Do niedawna znani jedynie insiderom, młodzi projektanci konsekwentnie budują swoje kariery. Proponują uniseksowy minimalizm albo niczym nieograniczoną ekstrawagancję, ubierają gwiazdy, a wokół swoich marek tworzą społeczności wiernych fanów i klientów. Przede wszystkim jednak proponują alternatywną wizję branży mody, w której oryginalność idzie w parze ze zrównoważoną produkcją, a fantazja nie wyklucza ponadczasowości i wygody. Oto marki, na które warto zwrócić uwagę w 2024 roku.
Michelle Rhee: Gorący debiut
Rhee zdobyła wykształcenie w projektowaniu (ukończyła kurs na Parsons School of Design), jest też absolwentką historii sztuki. To właśnie inspiracja odkrytym podczas studiów nurtem niemieckiego ekspresjonizmu zasiała w niej myśl o tym, by jego zasady spróbować wykorzystać w modzie. Szczególnie spodobały jej się estetyczne przeciwieństwa. Od dziecka czuła, jak wiele pewności siebie może dodawać ubiór, zapragnęła więc uprawiać modę zbudowaną na dualizmie i sile niewykluczających się, a raczej uzupełniających kontrastów.
33-letnia dziś Rhee ma naprawdę porządne przygotowanie, bo od każdego pracodawcy wyniosła inną lekcję projektowania. U Marca Jacobsa, do którego pracowni trafiła pod koniec nauki w Parsons, zobaczyła, że moda powinna być oparta na fantazji i ekspresji. U Dereka Lama przekonała się o potędze pragmatyzmu, z kolei w atelier marki Area mogła odkryć, jak istotne są materiały i jak wiele daje odpowiednie zaplecze techniczne.
Na jej markę, która zadebiutowała na rynku latem 2023 roku, można więc patrzeć jako na ostateczny rezultat tej właśnie mieszanki – wypadkową elementów niezbędnych do projektowania ponadczasowej, ale nadal przyciągającej uwagę mody i ubrań tworzonych z myślą o kobietach, które nie chcą ograniczać się wyłącznie do jednego stylu.
Rhee odwołuje się nie tylko do zmiennej kobiecej natury, lecz także do rytmu naszych dni. Z jednej strony proponuje bowiem wyrafinowany minimalizm, którym nawiązuje do męskiej garderoby – można by dziś nazwać go dyskretnym luksusem. Z drugiej sięga po elegancki glamour, czasami nawet z nutą ekstrawagancji – projektuje metaliczne sukienki z wycięciami i plisami, bieliźniane suknie z falbanami czy inspirowane garniturami fasony z pełnymi objętości spódnicami i dopasowaną, szytą na wzór gorsetu górą.
New Arrivals: Więcej znaczy lepiej
By opisać powstałą w 2020 roku markę, wystarczyłoby słowo „hedonizm”. Jej projekty dostarczają wizualnej rozkoszy i estetycznych uniesień, wynoszą maksymalizm na nowy poziom, a z ekstrawagancji i eklektyzmu czynią najważniejsze składniki udanej wieczorowej stylizacji.
Choć koncept założony przez İlkyaz Özel bazuje na projektach tworzonych głównie z myślą o wielkich wyjściach, niektóre fanki udowadniają, że w odpowiedniej oprawie sprawdzić się mogą także za dnia. Budując autorską markę, Özel wzięła pod uwagę własne upodobania, fascynacje i potrzeby – jest ikoną stylu i influencerką, w modzie poszukuje nowości, ale i sprawdzonych rozwiązań, a jej ulubione ubrania to takie, w których może się wyróżnić.
Nic dziwnego, że jest najlepszą ambasadorką marki. Siłą jej brandu są nie tylko rozmaite fasony eleganckich sukienek, kombinezonów i kompletów, lecz także komunikacja wizualna. Każdą z kapsułowych kolekcji (marka wprowadza do sprzedaży kilka w ciągu roku, w tym także linie ślubne) promuje świetna sesja oddająca ducha danej kolekcji i tworzona we współpracy z najgorętszymi młodymi nazwiskami z branży.
Meryll Rogge: Proporcje w roli głównej
Rogge to kolejna projektantka, którą przeznaczenie zaprowadziło do pracowni Marka Jacobsa. By podjąć staż u amerykańskiego projektanta w Nowym Jorku, porzuciła nie tylko dom w Belgii, lecz także szkołę – studiowała na prestiżowej Antwerp Royal Academy of Fashion. Po tym owocnym czasie wróciła do ojczyzny, by uczyć się pod okiem Driesa van Notena.
Gdy zakładała autorską markę w 2020 roku, wśród swych największych idoli wymieniała znakomitych kreatorów mody haute couture – Elsę Schiaparelli i Cristobala Balenciagę, ale też współczesnych sobie twórców, na czele z Rei Kawakubo, Miuccią Pradą i Rafem Simonsem. Po trzech latach w branży mody i pierwszym pokazie na nowojorskim fashion weeku nie wypadałoby już jednak powiedzieć, że Rogge tworzy wyłącznie z ambicji dorównania największym. Najwięcej frajdy daje jej obserwowanie rówieśników – nonkonformistów i indywidualistów. Jej marka jest konceptem uniseksowym, tworzonym z myślą o osobach, które nie poddają się urokowi trendów i nie boją się wyróżniać, nawet jeśli z natury są introwertyczne. Jej znakiem rozpoznawczym są celowo zaburzone proporcje, dzięki którym przesuwa granice tradycyjnie rozumianego ready-to-wear.
Auralee: Co kryje tkanina
Założoną przez Japończyka Ryotę Iwaiego markę z pewnością można nazwać minimalistyczną, choć sam projektant woli unikać jednoznacznego kategoryzowania. Zamiast mówić o ubraniach, woli rozmyślać nad usposobieniem ich właścicieli i wsłuchiwać się w opowieści, jakie noszą w sobie stosowane przez niego tkaniny. Materiały traktuje z tak dużą czułością i przywiązaniem, że poświęcił im osobną zakładkę na stronie internetowej marki, gdzie można prześledzić ich historię, a także dowiedzieć się o ich szczegółowym pochodzeniu.
Myśl o podjęciu się projektowania i założenia własnej marki zakiełkowała w głowie Iwaiego, gdy zaczął pracę w sklepie z modą vintage w Tokio. Auralee powstało w 2015 roku i szybko stało się jedną z najciekawszych młodych japońskich marek. Oprócz ready-to-wear dla kobiet i mężczyzn Iwai projektuje także buty – stworzył kolekcję sneakersów we współpracy z marką New Balance. Od kilku sezonów kolekcje pokazuje na tygodniu mody w Paryżu, ale to Tokio pozostaje jego największą inspiracją. Docenia jego różnorodność i otwartość, traktuje jako miejsce, które sprzyja indywidualizmowi i daje przestrzeń do nieograniczonego wyrażania własnego „ja”.
Charlotte Simone: Wiele wcieleń płaszcza
Nawet jeśli nazwa tej brytyjskiej marki nic wam nie mówi, na pewno z łatwością rozpoznacie projekty z jej metką – krótkie i długie płaszcze, a także kurtki obszyte futrem, o których marzą redaktorki mody, influencerki i it-girls.
Na pomysł marki, która oferowałaby jeden rozpoznawalny projekt w wielu wersjach, założycielka Charlotte Simone – Charlotte Beecham – wpadła na ostatnim roku studiów na Uniwersytecie Nowojorskim. Zaczęła wtedy sporo rozmyślać na temat tego, czego oczekuje od mody. Zauważyła, że zazwyczaj bazuje na klasycznych zestawieniach, a inwestuje w wyraziste akcesoria, które znakomicie podkręcają proste jeansy i T-shirt czy minimalistyczne spódniczki i swetry. Zaczęła więc od kolorowych, futrzanych szali, które pokochały brytyjskie it-girls – siostry Delevingne czy Alexa Chung.
Początki marki przypadły na 2015 rok, gdy Instagram wyrastał na najlepszą platformę do promowania młodych talentów. Wyraziste projekty Beecham, wśród których na pierwsze miejsce zaczęły wysuwać się obszywane włosiem kurtki i płaszcze, zyskały ogromną popularność w mediach społecznościowych.
Jak dla wielu marek mody, także dla Charlotte Simone wyzwaniem okazała się pandemia koronawirusa. Beecham potraktowała ją jako okazję do przeprowadzenia zmian w filozofii firmy. Postanowiła zmniejszyć skalę produkcji i współpracować wyłącznie z brytyjskimi producentami materiałów i szwalniami z Londynu, redukując tym samym koszty transportu i minimalizując ślad węglowy, a także wspierając lokalnych przedsiębiorców. By uniknąć szkodliwej dla środowiska nadprodukcji, postanowiła, że produkty będzie wprowadzać do sprzedaży w cyklicznych i limitowanych dropach. Kolejny, w którym zapewne zobaczymy kolejne wariacje na temat jej kultowych projektów, zaplanowano na koniec marca 2024 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.