Wszystko, czego osobiście doświadczam, wpływa na mój twórczy proces. Moje wyczucie stylu i mody, a także moja praca przesiąknięte są nostalgią – mówi Marsi van de Heuvel, malarka z Kapsztadu. I opowiada o poszukiwaniu korzeni i środków artystycznego wyrazu oraz upodobaniu do rutyny i powściągliwości.
Mata do jogi i piłka do ćwiczeń rzadko należą do standardowego wyposażenia warsztatu artystki, ale gdy pozna się zarówno fizyczne, jak i duchowe strony pracy Marsi van de Heuvel, zyskują one podwójny sens. Po dyplomie z malarstwa w The Ruth Prowse School of Art w Kapsztadzie Marsi wpadła w twórczą kompulsję. Odłożyła farby, płótno zmieniła na włoski papier Fabriano i zaczęła rysować barwne obrazy krótkimi liniami. Używała cienkopisu, niewyeksploatowanego jeszcze w sztuce. Narzędzie uwiodło ją prostotą, sam proces walorami medytacyjnymi. Jego monotonia i żmudność sprawiły, że dostrzegła w sztuce formę terapii. Im dalej była w tym procesie, tym lepiej uczyła się dbać o siebie.
– Miałam do tych kreseczek podejście malarskie. Rysowałam je na dużych formatach, jedna przy drugiej, nakładałam warstwami. Mentalnie mnie to odprężało, ale po kilkunastu godzinach pracy dziennie w takim natężeniu i przy powtarzalności ruchów, czułam się fizycznie obciążona – tłumaczy. Wprowadziła więc higieniczną rutynę, której się trzyma do dziś. Rano pozwala obudzić się słońcu, które wita sekwencją asan. Spędza kilka godzin w pracowni, robi przerwę na kąpiel w oceanie czy spacer i dłuższą praktykę jogi opartą na metodzie Iyengara. – Dostosowałam ją do siebie. Nie spieszę się, lubię długo zostawać w pozycjach – opowiada. To ważna część jej życia od około 15 lat. O jodze dowiedziała się z jednej z kolorowych gazet, jeszcze na studiach. Od razu poczuła do niej pociąg, ale długo musiała ukrywać się z tym upodobaniem. Jej mama, bardzo religijna, uważała, że to jedno z niebezpiecznych narzędzi szatana. Kto chce rzucić kąśliwy komentarz, niech wie, że to matka popchnęła ją w kierunku plastycznym. Była nauczycielką sztuki, dzięki czemu Marsi wychowywała się wśród pędzli i albumów o historii malarstwa i rzeźby.
Van de Heuvel na dłużej ugrzęzła w linearnej rutynie. Po farby sięgała tylko raz na jakiś czas. – Gdy przyjrzałam się malarskim pracom, które stworzyłam na przestrzeni lat, odkryłam, że przez wszystkie przewija się wulkaniczny pył i wulkany – mówi. Ten symbol początku, odrodzenia, spalenia starego, by mogło powstać nowe, był zwiastunem nowej fazy w jej pracy. Choć zawsze czuła, że wróci do farb, do zmiany popchnęła ją dopiero trauma. Gdy trzy lata temu zmarł jej ojciec, zaczęła snuć tożsamościowe rozmyślania. – Zdałam sobie sprawę, że bardzo mało wiem o mojej rodzinie i jej historii. Zaczęłam szukać informacji o losach przodków. Zwiedzałam archiwa, tropiłam dawne adresy krewnych przesiedlanych za apartheidu. Znalazłam stare zdjęcia autorstwa babci, których dziś używam jako bazy obrazów – opowiada. Na tych fotografiach szukała nie wizerunków, a momentów bliskości, dokumentacji relacji i dotyku. Przez ich pryzmat starała się zrozumieć sportretowanych, ich wartości, kulturę, wyobrazić sobie to, co było dla nich ważne w codziennym życiu. – W zasadzie nie dotarłam do faktów. Władzy szczególnie nie zależało na dokumentowaniu tej trudnej części historii, dane rozpłynęły się gdzieś z upływem dekad – wyjaśnia. Poszukiwanie stało się dla niej bardziej procesem emocjonalnym niż intelektualnym. Zainteresowała się skąd jest, z czego się składa. – Zrobiłam nawet test genetyczny, który dowiódł, że jestem mieszanką wielu kultur. Mój najwyższy wynik to 14 procent – za mało, by się z tym konkretnym pochodzeniem utożsamiać. Odkryłam, że jestem jak ten kraj, poskładana ze wszystkich tych, którzy przez setki lat szukali dla siebie miejsca w RPA – tłumaczy. To, co osobiste, w jej nowych pracach zupełnie naturalnie nabrało szerszych kontekstów. Rodzinne portrety pokryte siecią cienkich kresek, pamiątką po poprzednim etapie twórczości, samoistnie obrosły w politykę. Stały się uniwersalną opowieścią o segregacji rasowej i konfliktach, od których gęsto jest w historii Południowej Afryki.
Cały tekst znajdziecie w marcowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.