiej strony, podczas tej przymusowej izolacji poczułam wewnętrzną ulgę, bo mogłam sobie bezkarnie zrobić wakacje, wziąć głęboki oddech. Zewnętrzna sytuacja dała mi alibi, żeby trochę zwolnić, dać sobie więcej luzu. Widocznie z jakiegoś powodu nie potrafiłam dać go sobie wcześniej.
Czego jeszcze nauczyła się pani podczas pandemii?
Tego, jak niewiele potrzebujemy do szczęścia. Kawałek ogrodu, w którym możemy napić się kawy. Spacer po lesie lub parku. Rozmowa z przyjacielem. To jest luksus. A nie pobyt w hotelu na Lazurowym Wybrzeżu. To lekcja, którą odrobiłam trzy lata temu. Przeżyłam wtedy wypadek. Byłam o włos od śmierci.
Co się pani stało?
Na planie zdjęciowym spadłam piętro niżej i uderzyłam głową o betonowe schody. Wylądowałam w karetce. Myślałam, że to jest koniec. To był moment graniczny. Moje życie zmieniło się o 180 stopni. Wtedy przewartościowałam swoje życie. Zrozumiałam, że najważniejsi są moi najbliżsi. Zaczęłam jeszcze bardziej doceniać najprostsze aktywności. Może pandemia też przypomni ludziom o najważniejszych wartościach? O byciu ze sobą, poczuciu wspólnoty i bliskości. Zaspokojenie tych potrzeb działa na nas jak tabletka na depresję. My naprawdę nie potrzebujemy wiele do szczęścia. Człowiek ma nadzwyczajną umiejętność adaptacji. Musimy tylko to sobie uświadomić. W czasie pandemii starałam się wspierać wszystkich moich fanów w mediach społecznościowych. Pokazywałam im, jak radzę sobie ze stresem jako aktorka, jak stosuję medytacje i różnego rodzaju wizualizacje. Wiele dziewczyn mi potem dziękowało. Najlepsza recenzja w prasie, jaką dostałam, nie dała mi tyle, ile komentarze od serca od osób obserwujących mnie na Instagramie. Czysta radość, że mogłam jakoś ich pokrzepić. Nigdy nie tworzę dystansu między sobą a moimi fanami. Jestem normalną dziewczyną z Żywca. Przez całe dzieciństwo mieszkałam w bloku z widokiem na góry. Pamiętam, jak biegałam przez kwietne łąki. Czułam wolność.
A skąd w tej dziewczynie z Żywca pojawiło się marzenie o aktorstwie?
Z telewizora, który był moim oknem na świat. Cieszę się, że dotarłam tu, gdzie jestem teraz. Ale dziś wiem, że nic nie daje mi tyle szczęścia, ile dają mi najbliżsi. Proste życie jest dla mnie największą wartością.
Na planach zdjęciowych ludzie zachowują się teraz inaczej?
Są ostrożniejsi. Boją się. Czuć zaciągnięty hamulec. Ale trudno się temu dziwić. Scenariusze filmów science fiction dogoniły rzeczywistość. Wciąż nie wiemy, co będzie działo się za kilka miesięcy. Pomału wracamy do normalnego funkcjonowania, ale wciąż działamy na oparach adrenaliny.
Boi się pani o przyszłość swojej córki?
W pewnym momencie życia nauczyłam się starać nie bać przyszłości. Starać się nie bać w ogóle. Być może moja córka będzie musiała mierzyć się ze skutkami katastrof ekologicznych, jakie nam się nie śnią. Ale czy jest sens, żebym martwiła się teraz czymś, nad czym nie będę miała żadnej kontroli? Nie. Wolę z nią iść na lody i czule chwycić za rękę. Mogę segregować śmieci, mniej kupować i robić wszystko, co w mojej mocy, aby córka miała spokojną przyszłość. Nie zwyciężę z koncernami, nie zmienię polityków. Co nie znaczy, że wszyscy gramy w przegraną grę. Najlepiej w moim odczuciu zmieniać świat, zmieniając siebie. Staram się o tym pamiętać każdego dnia. Poza tym żyję tu i teraz. Nie wybiegam zbyt często myślą naprzód.
I nigdy nie dopadają pani czarne myśli?
Dopadają.
Co sobie pani wtedy mówi?
Zobacz, jaką jesteś szczęściarą. Doceń to.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.