To dzięki niej kobiety znowu wyszły na ulice. Ona, zanim porwała ją walka o prawa kobiet, dobrze poznała sytuację innej wykluczonej grupy. Marta Lempart opowiada nam, jak została feministką, czego nauczyła ją mama i dlaczego Strajk Kobiet ma sens. Przeczytajcie fragment. Całość – w grudniowym wydaniu „Vogue Polska”.
– Zróbmy im czarny poniedziałek! Wzywam do strajku! – krzyczała Marta Lempart na wrocławskim Rynku 1 października 2016 roku. Miała kruczoczarne włosy i energię trybuna ludowego. Może raczej: trybunki. Żeńska forma słowa trybun będzie nam coraz częściej potrzebna. Wrocławskie przemówienie zapoczątkowało działalność Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
Dzisiaj Marta Lempart nie jest już brunetką, jej włosy są siwe, ale charyzmę ma ciągle tę samą. I znowu zwołuje kobiety na ulice, bo politycy kolejny raz chcą ograniczyć prawo wyboru. Dzisiaj jednak żyje się o wiele trudniej niż w 2016 roku.
3 października 2016 roku, dwa dni po przemówieniu na wrocławskim Rynku, spadł intensywny deszcz, a polskie ulice zalało morze kobiet trzymających nad głowami czarne parasolki. Wielotysięczny Czarny Marsz w proteście po próbie ograniczenia i tak restrykcyjnie reglamentowanego dostępu do aborcji był przełomem. Kobiety szły razem, sprzeciwiając się głośno temu, że politycy do swoich doraźnych celów chcą użyć ich ciał. Były przemoczone (mimo parasolek), ale czuły się silne i solidarne. Udało się. Politycy zrezygnowali z próby zaostrzenia antyaborcyjnego prawa.
Marta Lempart mówi, że feministką poczuła się właśnie wtedy: – Byłyśmy wychowane w przekonaniu, że wiadomo, ile to kosztuje, każdy zna kogoś, kto miał zabieg, ale nie rozmawia się o tym, bo tak jest świat urządzony. To zasługa PiS, że osoby takie jak ja, które uważały, że tak jest świat urządzony, uznały, że świat urządzony jest źle.
Miała już wtedy doświadczenie pracy w państwowych urzędach, w których wykorzystywała prawnicze wykształcenie. Współtworzyła ustawę o języku migowym i dostosowywała międzynarodowe akty prawne dotyczące życia osób z niepełnosprawnościami do polskich warunków. Zajmowała się zawodowo także lobbingiem. Od kilku lat prowadziła z tatą rodzinną firmę budowlaną.
Marta urodziła się w Lwówku Śląskim, ale liceum i studia ukończyła we Wrocławiu, gdzie mieszkała razem ze swoją partnerką, Natalią, i dwoma psami. W działania społeczne angażowała się stopniowo. Na początku porwała ją idea Komitetu Obrony Demokracji, chodziła na kodowskie protesty, pomagała we wrocławskiej organizacji.
Kilka tygodni przed Czarnym Marszem do Sejmu trafiły dwa obywatelskie projekty ustaw. Pierwszy – „Stop Aborcji” – chciał wykreślenia spośród sytuacji dopuszczających w Polsce aborcję tej, w której badania prenatalne wykażą, że płód jest nieuleczalnie chory. Postulował także karę więzienia dla lekarza wykonującego zabieg i dla poddającej się mu kobiety. Projekt ustawy „Ratujmy Kobiety” zakładał nieograniczony dostęp do przerwania wczesnej ciąży. Został przez Sejm odrzucony. Natomiast „Stop Aborcji” posłowie przekazali do dalszych prac w komisjach.
To był moment, w którym 37-letnia wówczas Marta Lempart poczuła, że trzeba działać i szybko znalazła dla siebie zajęcie. Matki-feministki, wychowanki profesor Marii Janion, skupione są wokół uniwersytetów albo na działalności społecznej. Toczą dyskusje, piszą książki i felietony, prowadzą wykłady. Manify – ku frustracji organizatorek – przyciągają co roku podobną liczbę tych samych uczestniczek i uczestników. Od lat brakowało kogoś z temperamentem i odwagą Marty. (…)
Podczas niepokojów wstrząsających pandemiczną Polską Marta Lempart dnie spędza w biurze Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, a wieczory na demonstracjach, gdzie krzyczy, skanduje, zagrzewa do walki. Biuro mieści się przy ulicy Wiejskiej w Warszawie. Dogodna lokalizacja z perspektywy organizatorki demonstracji – każda wcześniej czy później kończy się pod Sejmem.
Rozmowa z przywódczynią nie jest łatwa – telefon dzwoni bez przerwy, esemesy przysyłają dziennikarze z zagranicznych stacji telewizyjnych, ktoś przypomina o wywiadzie online, ktoś wchodzi z ważnymi sprawami. Marta Lempart otwiera na ekranie komputera okienko czatu, przegląda telefon, który ledwo nadąża za rzeczywistością, odpowiada na pytania. Jest szybka i zdecydowana, ale życzliwa i spokojna. Pomiędzy jednym niecierpiącym zwłoki tematem a drugim opowiada, że nie jest pierwszą waleczną kobietą w swojej rodzinie: – Moja mama była rewolucjonistką.
* Więcej o Marcie Lempart – w grudniowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych i na Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.