Krótki film dokumentalny „The Twins” przenosi nas w czasie do schyłku lat 90. i opowiada historię fascynacji fanów bliźniaczkami z Ameryki. Pokazuje też, jak ważna była wtedy i wciąż jest idea siostrzeństwa. Mary-Kate i Ashley Olsen są jej idealnym ucieleśnieniem. Czego dziś możemy się od nich nauczyć?
To nie jest klasyczny dokument. Ale też nie taki był zamiar reżyserki Zary Meerzy. „The Twins”, opowieść o Mary-Kate i Ashley Olsen, jest zapisem osobistej fascynacji i przejawem nostalgii za epoką Y2K. Urodzona w 1987 r. Meerza na wstępie przyznaje, że dorastała razem z Olsenkami, a dziś, gdy bliźniaczki zniknęły z życia publicznego, zwyczajnie za nimi tęskni. W końcu były urocze, bezpretensjonalne i zawsze radziły sobie w opresjach. Ich piękny świat wydawał się na wyciągnięcie ręki, a w nim każdy mógł poczuć się ważny i wyjątkowy. – Dla mnie, ciemnoskórej dziewczynki o brytyjsko-indyjskich korzeniach, ich filmowe perypetie były drogowskazem, jak dorastać w zachodniej kulturze – mówi reżyserka.
Meerza zalicza się do pierwszego pokolenia swojej rodziny wychowywanego w Europie. – Poza Mary-Kate i Ashley nie miałam żadnego punktu odniesienia, jak żyć w nowej kulturze – wyjaśnia. Dlatego film „The Twins” przypomina bardziej list miłosny do Olsenek niż pogłębiony reportaż. I chyba właśnie w tym tkwi jego największa wartość.
Bliźniaczki Olsen już w wieku 10 lat miały status milionerek
„Jesteś bardziej Mary-Kate czy Ashley?” – mruga do widzów Meerza. To samo pytanie zadawały sobie miliony nastolatek wkraczających w dorosłość w czasach Y2K. A zwłaszcza te mieszkające w Stanach Zjednoczonych. Bo, jak słusznie zaznacza reżyserka, tam panowała mania na punkcie bliźniaczek Olsen. A siostry przekuły to w istne imperium. Produkowały filmy i seriale, wydawały magazyny, sprzedawały gadżety, kosmetyki, perfumy i ubrania. Już w wieku 10 lat miały status milionerek. Gdy osiągnęły pełnoletność, zyskały pełnię praw do wytwórni Dualstar i tym samym trafiły na 11. pozycję na liście najbogatszych kobiet show-biznesu według „Forbesa”.
Jednak dla uwielbiających je nastolatek Mary-Kate i Ashley Olsen nie były świetnie prosperującą firmą, ale dwiema najlepszymi kumpelkami, kimś bliskim, na kim można polegać, kto podziela te same radości i troski, komu można powierzyć swoje sekrety. Tą aurą bliskości, jaka je same łączy od urodzenia, Olsenki szczodrze obdzielały swoje fanki. Promowały ideę siostrzeństwa, na długo zanim to słowo weszło do powszechnego użycia. W tym siostrzeństwie zawierały się akceptacja, wsparcie, szacunek. Do takiego rodzaju postrzegania siebie nawzajem i bycia w jednej drużynie dziś dążymy. – To nic, że wyglądałam i żyłam zupełnie inaczej niż one – wspomina reżyserka „The Twins”. – Czułam się jedną z nich.
Siostry Olsen starają się ograniczać swoją obecność w mediach
Zara Meerza z sentymentem opowiada, jak ojciec przywoził jej ze Stanów Zjednoczonych kasety z filmami Olsenek, a bliscy w Kanadzie przesyłali magazyny poświęcone bliźniaczkom. Wspomina, jak będąc u dziadków za oceanem, kupiła sobie ubrania z kolekcji sławnych sióstr, dostępnej jedynie w Walmarcie, a potem z dumą nosiła je na londyńskich ulicach. Zaznacza też, że jej obsesja na punkcie Mary-Kate i Ashley zbliżyła ją z krewnymi. Bo wszyscy tę nastoletnią fascynację szanowali i dokładali do niej swoją cegiełkę. Siostry Olsen wywarły też pozytywny wpływ na relacje Meerzy z rówieśniczkami. Dziewczynka o innym pochodzeniu etnicznym, wywodząca się z innej kultury i mająca inny niż koleżanki kolor skóry, miała z nimi jeden wspólny mianownik – miłość do Olsenek. A dla niej, jako imigrantki, było to szczególnie ważne.
Na początku dokumentu dowiadujemy się, dlaczego reżyserka uwielbiała Mary-Kate i Ashley Olsen, a później razem z nią zastanawiamy się, skąd wzięła się ich ogólnoświatowa sława. Meerza przygląda się fenomenowi bliźniąt, obecnemu w kulturze od zarania dziejów. I wyciąga ciekawy wniosek. Według niej poza idealnym podobieństwem fascynuje nas w nich coś jeszcze – wyjątkowa więź, która sprawia, że są niczym jedno ciało i umysł. Oczywiście, w miarę gdy dorastają, a ich osobowości zarysowują się coraz mocniej, często idą w różne strony. Ale bliźniaczki Olsen, choć charakterologicznie bardzo różne, pozostały jednością. I to jest, według fanów Mary-Kate i Ashley Olsen, najwspanialsze. Ubolewają tylko, jak podkreśla reżyserka „The Twins”, że Olsenki niemal zupełnie zniknęły z przestrzeni publicznej. Zrobiły to, bo tak właśnie chciały.
Mary-Kate i Ashley Olsen w 2006 r. stworzyły markę The Row
Gdy siostry Kardashian-Jenner na sprzedaży swojej prywatności zarobiły miliony, a większość gwiazd ma konto na Twitterze, Instagramie lub Tik Toku, Mary-Kate i Ashley Olsen są wyjątkami. Nie funkcjonują w mediach społecznościowych. Bardzo rzadko pokazują się publicznie, podobno nie robią nawet zakupów przez internet. Odkąd tuż po szkole średniej przeniosły się z Los Angeles do Nowego Jorku, by studiować, skutecznie wtapiają się w tłum. Skrywają się za obszernymi płaszczami, ciemnymi okularami, upodabniają się do innych, chodząc z kubkami kawy ze Starbucksa. Ich stałym akcesorium są też papierosy Marlboro. Poza czerwonym dywanem, na którym pozują sporadycznie, ubierają się minimalistycznie, wygodnie, ale elegancko. I według tych zasad stworzyły swoją markę The Row.
Brand powstał w 2006 r. według pomysłu Ashley. Zapragnęła uszyć perfekcyjny T-shirt – na każdą figurę, pasujący do każdego wieku i okazji, taki, który zawsze wygląda dobrze. Szybko wkręciła się w projektowanie, a pasją zaraziła siostrę.
The Row, nazwana od dzielnicy Savile Row w londyńskim Mayfair, będącej mekką krawiectwa, nie miała łatwego startu. Fashionistki rzadko ufają brandom powołanym do życia przez gwiazdy. Nic dziwnego, przecież kolekcje innych ikon Y2K, jak Jennifer Lopez czy Paris Hilton, raczej nie zapisały się w historii mody. Tyle że Mary-Kate i Ashley Olsen nigdy nie były celebrytkami. Owszem, występowały w telewizji od dziewiątego miesiąca życia, ale nie był to przecież ich wybór. Nigdy nie dążyły świadomie do sławy. Swoją obecność w mediach chciały wykorzystać w jak najlepszy sposób, tworząc filmy i produkty, które sprawią, że dziewczyny i kobiety poczują się dobrze w swojej skórze. Zapraszały do wykreowanego przez siebie uniwersum, oferując akceptację, poczucie wsparcia. Jak wspomina reżyserka „The Twins”, Olsenki, tworząc gadżety opatrzone hasłem „for real girls”, oferowały poczucie przynależności, czyli to, czego zagubionym nastolatkom potrzeba najbardziej.
Siostry Olsen wiedziały, że ich marka nie dostanie na starcie kredytu zaufania. Dlatego branding ograniczyły do minimum. Klientki początkowo nie wiedziały nawet, że za The Row stoją słynne bliźniaczki. Wiedzieli o tym tylko kupcy, którzy wystawiali potem asortyment marki w najbardziej prestiżowych butikach. Wszystkie rzeczy z pierwszej kolekcji wyprzedały się natychmiast. W mediach panował kicz w wydaniu Christiny Aguilery, Nicole Richie i Britney Spears, a synonim bycia cool stanowił dres od Juicy Couture. Za to Olsenki stworzyły niszę dla kobiet pragnących niewymuszonej elegancji i dyskretnego luksusu. Ich marka nie goniła za trendami, oferując perfekcyjne krawiectwo w ascetycznym wydaniu. Wielbicielkami The Row zostały Lauren Hutton, Gigi i Bella Hadid, Kendall Jenner oraz Hailey Bieber. Wkrótce kolekcje marki stały się jedyną formą komunikacji sióstr Olsen z ich fanami – nie tak bardzo dostępną, bo ubrania i dodatki The Row to niemały wydatek. Tym samym świat bliźniaczek, kiedyś tak inkluzywny, stał się niezwykle ekskluzywny.
W filmach siostry Olsen grały stereotypowe przeciwieństwa
Co ciekawe, wierni fani sióstr Olsen, w tym Zara Meerza, nie mają do nich pretensji. Reżyserka tłumaczy to tak: – Dorastaliśmy z Mary-Kate i Ashley Olsen, a teraz, mając świadomość, że w młodości dały nam tak wiele siebie, uznajemy ich prawo do prywatności. Ich odsunięcie się na drugi plan uszanowały też media. Rzeczywiście, paparazzi nie biegają za bliźniaczkami, a tabloidy nie przekraczają ich granic. Jasne, było kilka wyjątków. Na przykład wtedy, gdy portale plotkarskie odliczały dni do ich pełnoletności, by legalnie móc prezentować siostry jako obiekty seksualne. Lub gdy Mary-Kate wyznała, że cierpi na anoreksję. Tygodniki i portale internetowe analizowały jej wagę, debatując, czy jeszcze schudła czy może nareszcie przytyła. Na szczęście nie była wtedy sama – Ashley zawsze stała obok, wspierała siostrę nie tylko obecnością, lecz także słowami, gestami, odpychając nachalnych fotoreporterów i łowców sensacji. Trwała też przy Mary-Kate, gdy Heath Ledger przedawkował, a media ogłosiły, że popełnił samobójstwo z powodu rozstania z Olsenką. Nie zawiodła siostry, gdy ta wyszła za o 17 lat starszego Oliviera Sarkozy’ego, przyrodniego brata byłego prezydenta Francji, a potem się z nim rozwiodła.
W filmach Olsenki zawsze grały postaci przedstawiane jako stereotypowe przeciwieństwa. Jedna była typem wysportowanej chłopczycy, druga słodką blondynką otoczoną wianuszkiem adoratorów. Później, już poza ekranem, Mary-Kate zaczęto uważać za bardziej awangardową, z ewidentnym zacięciem artystycznym, a także „tę bardziej problematyczną”. Ashley postrzegano zaś jako zrównoważoną, „równą”, „normalną” dziewczynę, która jest oparciem dla pogubionej siostry. Rzeczywistość zapewne nie jest tak przewidywalna, ale z jednym nie można się kłócić – siostry konsekwentnie idą przez życie ramię w ramię. Jedna może zawsze liczyć na drugą. Wciąż, mimo że zbliżają się do czterdziestki, są niczym jeden organizm. Ten rodzaj bliskości pozostaje obiektem marzeń nie tylko ich wiernych fanek. Bo czy nie każda z nas jest czasem Mary-Kate, która chciałaby mieć obok swoją Ashley?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.