W przededniu wernisażu wystawy „Do czysta” w CSW w Toruniu rozmawiamy z najważniejszą współczesną artystką intermedialną. – Myślę tylko o następnych projektach, a nie o dotychczasowych dokonaniach. Artystą jest się do końca – mówi.
Jestem efektem ubocznym?
Czego?
Twojej sztuki. Jak chyba zresztą wszyscy jej fani.
Jeśli nawiązujesz do mojego manifestu, mówię w nim tylko tyle, że artysta nigdy nie powinien myśleć o sobie jak o idolu, a to, co myślą inni, jest ich sprawą. Bycie fanem to twoja projekcja, nie moja. Ja natomiast muszę pilnować, żeby nie przeszła na mnie, gdyż bycie idolem to coś znacznie większego niż bycie człowiekiem.
Naprawdę nic ci to nie robi?
Nakłada na mnie większą odpowiedzialność wobec siebie i wobec innych, szczególnie młodych ludzi, a w jeszcze większej szczególności wobec młodych artystów. Nie można ich rozczarować.
To trudne?
To jest wielka presja, bo jak stworzysz jakiś standard, musisz go utrzymać. Generalnie rzecz biorąc, to jest po prostu piekło.
Nie możesz odpuścić?
Nie chodzi o to, że nie mogę, tylko o to, że nie umiem. Skończę w tym roku 73 lata i myślę tylko o kolejnych projektach, a nie o osiągnięciach. Jestem zainteresowana wyłącznie przyszłością. Ona mnie nieustannie podnieca.
Wiek na to nie wpływa?
W pewnym wieku zastanawiasz się, czy będzie to twój ostatni performans, więc myślisz o tym, że musi być naprawdę ważny.
Wielu myślało, że „The Artist is Present” w MoMA będzie twoim ostatnim wielkim performansem.
Od tego czasu zrobiłam jednak wiele kolejnych. Ostatni, mam nadzieję, jeszcze nie nadszedł. Pracuję teraz nad operą, którą wyreżyseruję i w której wystąpię. To koprodukcja dwunastu teatrów operowych. Zaczynamy w kwietniu przyszłego roku w Monachium, a potem ruszamy do Berlina, Wiednia, Paryża, Londynu, Aten i tak dalej. Kalendarz mam szczelnie wypełniony do 2023 roku.
Skąd ta siła?
Mam ją w DNA. Innego wyjaśnienia mojej nieustannej artystycznej gorączki nie znajduję. Po prostu budzę się rano i mam nowy pomysł. Ostatnio skupiam się szczególnie na tym, gdzie pójdziemy, kiedy umrzemy. Czy do światła? Czy w kierunku ciemności? Mnie się zdaje, że do światła, dlatego inny performans, nad którym pracuję, będzie polegał na tym, że kompletnie zniknę w świetle. Tworzę też dla londyńskiej Serpentine Gallery nową rzecz, która mierzy się z istnieniem poza fizyczną obecnością. To mnie fascynuje tak jak nowe technologie, nauka czy energia.
Ta ostatnia naprawdę ci się nigdy nie wyczerpuje?
Jeszcze nie. Na pewno nie mam jej tyle, co kiedyś. Pamiętaj, że w latach 60. i 70. robiłam szalone performanse, które trwały po siedem godzin. Teraz, po siedemdziesiątce, pracuję mniej, ale na emeryturę się nie wybieram. Myślę, że umrę, tworząc.
Co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości.
No bo słuchaj, jak artysta może przestać tworzyć? Jak to możliwe? Przecież to nie jest zawód, to stan, tożsamość. Artystą jest się do końca. Nie ma wyjścia.
Są jednak tacy, którzy mówią, że mają dość i chcą pić wino na werandzie.
Ja nie piję alkoholu.
Dlaczego „Do czysta”?
Idea czyszczenia i porządkowania życia, emocji, przeszłości jest mi bardzo bliska. To ważny proces, któremu poświęcam sporo czasu. Jeśli zerkam w przeszłość, to tylko po to, by coś uporządkować – co zrobiłam najlepiej, co się nie udało, co należy poprawić. Czyszczenie jest dla mnie procesem fizycznym i psychicznym. Przeszłam go ponownie, przygotowując tę wystawę. Wystawę, trzeba dodać, bardzo autobiograficzną. Moja mama miała obsesję na punkcie czyszczenia. Czyściła nawet detergentami banany, bo pochodziły z krajów zamieszkiwanych przez czarnych ludzi. W takich warunkach się wychowałam.
Na wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu będzie także reperformowanych kilka twoich dzieł. Po co to właściwie robić? Czy performans nie jest ściśle związany z performerem, który go wymyślił?
Kiedyś performerzy notorycznie kradli czyjeś pomysły i pokazywali je jako własne. Bardzo mi się to nie podobało, więc postanowiłam, że trzeba działać inaczej, że można coś reperformować za zgodą autora i po opłaceniu praw autorskich. A nawet nie tyle można, ile nawet trzeba, bo istotą performansu jest to, że żyje, a nie to, że opisano go w książkach. Poza tym nie chodzi o kopiowanie, lecz o to, że inny performer przepuszcza swoją pracę przez swoje ciało. Tworzy przez to nową jakość. Wielu artystów mojego pokolenia krytykowało mnie za to, ale miałam inne zdanie. Dlatego do dzisiaj pozwalam młodym twórcom reperformować wszystkie moje prace, z wyjątkiem tych, które stwarzają zagrożenie dla życia.
Pozwalasz wszystkim?
Nie możesz pokazać dobrego performansu bez przygotowania. Musisz wziąć wcześniej udział w warsztatach przygotowawczych, treningu, musisz przygotować się psychicznie, skoncentrować. Z performansem jest jak z zagraniem Bacha: bez przygotowania go zarżniesz, z przygotowaniem i talentem zagrasz wybitnie. Ten sam system przyjęliśmy w Toruniu: zrobiliśmy casting dla chętnych, wybraliśmy ich i przygotowaliśmy. Myślę, że to dla nich ważne doświadczenie, bo jest pierwszą okazją, by młodzi artyści skonfrontowali się z mechanizmami działania dużych instytucji sztuki i dużą widownią.
Przestano cię już pytać, dlaczego to, co robisz, jest sztuką?
Tak, już jakiś czas temu. Dzisiaj to pytanie zdarza się sporadycznie. Nawet zaczęło mi go brakować.
„Do czysta” jest twoją retrospektywą, ale ty przecież nie lubisz patrzeć wstecz.
Nigdy nie robiłam sztuki dla siebie, tylko dla widzów. I to dla nich, a nie dla mnie jest wystawa. Mogą dzięki niej zobaczyć moje prace, sprawdzić, jak powstawały, pomyśleć o ich znaczeniu. I jestem bardzo szczęśliwa, że będą mogli ją zobaczyć polscy odbiorcy, bo toruński zespół naprawdę świetnie ją przygotował. A ty co o niej myślisz?
Przyznaję, że jestem pod wrażeniem.
Muszę powiedzieć, że ja też.
Marina Abramović „Do czysta/The Cleaner”, Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu w Toruniu, 8 marca – 11 sierpnia 2019
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.