Tam, gdzie mówi się o miłości na poważnie, bez ochronnego filtra ironii, zawsze pojawia się niebezpieczeństwo kiczu. Uznałam jednak, że muszę zaryzykować – mówi litewska reżyserka Marija Kavtaradze o swoim filmie „Powoli”, którym udowadnia, że ryzykować było warto. Nagrodzony za reżyserię na Sundance jest też jedną z najciekawszych pozycji w programie festiwalu Nowe Horyzonty 2023.
Piotr Czerkawski: Jaki jest twój ulubiony film o miłości?
Marija Kavtaradze: Och, uwielbiam ich całe mnóstwo. Od mainstreamowych filmów w stylu „Kiedy Harry poznał Sally” po te bardziej niezależne, jak na przykład wszystkie części trylogii „The Before”. Do cyklu Richarda Linklatera wracam zresztą regularnie i za każdym razem odbieram go nieco inaczej. Gdy byłam młodsza, sądziłam, że pierwsza część jest zdecydowanie najlepsza, ale gdy trochę dojrzałam, zaczęłam bardziej doceniać drugą.
Filmy Linklatera były dla ciebie inspiracją do nakręcenia „Powoli”?
Na pewno. Ale nie tylko one. Na etapie pisania scenariusza odświeżyłam sobie na przykład klasyczne „Spotkanie” Davida Leana z 1945 roku, czyli film, który – moim zdaniem – ma jedno z najbardziej rozdzierających serce zakończeń w historii kina. Z profesjonalnego punktu widzenia zainteresowało mnie w nim jednak co innego. Lubię uważność, z jaką reżyser przygląda się drobnym, pozornie nic nieznaczącym gestom, które wykonują wobec siebie bohaterowie. Pisząc „Powoli”, starałam się pamiętać, że takie szczegóły w historiach miłosnych są ważne i pozwalają stworzyć wrażenie, że kochankowie budują swój własny, oryginalny świat, do którego nikt poza nimi nie ma wstępu.
Twoje podejście do pisania nie jest oczywiste. Znam wielu twórców, którzy twierdzą, że gdy pracują nad własnymi projektami, nie oglądają filmów nakręconych przez innych, bo w ten sposób tylko by się rozpraszali.
Mam zupełnie odwrotnie. Pojedynczy seans „Spotkania” to jeszcze nic. W trakcie pisania scenariusza regularnie wracałam do konkretnych scen z brytyjskiego filmu „Zupełnie inny weekend”, żeby spróbować odkryć, jak twórcom udało się sprawić, że ta – fikcyjna przecież – opowieść o romansie dwóch mężczyzn wybrzmiała na ekranie tak realistycznie.
Udało ci się rozwikłać tę zagadkę?
Jeśli nie przyglądasz się pracy nad filmem z bliska, nigdy nie możesz mieć stuprocentowej pewności, dlaczego coś zadziałało albo nie. Mam jednak pewną intuicję i czuję, że kluczem do sukcesu była w tamtym przypadku prostota. Kamera w „Zupełnie innym weekendzie” pracuje dyskretnie, tak jakby jej nie było. W ogóle można odnieść wrażenie, że twórcy robili wszystko, by nie odciągać uwagi od aktorów, w żaden sposób nie przeszkadzać i dać im jak najwięcej wolności. Było to bardzo pouczające. Podobnie starałam się zachowywać podczas pracy nad „Powoli”.
Te wszystkie międzynarodowe inspiracje są w „Powoli” wyczuwalne, ale wydaje mi się, że równie istotny musiał być dla ciebie kontekst lokalny. Wilno, w którym rozgrywa się większość akcji, fotografujesz z czułością i traktujesz wręcz jak jednego z bohaterów filmu.
Nie mogło być inaczej, bo znam Wilno jak własną kieszeń i starałam się pokazać je w taki sposób, żeby dookreślało charakter moich bohaterów. Gdy wymyślałam postacie Dovydasa i Eleny, od razu stawało się dla mnie jasne, jak powinny wyglądać ich mieszkania, ulice, którymi lubią spacerować, i knajpy, w jakich przesiadują. W ten sposób oboje stali się dla mnie nierozerwalnie związani z Wilnem.
W miarę rozwoju fabuły miasto przestaje być jednak tak istotne, a coraz więcej scen rozgrywa się w zamkniętych pomieszczeniach.
Na etapie jednej z poprzednich wersji scenariusza przyłapałam się na tym, że w drugiej połowie filmu bohaterowie w ogóle przestają wychodzić na zewnątrz. Zastanawiałam się, skąd mi się to wzięło, i doszłam do wniosku, że to wszystko przez pandemię. Scenariusz pisałam głównie w trakcie lockdownu i – choć w żaden sposób nie chciałam zaznaczać tego na ekranie – pandemia podstępnie wślizgnęła się do mojego filmu.
Powiem szczerze, że nie wpadłbym na to.
Ostatecznie w tym zabiegu zaczęło chodzić o coś więcej niż o wspomnienie lockdownu. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że struktura, w ramach której bohaterowie najpierw spacerują po rozległych ulicach, a potem więcej czasu spędzają w czterech ścianach, dobrze oddaje dynamikę związku. W końcu, gdy się zakochujesz, reszta świata często traci dla ciebie znaczenie i liczy się tylko przestrzeń, w której znajduje się ukochana osoba.
To dość oryginalny pomysł formalny, który wydaje się cenny tym bardziej, że filmy o miłości bywają przepełnione rozmaitymi kliszami. Czy są wśród nich takie, które denerwują cię bardziej od innych i których chciałaś uniknąć za wszelką cenę?
Ostatnio szczególnie zaczęły mnie drażnić filmy przedstawiające love – hate relationships, w których bohaterowie są wobec siebie złośliwi i ironiczni. Gdy byłam nastolatką, lubiłam takie zachowanie i brałam je za oznakę luzu, ale dziś wychodzę z założenia, że jeśli ludzie postępują wobec siebie w ten sposób, to znaczy, że tak naprawdę się nie lubią i nie powinni być razem.
Zaraz, zaraz... Dovydas i Elena też często z siebie żartują.
Ale robią to w sposób pozbawiony agresji i nie pozostawiają wątpliwości, że traktują się nawzajem serio. Oczywiście miałam świadomość, że stawiając sprawę w ten sposób, stąpam po kruchym lodzie, bo tam, gdzie mówi się o miłości na poważnie, bez ochronnego filtra ironii, zawsze pojawia się niebezpieczeństwo kiczu. Uznałam jednak, że muszę zaryzykować i nakręcić realistyczny film. A przecież nie da się zbudować prawdziwego związku na byciu wyłącznie zabawnym. Od czasu do czasu przyda się też trochę szczerości i czułości.
Obszarów, w których zdecydowałaś się podjąć ryzyko, było więcej. Przyznam się, że gdy przeczytałem opis fabuły, z którego wynika, że „Powoli” jest opowieścią o relacji tłumacza języka migowego i tancerki baletowej, pomyślałem, że brzmi to dość pretensjonalnie.
Doskonale cię rozumiem i też przeszło mi to przez myśl. Tłumacz języka migowego, tancerka baletowa, głuche dzieci, z którymi oboje pracują, a wszystko to jeszcze kręcone na taśmie 35-milimetrowej… Brzmi jak bingo europejskiego kina arthouse’owego. Nie mogę się obrażać, gdy ktoś z tego żartuje, bo sama wystawiam się na strzał.
Zawsze mogłaś zmienić scenariusz i zrobić z Dovydasa prawnika, a z Eleny lekarkę.
Wiem, ale wprowadzając jakiekolwiek zmiany, działałabym wbrew sobie. W końcu nie było tak, że położyłam się pewnego dnia na sofie i zaczęłam się zastanawiać, jakie dziwne profesje wymyślić moim bohaterom. Pomysły na zawody, które mieliby wykonywać, przyszły do mnie naturalnie. O tym, że Dovydas będzie tłumaczem języka migowego, wręcz wiedziałam, jeszcze zanim uczyniłam go głównym bohaterem „Powoli”.
Jak to?
Dovydas narodził się najpierw jako bohater jednej z luźnych, niepowiązanych z niczym scenek, które zaczęłam pisać po tym, gdy nakręciłam swój pełnometrażowy debiut „Summer Survivors” z 2018 roku. Czułam wtedy pustkę w głowie i nie miałam w zanadrzu żadnego nowego projektu, więc – żeby nie wyjść z wprawy – postanowiłam, że codziennie, cokolwiek będzie się działo, napiszę przynajmniej jedną scenę. Któregoś dnia przeczytałam wtedy w gazecie wywiad z tłumaczem języka migowego i pomyślałam, że to inspirujący zawód, który pozwala poznawać wielu ludzi pochodzących z różnych środowisk i zajmujących się różnymi rzeczami. Ta myśl zakorzeniła mi się w głowie i gdy po pewnym czasie zaczęłam pracować nad „Powoli”, wiedziałam, że chcę umieścić w nim postać tłumacza języka migowego, nawet jeśli nie byłam jeszcze pewna, że będzie on głównym bohaterem filmu.
Postać tancerki trafiła do scenariusza „Powoli” tą samą drogą?
To chyba akurat zasługa mojej podświadomości, która połączyła fakty, że Greta Grinevičiūtė, którą od samego początku chciałam obsadzić w „Powoli”, jest nie tylko aktorką, ale i zawodową tancerką. W związku z czym cały czas myślałam o niej jako o tancerce.
Wygląda na to, że w swojej pracy lubisz posługiwać się intuicją.
Nie zawsze mogę sobie na to pozwolić. Gdy piszę scenariusze na zlecenie, które reżyseruje potem ktoś inny, muszę pracować według standardowego, ściśle określonego planu. Za to pisząc dla siebie samej, lubię eksperymentować, polegać na spontaniczności, sprawiać, że czasem tekst niejako prowadzi mnie sam. Gdy zaczynam pisanie, nie lubię wiedzieć o opowiadanej historii zbyt wiele. Nigdy nie znam na przykład jej zakończenia. Obawiam się, że gdyby było inaczej, cała ta praca zanudziłaby mnie na śmierć.
Gdybym był producentem filmowym, nie wiem, czy zaufałbym ci po usłyszeniu takiej deklaracji.
Gdybyś był producentem, nigdy bym ci tego nie zdradziła. Prawdę mówiąc, sama długo miałam wątpliwości, czy moja metoda jest dobra. W końcu przeczytałam jednak wywiad, w którym Martin McDonagh – jeden z moich ulubionych scenarzystów, zdobywca Oscara i kilku nominacji – przyznaje, że też pisze swoje teksty bez gotowego planu. Odetchnęłam z ulgą i zrozumiałam, że nie wszystko jest dla mnie stracone.
Wolność twórcza jest ważna, ale zakładam, że są kwestie, w których musisz ściśle przestrzegać ustalonych zasad. Domyślam się, że nie zdecydowałaś się opowiedzieć o charakteryzującej Dovydasa aseksualności bez wcześniejszego przeprowadzenia głębokiego researchu na ten temat?
Nie miałam innego wyjścia, bo przed przystąpieniem do pisania wiedziałam o aseksualności tyle, ile filmowa Elena, czyli prawie nic. Opowiadając o zjawisku, które bezpośrednio mnie nie dotyczy, musiałam uważać, by nikogo nie obrazić, niczego nie uprościć ani nie wpaść na pomysły, które okazałyby się nierealistyczne. W związku z tym przeczytałam dużo książek i artykułów, a także odbyłam wiele spotkań z konsultantami. Najbardziej interesowały mnie informacje o związkach między osobami aseksualnymi a nieaseksualnymi, bo właśnie taką relację próbują zbudować Dovydas i Elena.
Czy w trakcie tak szeroko zakrojonego researchu coś cię szczególnie zaskoczyło?
Może to, że takich par jak Dovydas i Elena jest całkiem sporo i że w dodatku mocno różnią się między sobą. Niektóre tego typu związki pozostają otwarte, w innych partnerzy umawiają się, że od czasu do czasu będą uprawiać ze sobą seks. Liczba wariantów, na jakie można się zdecydować, okazuje się naprawdę spora.
Przedstawiciele społeczności aseksualnej od razu okazali ci otwartość czy musiałaś zapracować na ich zaufanie?
Od samego początku czułam się potraktowana życzliwie. Pierwsze kontakty nawiązałam, jeszcze zanim na dobre zaczęłam pisać scenariusz. Znalazłam w sieci forum społeczności aseksualnej, opisałam swój pomysł na film i zapytałam, czy znajdą się osoby, które chciałyby mi pomóc. Spotkałam się z dużym odzewem, więc wysłałam wiele pytań i dostałam naprawdę szczegółowe odpowiedzi.
Gotowy film również spotkał się z pozytywnymi reakcjami?
Odczuwałam je zwłaszcza na festiwalu Sundance, gdzie „Powoli” miało swoją światową premierę i otrzymało nagrodę za reżyserię. Ludzie zaczepiali mnie po seansie, mówiąc, że sami są aseksualni albo spotykają się z aseksualnymi osobami i że mój film bardzo im się podobał. Poczułam wtedy satysfakcję, nawet jeśli później uświadomiłam sobie, że drugie tyle osób ze środowiska pewnie „Powoli” odrzuciło, ale wstydzi się mi o tym powiedzieć. Negatywne reakcje byłyby jednak zupełnie zrozumiałe, bo nie da się przecież zadowolić wszystkich, a zwłaszcza grupy, która – jak już wspomniałam – jest wewnętrznie tak mocno zróżnicowana.
Aseksualność funkcjonuje w „Powoli” na poziomie zupełnie dosłownym, ale da się również odczytywać w kategoriach metafory.
Miałam poczucie, że posłużenie się aseksualnością może się okazać niezłym sposobem na opowiedzenie o – czasem naprawdę radykalnych – różnicach między oczekiwaniami, jakie ludzie mają wobec siebie w związkach. A także o tym, jak bardzo bywają egoistyczni. Dovydas w pewnym momencie mówi Elenie, że się nie zmieni. Ona twierdzi, że to akceptuje, ale w głębi duszy wciąż wierzy, że Dovydas zacznie się zachowywać zgodnie z jej oczekiwaniami. Gdy tak się nie dzieje, zaczyna odbierać postawę Dovydasa jako wymierzoną bezpośrednio w nią samą, choć nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością.
Zachowanie Eleny staje się wtedy dość antypatyczne.
Myślę, że jest po prostu ludzkie. W relacjach bardzo często źle interpretujemy nieodpowiadające nam zachowanie partnera lub partnerki, czujemy się dotknięci, druga strona nie wie, o co chodzi, i ani się obejrzymy, a wybucha konflikt. Żeby go uniknąć, należałoby zaakceptować wzajemne różnice, a to długi i skomplikowany proces, który nie w każdym związku udaje się doprowadzić do pomyślnego końca.
Biorąc pod uwagę delikatność tematu różnic między bohaterami w podejściu do seksu, nie może dziwić, że kręcąc „Powoli”, zdecydowałaś się na współpracę z koordynatorką intymności.
Nie wyobrażałam sobie, żeby było inaczej. Nagrywanie scen erotycznych nigdy nie jest łatwe, a w takim filmie jak „Powoli” stopień trudności siłą rzeczy był jeszcze większy niż zwykle. Nie chodzi nawet o dosłownie rozumianą intymność, bo nagości jest w naszym filmie niewiele, ale o to, jak bardzo te sceny są nietypowe, a jednocześnie istotne dla fabuły.
Jak poradziliście sobie z potencjalnymi trudnościami?
Przed rozpoczęciem zdjęć wykonaliśmy wiele prób, dzięki którym aktorzy zdążyli się oswoić z przebiegiem scen erotycznych i na planie nie byli niczym zaskoczeni. Do takiego stylu pracy byliśmy zresztą przyzwyczajeni, bo robiliśmy wiele prób także przed realizacją scen nieerotycznych. Tak naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia – kręcąc film na taśmie 35-milimetrowej i mając do dyspozycji jej ograniczoną ilość, nie mogliśmy robić nieskończenie wielu dubli i musieliśmy przychodzić na plan przygotowani.
Co sprawiło, że – mimo tych wszystkich niedogodności – chciałaś nakręcić „Powoli” na taśmie?
Prawdę mówiąc, nie wyobrażałam sobie innego rozwiązania już na etapie scenariusza. Od początku wiedziałam, że nastrój filmu będzie nostalgiczny i melancholijny, a użycie taśmy tylko wzmocni takie skojarzenia. Była jednak także druga przyczyna, może nawet ważniejsza.
Jaka?
W „Powoli” dużą rolę odgrywa ludzkie ciało, które chciałam pokazać tak realistycznie i szczegółowo, jak tylko się da. Nowoczesne kamery cyfrowe często nie dają tej możliwości, bo zostały zaprojektowane, by upiększać to, co pokazują. Poza tym same w sobie wydają mi się trochę abstrakcyjne, podczas gdy taśma ma w sobie coś trwałego, jest cielesna i namacalna. Obrazu, który kręci się za jej pomocą, nie da się w pełni kontrolować, trzeba zaakceptować fakt, że nie zawsze będzie perfekcyjny. Dokładnie to samo podejście mamy w „Powoli” do ludzkiego ciała.
W twoim filmie rzeczywiście okazuje się ono istotne na wielu płaszczyznach. Zawody wykonywane przez bohaterów łączy nie tylko ich nietypowość, lecz także to, że oboje traktują swoje ciała jako narzędzia pracy. Wyobrażam sobie, że szczególnie ciekawe musiało być pod tym względem poznawanie tajników zawodu tłumacza języka migowego.
Nie bez powodu, gdy Kęstutis Cicėnas, który wciela się w Dovydasa, zaczął się uczyć tego języka na potrzeby roli, wzięłam kilka lekcji razem z nim. Podobnie zrobiła zresztą Greta Grinevičiūtė. Wszyscy poznaliśmy jednak wyłącznie podstawy i na planie – w scenach z udziałem głuchych dzieci – musieliśmy korzystać z pomocy profesjonalnego tłumacza. Język migowy, ze względu na swoje oparcie na gestach, wydał mi się jednak piękny i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nauczę się go porządnie.
Pewnie lepiej idzie ci z tańcem?
Zależy jak na to spojrzeć. Lubię tańczyć, ale najlepiej samotnie i w domu. Osobiście uważam, że jestem dobrą tancerką, ale obiektywna prawda jest pewnie zupełnie inna. Braki w umiejętnościach nie przeszkadzają mi jednak w tym, by fascynować się tańcem i to zarówno klasycznym, jak i nowoczesnym.
Zaczynam rozumieć, jak to się stało, że międzynarodowy tytuł twojego filmu – „Slow” – został zainspirowany przez piosenkę.
Pierwotnie rzeczywiście stanowił nawiązanie do ballady Leonarda Cohena pod tym samym tytułem. Chciałam nawet umieścić ją na ścieżce dźwiękowej, ale okazało się to niemożliwe. Gdy się o tym dowiedziałam, rozważałam nawet zmianę tytułu, ale ostatecznie uznałam, że ten pierwszy niesie w sobie jakąś moc.
I słusznie. Jest całkiem ładny.
To prawda, ale chodziło mi o coś jeszcze. Zrozumiałam, że o ile sama miłość Dovydasa i Eleny rozwija się raczej szybko niż powoli, o tyle w pewnym sensie zwalnia cały świat wokół nich. Liczą się tylko wspomniane wcześniej cztery ściany, w których możesz okazywać sobie czułość, kłócić się albo robić jedno i drugie na przemian, ale wiesz, że wszystko, co znajduje się na zewnątrz, jest mniej angażujące, mniej intensywne, a w konsekwencji mniej istotne.
„Powoli” Marii Kavtaradze (dystrybucja Stowarzyszenie Nowe Horyzonty) polską premierę ma na festiwalu Nowe Horyzonty.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.