Dobrze jest wysiąść z rollercoastera i wiedzieć, że panuję nad tym, jak będzie wyglądał mój dzień. Że jestem ze sobą blisko i mogę rozpoznać swoje emocje. To jest możliwe tylko na trzeźwo – mówi mówi Marta Markiewicz, autorka książki „Bez alko i dragów jestem nudna”. Rozmawiamy o wychodzeniu z nałogu, doświadczaniu codzienności na trzeźwo, pozbywaniu się lęku i wstydu.
Bez alko i dragów jesteś nudna?
W czynnym uzależnieniu to był jeden z moich największych lęków. Że będę nudna. Oczywiście, szybko doszłam do tego, że nudna byłam wtedy, gdy ćpałam i chlałam. O czym rozmawiać z laską, która ledwo trzyma się na nogach?
Skąd w takim razie ten tytuł?
Gdy przyznałam się sama przed sobą, że jestem osobą uzależnioną, stwierdziłam, że życie mi się skończyło i nic ciekawego mnie już nie spotka. To okazało się nieprawdą. Jednak po kilku miesiącach życia w trzeźwości zauważyłam, że zwolnienie tempa jest wskazane.
W czynnym uzależnieniu dzieje się dużo. Imprezy, kombinowanie, jak zdobyć hajs na dragi. Cały czas byłam pełna emocji, co przypominało rollercoaster: od euforii, przez lęki, wstyd, zjazdy, po stany depresyjne. Na trzeźwo już tak nie jest.
Tytuł jest przewrotny, ale w pewnym sensie oswaja także z nudą, na którą w obecnym świecie nie ma wiele miejsca. A przecież fajnie jest czasem się ponudzić!
Kiedy ostatnim razem się nudziłaś?
Całkiem niedawno. Chociaż, przyznaję, ostatnio w moim życiu jest coraz mniej miejsca na nudę. Organizuję trzeźwe imprezy SobeRave, pracuję jako Asystentka Zdrowienia od uzależnień, mam swój merch, przez ostatnie miesiące pisałam książkę. Ale dbam o to, żeby czasem po prostu się polenić. Spędzić dzień na zwolnionych obrotach, obejrzeć dobry serial, wyjechać za miasto do lasu. Dobrze jest wysiąść z rollercoastera i wiedzieć, że panuję nad tym, jak będzie wyglądał mój dzień. Że jestem ze sobą blisko i mogę rozpoznać swoje emocje. To jest możliwe tylko na trzeźwo.
Żeby napisać tę książkę, musiałaś wyjść ze swojej strefy komfortu?
Ciągle z niej wychodzę. Na tym też polega moje działanie w social mediach. W rolkach, postach dotyczących trzeźwienia, staram się przedstawiać życie bez filtra. Mam dużą łatwość w mówieniu o trudnych rzeczach publicznie. Książka to jeden z kroków do tego, by pokonać kolejną barierę.
Niektóre fragmenty książki będą dla czytelników niezłym hardcorem. Piszesz o skrajnym zaniedbaniu swoich zwierząt, o pornografii…
Uzależnienie i droga do trzeźwości jest hardcorem. Nie ma sensu tego pudrować. To droga przez piekło. W związku z tym, że potrafię mówić o tym, co ciężkie, trudne, poczułam, że nie ma tabu, którego nie mogłabym poruszyć. Nie wstydzę się tego. Książka dała mi też możliwość, by się nie hamować – być może niektóre treści, takie jak te, o których wspomniałaś, zostałyby zbanowane. A papier przyjmuje wszystko.
Powrót do przeszłości, do historii z czasu czynnego uzależnienia, musiał być trudny. Jak sobie z tym radziłaś?
W większości nie był, bo poruszałam tam tematy, o których mówię na co dzień w wywiadach, podcastach czy mediach społecznościowych. Natomiast o paru z nich nigdy nie mówiłam publicznie. Gdy było mi ciężko, rozmawiałam z przyjaciółmi, chodziłam na spotkania grup samopomocowych. Gdy wiedziałam, że danego dnia miałam pisać cięższy rozdział, przygotowywałam się do tego. Siadałam w ciszy, myślałam o tym, że ten dzień będzie wyzwaniem. Że muszę o siebie zadbać, być dla siebie dobra.
Udało się?
Nie będę ukrywać – było trudno. Zaczęłam odczuwać pewne typowe objawu głodów (o których też piszę w książce) – koloryzowanie wspomnień, przypominanie sobie głodów. W książce jestem szczera, przyznaję, że zdarza się mi zatęsknić. Za zmienioną rzeczywistością, za podkręconymi kolorami życia. Wybrałam jednak inną drogę i kolory, które mam w życiu, teraz są dla mnie znacznie ważniejsze niż te, które pamiętam z przeszłości.
Dla kogo jest twoja książka?
Dla ludzi, którzy przeżywali bardzo dużo wstydu i bardzo dużo lęku. Albo nadal są w tym stanie. Wstyd i lęk to uczucia, które towarzyszyły mi zawsze. To one zabierają sprawczość, sprawiają, że wpadamy w uzależnienia, szukamy drogi do tego, by poczuć się lepiej. Za wszelką cenę. I często wtedy błądzimy. Chciałam, żeby czytelnicy i czytelniczki poczuli, że nie są w tym sami i że jest nadzieja, żeby życie było lepsze – wolne od nałogów, wolne od lęku i wstydu.
Twoje najsilniejsze uzależnienie to?
Kompulsywne objadanie się.
Mało osób wie o tym, że zaburzenia odżywiania mają sporo wspólnego z uzależnieniami, prawda?
Tak, zaburzenia odżywiania są często nałogowym regulowaniem uczuć. Gdy mamy w sobie wiele emocji, napięcia, chcemy te emocje wyregulować. Jedzenie to prosty mechanizm radzenia sobie z tymi emocjami. Zjedzenie czekolady sprawia, że dostarczamy sobie dopaminę, działamy na ośrodek nagrody. Jemy, żeby poczuć ulgę. Uzależnienie i zaburzenia odżywiania mają sporo elementów wspólnych.
Na przykład?
Takim elementem jest strata. W uzależnieniu od alkoholu lub narkotyków wiele tracimy – kontakt z bliskimi, zdrowie, pieniądze. Podobnie jest z obżeraniem. Odsunęłam się od ludzi. Tyłam, bolał mnie żołądek, miałam trądzik. Do tego obsesja na punkcie jedzenia była tak silna, że potrafiłam być agresywna, gdy tego jedzenia nie dostałam.
Elementem wspólnym jest też wpadanie w ciągi. Jadłam, jadłam i jadłam, a potem nagle przestawałam, robiłam sobie głodówki po to, by potem znowu rzucić się na lodówkę.
To też szukanie okazji. W książce opisuję, jak szukałam najmniejszej okazji, żeby się napić. Imieniny, urodziny, celebrowanie dużych sukcesów, małych sukcesów, pocieszanie, picie na wesoło, na smutno. Przecież każda okazja jest dobra. Tak samo z jedzeniem – zawsze się znajdzie jakiś powód ku temu, żeby zeżreć tort, prawda?
Jak udało ci się wyjść z zaburzeń odżywiania?
Olałam diety, olałam sporty, olałam zdrowe odżywianie. Zrezygnowałam ze wszystkiego, co się wiąże ze zdrowym trybem życia. Odpuściłam kontrolę. To był pierwszy krok do zdrowienia. Podeszłam do siebie z czułością, troską. Chodziłam cały czas na terapię i grupy samopomocowe. Miałam dzięki temu coraz mniej napięcia w sobie. Mam już dobre narzędzia, żeby radzić sobie z napięciami, wstydem czy lękami. Wiem, że zamiast zajadać te emocje i uczucia, mogę przytulić moją dziewczynę, zadzwonić do przyjaciół. Nie mam potrzeby kompulsywnego obżerania. Jestem z tego bardzo dumna, bo dobrze pamiętam czas, gdy jedzenie było w absolutnym centrum mojego życia.
Ciekawym rozdziałem książki jest ten o Nagiej Kawie. Opowiesz, na czym polegają te wydarzenia?
Naga Kawa to cykliczne, nieregularne spotykania w grupie kobiet, które w przytulnej, bezpiecznej przestrzeni spotykają się, by nago wypić kawę i rozmawiać. Oczywiście, każda kobieta może się zgłosić. Wydarzenie trwa zazwyczaj dwie, trzy godziny. Tyle wystarcza, by oswoić się ze swoim ciałem, rozebrać się we własnym tempie, powoli pozbywać się krępacji i zobaczyć, jak różnie mogą wyglądać kobiece ciała. Nikt tu się nie ocenia. Rozmawiamy na różne tematy – zazwyczaj zaczynamy od tego, jak się czujemy same ze sobą, jakie emocje wywołuje w nas to spotkanie. Potem rozmowy toczą się naturalnie. To niesamowita energia.
Piszesz: „Każda Naga Kawa uczy mnie czegoś nowego. Widzę te wspaniałe kobiety, o różnych kształtach, figurach, wielkościach, niedoskonałościach i orientuję się, jak bardzo moją uwagę kieruje na wyglądu, zamiast na naturalną, babską energię, którą mogę wykorzystać, żeby budować swoją wartość i pewność siebie”.
Tak, ten klimat bliskości ma ogromny wpływ na to, jaką energię nosimy potem w sobie przez długi czas. Kobiety są fantastyczne, myślę, że żyjąc szybko, intensywnie, czasem zapominamy o tym, jak ważne jest powolne celebrowanie własnej kobiecości.
Oswajanie seksualności, cielesności jest także istotne w kontekście trzeźwienia?
Tak, osobie uzależnionej jest ciężej odczuwać własną seksualność. W czynnym uzależnieniu zakładamy wiele masek, kłamiemy, udajemy, boimy się opinii innych. Nie znamy siebie. Ciężko jest nam żyć w prawdzie. To zakłamywanie rzeczywistości pod różnymi względami, więc seks również jest pozbawiony bliskiego kontaktu ze sobą i z drugą osobą. Nie mówiąc już o tym, że pod wpływem łatwiej jest nagiąć nasze własne granice, no i dużo trudniej osiągnąć seksualną satysfakcję.
Orgazm po alkoholu jest, zwłaszcza dla kobiet, ciężki do osiągnięcia.
W czynnym uzależnieniu nigdy nie miałam orgazmu. Ba, ja nawet seksu nie lubiłam. Seks traktowałam jako środek do tego, żeby zdobywać. Żeby udowodnić sobie, że jestem coś warta, bo ktoś na mnie leci.
Nigdy, nigdy?
Nigdy. I oczywiście zawsze uprawiałam seks pod wpływem. Teraz, gdy jestem trzeźwa, polubiłam seks i odkrywam, czym dla mnie jest. Uważam, że nie musi koniecznie kończyć się orgazmem. Możemy się głaskać, dotykać z drugą osobą, pieścić, używać zabawek, poznawać się nawzajem.
Powiedziałaś, że trzeźwienie polega na poznawaniu siebie. Czego ty się o sobie dowiedziałaś w trzeźwieniu? Co cię najbardziej w tym zaskoczyło?
Okazało się, że jestem uparta i kreatywna. W czynnym uzależnieniu tego nie wiedziałam. Byłam bierna, bałam się wszystkiego. Codziennie obawiałam się tego, czy ktoś nie pomyśli o mnie źle i ten strach przed oceną sprawiał, że nie realizowałam żadnego z założonych planów. Teraz robię imprezy w całej Polsce, speed datingi, queerowe wydarzenia. Ciągle mam nowe pomysły i mam w sobie dużo samozaparcia, żeby spełniać swoje marzenia. Tylko ciągle coraz mniej czasu na realizację!
Poznałam też swoją kruchość. I oswoiłam się z nią. Wiem teraz, że mogę płakać, gdy mi smutno, że ten płacz także jest okej. Że mogę się nudzić i to będzie okej. Mogę mieć gorszy dzień. Mogę odwołać spotkanie. A nawet czasem bardzo się wkurzyć!
I lubię siebie taką. To chyba największe, co mogłam osiągnąć.
„Bez alko i dragów jestem nudna”, Marta Markiewicz, Wydawnictwo Newhomers, premiera 28 czerwca
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.