Laureatka Paszportu „Polityki” Marta Nadolle to ceniona artystka i „pani od plastyki”

Tu nie chodzi o znajdowanie geniusza. Moją rolą jest znaleźć każdemu własną ścieżkę rozwoju – mówi Marta Nadolle. Jest cenioną artystką młodego pokolenia, reprezentowaną przez galerię Leto. laureatką Paszportu „Polityki”. Własna twórczosć nie przeszkadza jej przez trzy dni w tygodniu prowadzić ognisko plastyczne dla dzieci na warszawskim Żoliborzu. W tej roli czuje się spełniona, jak nigdzie indziej.
Stary Żoliborz, kolonia VIII. W międzywojniu niskie białe bloki zaprojektowano z myślą o robotnikach. Modelowe osiedle miało wcielać ideały funkcjonalizmu, ale perełka architektury modernistycznej znacznie skuteczniej przyciągała ludzi kultury, wśród nich kompozytora i fotografa Janusza Bułhaka.
Swoją ulicę Próchnika, jak całe osiedle Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, Bułhak musiał uwielbiać, bo często portretował te miejsca na zdjęciach. A pod koniec życia, w latach 70., postanowił zostawić lokalnej społeczności prezent. Mieszkanie przepisał na rzecz WSM-u z zastrzeżeniem, że ma w nim działać ognisko plastyczne. I tak od blisko półwiecza trzy razy w tygodniu w lokalnej świetlicy odbywają się tu zajęcia dla dzieci. Dwa razy w roku wernisaże.
Dorośli absolwenci kółka przyprowadzają tu już swoje dzieci, a posadę pani od plastyki objęła Marta Nadolle. Jest trzecim pokoleniem pedagożek.


Nauczanie przez oduczanie
„Najważniejsze jest dziecko, a nie jego praca. Dziecko, które w domu, w szkole otoczone jest w mniejszym lub większym stopniu przez zakazy – nie brudź, nie śmieć – tu, po włożeniu fartucha przez kilkadziesiąt minut ma wszystkie chwyty (malarskie!) do swojej dyspozycji. Świeżo zapisany do pracowni kilkuletni chłopak, który nieśmiało rysuje w kącie kartki, za kilka miesięcy pokryje całą żywymi plamami. Malowanie pretekstem do zabawy, a zabawa pretekstem do malowania”, czytam w reportażu z gazety osiedlowej „Życie” sprzed 50 lat. Dziennikarz zauważa, że dzieciom brakuje papieru do pracy. Sytuację żoliborskiego ogniska plastycznego ratują rysunki techniczne z politechniki, które zostają zamalowywane po lewej stronie.
Wciąż trwają poszukiwania gliny rzeźbiarskiej i mocnych świetlówek do pracowni, ale im bardziej odległe wydają się PRL-owskie realia, tym głośniej wybrzmiewa uniwersalna misja. – Uwrażliwiać, otwierać, ośmielać – dopowiada dziś Nadolle o celach zajęć. – Nie wiem, czy nauka to dobre słowo. Moja metoda to opatrywać dzieciaki z różnymi stylami i pokazywać, że dróg jest wiele.
W pracowni krążą albumy Nikifora i Chagalla. Na zajęciach dla 4-, 9-, i 12-latków Marta mówi o tym, czym jest sztuka naiwna, o tym, że historię można opowiadać symbolicznie, na przykład malując unoszącą się nad miastem wielką pannę młodą, kwiaty i cyrkowców. Że można zmieniać proporcje, zapominać o grawitacji i logice, stosować zmyślone kolory.


A potem daje dzieciom zadanie: Namaluj miłe wydarzenie ze swojego życia. Ktoś przedstawia wakacje nad morzem – dziewczynka trzyma w dłoni zachodzące słońce. Ktoś inny grzybobranie – między lasem z borowików wije się asfaltowa droga z żółtym autobusem. Wydaje się, że dzieci z łatwością podążają za swoimi wizjami, w sposób naturalny wyczarowują światy. Ale nic nie dzieje się od razu.
– Kiedy rysujemy na przykład konia, często słyszę „nie umiem, niech pani mi narysuje”. Wtedy podchodzę i ołówkiem zaznaczam odcinki – odtąd dotąd będzie głowa, odtąd dotąd tułów, a tu skończą się nogi – mówi Marta. To zazwyczaj wystarczy, żeby opanować strach przed białą kartką.
– Jeśli ktoś jest niezadowolony z efektu swojej pracy, może wyrzucić kartkę; cóż, zdarza się. Ale jednej osobie nie więcej niż dwa razy – podkreśla stanowczo.
– Dlaczego?
– Bo jeśli nie wychodzi, to trzeba przemalować, popatrzeć, gdzie wzmocnić, co dodać. Bez walki nie ma postępu – mówi i przyznaje, że na zajęciach nie tyle uczy, co oducza. – Największym sukcesem jest sprawić, żeby nie rysowali ze zdjęcia i odłożyli telefony. W plastyce tutoriale i odpowiedzi według klucza nie działają – podkreśla i dodaje, że skoro internet na każde pytanie dostarcza szybkiej i sprytnej odpowiedzi, a szkoła ocenia zadania w kategoriach dobrze albo źle, dzieciom trudno wejść na ścieżkę własnych poszukiwań. Dlaczego nagle miałby uwierzyć, że popełnianie błędów do czegoś prowadzi? Że warto tracić czas? Że krzywe kreski i rozlewające plamy mogą być piękne? Dla wielu takie myślenie to rewolucja.


Geniusz? Nie szukamy
„Rysunek i zachowanie dziecka podczas pracy jest kapitalnym materiałem do jego poznania, ale nie jako potencjalnego geniusza, jak myśli część rodziców, tylko jego charakteru, odczuwania otaczającego go świata”, pisze dziennikarz pożółkłego „Życia” z 1970 r.
– Myślę, że moja praca to w 50 proc. doświadczenie i merytoryczna wiedza, a w 50 psychologia – ocenia Marta, która zanim zaczęła uczyć w ognisku, była asystentką na warszawskiej ASP, skończyła też studium pedagogiczne. – Przy rysowaniu dużo rozmawiamy – dodaje.
– O czym?
– O życiu: kto się z kim przyjaźni, kto w klasie się bije? Jak było na wakacjach? Czasami razem zastanawiamy się nad światem albo dyskutujemy o tym, dlaczego warto mówić rodzicom o trudnych sprawach. Później tym samym tonem opowiadam o słynnym malarzu.
Marta podkreśla, że dobry nauczyciel balansuje pomiędzy postawami partnera i opiekuna. Potrafi być empatyczny i rozumiejący. Umie chwalić za postępy, docenia zaangażowanie, ale jednocześnie stać go na szczerość.
– Nie każde dziecko ma wielkie zdolności, to oczywiste. Tyle że tu nie chodzi o znajdowanie geniusza. Moją rolą jest znaleźć każdemu własną ścieżkę rozwoju. Zadaję sobie pytania: W czym jest dobry? Co sprawia mu radość? Co mogą dać mu te zajęcia? – mówi Marta i dodaje, że plastyka uwrażliwia na kolor, formę, kompozycję, uczy też skupienia i wytrwałości.
– Kiedy słyszę od rodziców, że myślą o liceum plastycznym, a ich córka ma siedem lat, mówię, że to świetnie, ale chyba jeszcze za wcześnie. Tyle rzeczy może się wydarzyć w ciągu najbliższych lat, a granica między motywacją i presją jest cienka.

Podkreśla też, że sztuki nie da się wytrenować, tak jak ilustracji – Sztuka musi płynąć, być swobodna, intuicyjna, autentyczna – mówi.
Dlatego praca nad kartką papieru może przypominać hipnozę. Dwie godziny wpatrywania się w pustą powierzchnię, zapełniającą się szczegółami, dają przestrzeń do namysłu, pozwalają zatrzymać się między klasówką z angielskiego, basenem i kolacją, zanurkować w myśli, wsłuchać się w emocje.
– Nie lubię słowa arteterapia, ale uważam, że każdemu dziecku przydaje się czasem podróż do wnętrza. To jest wielka moc plastyki – mówi Marta.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.