Kim jest Martin Margiela? Skąd pochodzi człowiek ukryty za bielą i ciszą? Czy twórca dekonstruktywizmu w modzie w ogóle istnieje?
Zrelizowany przez rotterdamski Mint Film Office dokument „My, Margiela” – w Polsce był wyświetlany w ramach festiwalu Millennium Docs Against Gravity, który właśnie ruszył – prezentuje historię jednego z najbardziej niezwykłych domów mody w historii Europy. O Maison Martin Margiela opowiada w filmie zespół, którego członkowie do tej pory ukrywali się pod białymi kitlami, specjalistki i specjaliści, którzy tworzyli markę, zanim sprzedano ją wielkiemu koncernowi.
W obrazie nie wystąpił oczywiście założyciel domu mody – Martin Margiela. Kreator niemal od początku istnienia firmy nie udziela wywiadów i nie pozwala się fotografować. Główną bohaterką stała się Jenny Meirens, wspólniczka Martina Margieli i współtwórczyni sukcesu Maison Martin Margiela (umarła kilka miesięcy przed premierą obrazu). W „My, Margiela” nie widać jej twarzy. Gdy realizatorki rozmawiają z Meirens, na ekranie pojawia się biała pustka.
Biel jest nie tylko poetycką metaforą, znakiem nieobecności, ale nawiązuje także do elementów tworzących estetykę firmy: pracownicy i pracownice Margieli zawsze nosili białe kitle. Białe były też wystroje i fasady sklepów. Pierwsza metka firmy była biała, pusta i przyszyta do ubrania białą nitką. Film otwiera zdanie: Biały to ekran, na którym ludzie wyobrażają sobie samych siebie.
Portrety ekipy
Film zbudowany jest z malarskich ujęć, które przedstawiają najważniejszych członków ekipy Margieli oraz kluczowe współpracowniczki domu mody. Portrety poszczególnych osób zostały wykonane w ich domach, albo w miejscach pracy. W portretach występują również psy. W ten sposób stworzono filmowe obrazy pełne atrybutów z prawdziwego życia.
Grace Fisher, modelka Margieli, jest miłośniczką szarych, czarnych, technologicznych gadżetów. Z okien domu albo biura Sophie Pay, dyrektorki handlowej Margieli, widać belgijską dzielnicę biznesu. Mieszkanie makijażystki Inge Grognard przepełnia secesyjno-artdécowski mrok. Męski Patrick Scallon, dyrektor komunikacji, filmowany jest na tle białych storczyków. Kanapa, na której siedzi Stanislas Maryshev, kierownik sprzedaży, przypomina zmodernizowaną wersję mebla Marii Antoniny.
Przedmioty określają swoich właścicieli.
Skarby archiwów
Dokument „My, Margiela” tworzą także materiały archiwalne z pierwszych i najbardziej przełomowych pokazów Margieli. Debiutancką kolekcję (wiosna-lato ‘89) pokazano w Café de la Gare w Paryżu. Woody Hochswender na łamach „The New York Times” donosił: Tylko kilku osobom udało się pokonać miasto [po pokazie Thierry’ego Muglera] i wcisnąć do obskurnej, piwnicznej dyskoteki, by zobaczyć imponujące, upiorne ubrania młodego belgijskiego projektanta Martina Margieli. […] Pierwsza modelka spadła ze schodów na wybieg. Gdy doszła do siebie, przeszła w długiej, ciemnoszarej spódnicy, rękawach-getrach i kamizelce farbowanej techniką tie-dye, na której pojawiły się skrzyżowane taśmy pakowe. Wszystkie modelki miały surowe, białe makijaże, czarną szminkę i włosy, które zwisały w sklejonych pianką strąkach. Nosiły dziwaczne buty na platformie z palcami u nóg (Thierry Mugler: Nuts, Bolts and Sequins, „The New York Times”, 18 marca 1989 r.).
Buty typu Tabi, które wyglądały jak rozszczepione kopyto, to jeden z najbardziej ikonicznych projektów Margieli. Hochswender wymienił też bordowy garnitur noszony jednocześnie ze spódnicą i spodniami oraz kamizelkę wykonaną z potłuczonych naczyń i siatki, z której wykonuje się klatki dla kurczaków. Ubrania z destruktów – kart do gry, kapsli, poduszek, ręczników, łańcuchów choinkowych, kuli dyskotekowej – to najważniejsze projekty Martina Margieli. Rewolucyjny charakter miały także stroje zrobione z rzeczy kupionych na pchlich targach i w sklepach Armii Zbawienia.
Margielowskie dzieła sztuki tworzono z rękawiczek, sandałów, tenisówek, skarpet, ścinków futer i jeansu, skórzanych pasków, wojskowych tornistrów, chusteczek do nosa, motocyklowych kasków… W 1993 roku Suzy Menkes nazwała Martina Margielę „ojcem założycielem” mody opartej na idei recyclingu. Projekty z odzysku wykonywane były ręcznie w atelier artisanale. Pracownią kierowała Lise Parmentier, która w „My, Margiela” wystąpiła ze swoim pupilem, słodko chrapiącym buldożkiem.
Kłopoty z prasą
W pierwszej połowie lat 90. Martin Margiela nie był ulubieńcem prasy. Dziś zobaczyłem wszystko to, czego nie chciałem zobaczyć – to komentarz, który Inge Grognard usłyszała po premierowym pokazie. Bardzo prawdopodobne, że wypowiedział go jeden z krytyków. Później było jeszcze gorzej. Show wiosna-lato 90 odbył się w okolicach Bastylii na zawalonej gruzem ziemi otoczonej pomazanym murem. Na wybiegu i w pierwszych rzędach rozrabiały miejscowe dzieciaki, które na co dzień rządziły zrujnowanym skrawkiem Paryża. Dzieci zwisały też z ramion modelek, a z pobliskich murów zwisali widzowie, którym nie udało się dostać na pokaz.
Pokazy odbyły się też w magazynie kolejowym, na stacji metra i w sklepie Armii Zbawienia. W sezonie jesień-zima 1993-94 zamiast show wyświetlono film mody, w którym wystąpiło siedem kobiet różnej narodowości i wieku, o różnych typach urody i zawodach. Rok później zrezygnowano z pokazu dla prasy. Ubrania zademonstrowano tylko klientkom. Pięciominutowe prezentacje odbyły się tego samego dnia w sklepach w Paryżu, Londynie, Bonn, Nowym Jorku, Mediolanie i Tokio. Martin Margiela zakazał również fotografowania swojej twarzy i zdecydował, że nigdy nie udzieli żadnego wywiadu. Na pytania prasy odpowiadała ekipa w białych fartuchach, która zawsze używała zaimka osobowego My (We). Oczywiście wszystkie te rebelianckie zabiegi przyniosły marce i rozgłos, i sukces.
Prawdziwe emocje
Martin Margiela i Jenny Meirens ignorowali obowiązujące normy i tendencje – strzępili, dziurawili, pruli, wycierali, wybebeszali, gnietli, kruszyli, zaburzali symetrię i eksponowali elementy konstrukcyjne. Tworzyli mroczną, brudną sztukę w czasach triumfu Muglera i Versace oraz supermodelek, których istnienie kompletnie lekceważyli.
Martina Margielę, absolwenta Królewskiej Akademi Sztuk Pięknych w Antwerpii, okrzyknięto czołowym dekonstruktywistą mody. Dziennikarka Amy M. Spindler stworzyła drzewo genealogiczne modowej dekonstrukcji: Rei Kawakubo jest mamą, Jean-Paul Gaultier tatą, a Pan Margiela jest ich ulubionym synem. Chanel to daleka krewna, którą wszyscy boją się odwiedzać, ale gdy już przyjedzie do miasta, zdają sobie sprawę, że mają z nią wiele wspólnego (Coming Apart „The New York Times”, 25 lipca 1993 roku).
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.