Co po opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza i genialnej adaptacji filmowej Jerzego Kawalerowicza ma do powiedzenia o opętanej mniszce z XVII wieku Jan Klata w spektaklu stołecznego Nowego Teatru „Matka Joanna od Aniołów”? Reżyser i jego bohaterowie mierzą się z chaosem, chwilami dotykając teatralnego nieba, ale czasem też wpadając w piekielną pułapkę banału.
Zaczyna się trochę jak w opowiadaniu Iwaszkiewicza – od siekiery zapowiadającej finał, w którym stanie się ona w rękach kapłana narzędziem zbrodni podyktowanej diabelską namową, a może tylko ludzką rozpaczą („Diabli nadali tę siekierę!”, jak mówił szlachciura Wołodkowicz w literackim pierwowzorze). Tyle że tutaj, na scenie, wyrasta cały las lśniących toporków wbitych w czarne krzyże. Jakby liczba zbrodni i ofiar nie miała końca.
Schodami do piekła
Dominuje jednak śmiech. Bywa, że spotworniały. Na scenie: schody, schody, schody, jak w Casino de Paris (efektowna scenografia Justyny Łagowskiej). Wiodą ku wywyższeniu albo ku upodleniu. W górę, do światła, lub w dół, ku piekłu. Od kabaretu z dyskoteką do przenikliwego dramatu. Jakby starotestamentowa drabina Jakubowa została zaproszona na seans z Davidem Lynchem, przysłonięta krwistoczerwoną kurtyną i podświetlona neonami nocnego klubu. Po jej stopniach wdrapują się lub spadają z nich osoby dramatu. Schody to hierarchiczna struktura i przydrożna ławeczka, rewiowa scena i modowy wybieg. Idealny dla prezentacji pełnego błyskotek, napuszonego splendoru książąt Kościoła i budzącej ich strach, wyzwolonej mocy kobiet. Mocy mniszek-kusicielek pod wodzą kruchej, mrocznej, czasem mangowej matki Joanny w interpretacji Małgorzaty Gorol.
Oryginalne opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza „Matka Joanna od Aniołów” powstało jeszcze w czasie wojny, w 1942 roku. Odnosiło się do historycznego przypadku opętania w XVII wieku zakonnic we francuskim Loudon. Iwaszkiewicz przeniósł wydarzenia na Kresy Rzeczpospolitej, do Ludynia, dokąd zmierza z misją uduchowiony egzorcysta, ksiądz Suryn, by wyzwolić od demonów mateczkę Joannę. Rozgłos przyniosła tej opowieści nagrodzona Srebrną Palmą w Cannes w 1961 roku adaptacja filmowa Jerzego Kawalerowicza pod tym samym tytułem, ze scenariuszem Tadeusza Konwickiego. Potępiona zresztą przez ówczesny Episkopat.
„Córki” i „ojcowie”
Co Jan Klata chce nam przekazać, inscenizując tę historię ponad 60 lat później? Jakie treści niesie ona dziś, w epoce czarnych protestów, #MeToo i kościelnych afer, związanych m.in. z przemocowymi egzorcyzmami, które stały się tematem kilku przerażających reportaży? Czy to opowieść o kobiecości spętanej męskim systemem władzy i religijnej opresji? Historia o lęku mężczyzn przed siłą seksualności kobiety i jej niejasną więzią z naturą, mocą tworzenia i dawania życia, przypominającą tę należącą do… Boga? Czy zgoda na to jest równa herezji i wpuszczeniu chaosu (Szatana) do życia społecznego, jak chcą niektórzy? Czy opętanie Joanny jest w istocie uwolnieniem pierwotnej wiedźmy, czyli „kobiety, która wie”, czy też potrzebą, tak dziś palącą, by się wyróżnić, nie zniknąć w przeciętności („Jeśli nie mogę być świętą, wolę być opętaną” – mówi bohaterka)?
„Joanna…” Klaty raczej nie jest traktatem o złu wpisanym w naturę człowieka, jak chciał tego Kawalerowicz w swoim filmie. Gorol w roli opętanej matki przełożonej nie ma w sobie tej potęgi i magnetyzmu co pamiętna Lucyna Winnicka. Więcej w niej, mam wrażenie, złości i zmęczenia. Sceniczny chór potępionych mniszek z klasztoru Joanny od Aniołów nie nabiera w swoim buncie indywidualnego charakteru, ale stapia się w jedną, spastykujacą w groteskowo-demonicznym tańcu masę. Poza Joanną głos mają mężczyźni opowiadający o swoim lęku (cudowny Zygmunt Malanowicz). Oraz o swoim przekonaniu co do ustalonego, „przyrodzonego” porządku świata, gdzie mniszki są pokorne, a kapłani – władczy. One są „córkami”, oni „ojcami”. Na głównego bohatera wyrasta tu młodzieńczy, niewinny ksiądz egzorcysta Suryn, ukształtowany w duchu rzymskich dogmatów, ale w istocie niepewny własnej tożsamości i drogi, wchodzący w paraerotyczną relację z matką Joanną. To kolejna kreacja Bartosza Bieleni w roli księdza, po słynnym filmie „Boże Ciało” i wcześniejszym teatralnym „Weselu” Klaty, co nadaje jej momentami pastiszowy rys.
Taniec mówi więcej
Reżyser, tak jak przyzwyczaił nas już do tego w swoim teatrze, sięga z lubością po świetnie dobraną muzykę, od „Jesus You Are Here” Melanesian Choirs po… „Blowing In The Wind” Boba Dylana, oraz po popkulturowe klisze. Miksuje „Młodego papieża” Sorrentino, oazowe uniesienia z gitarą, koszmary z „Blue Velvet” i „Twin Peaks”, współczesne horrory i „Desperado” Rodrigueza, a nawet erotyczny bondage, oswojony dla masowego odbiorcy przez „50 twarzy Greya”. Przyznaję, że uwiodły mnie vogueingowe przegięcia wystrojonych biskupów, rozbawił młody papież Macieja Stuhra (jak zawsze rewelacyjne kostiumy Mirka Kaczmarka). Za poruszające uważam niektóre dialogi i intymność zbudowaną między Surynem a Joanną. Fenomenalna jest na pewno scena spotkania księdza Suryna z rabinem, w którego wcielił się Jacek Poniedziałek. Taniec w choreografii stałego współpracownika reżysera Maćka Prusaka, który wykonuje Reb Isze, ubrany niczym aseptyczny aryjski chirurg, mówi więcej niż niejeden esej. Jest w nim duma i świadomość otaczającej go pogardy zmieszanej z podziwem, prześmiewczy dystans wobec żydowskiej cepeliady i pokłady znużenia kryjące mądrość, ironia i potrzeba buntu.
Poturbowana Polska
Ta gra w odwołania jest przyjemna, zabawna, momentami stanowi genialny klucz otwierający nasze emocje na głębiej leżące pokłady znaczeń. Problem w tym, że w „Matce Joannie…” zbyt często ślizga się ona po powierzchni, zamieniając się w rubaszny gag, który może zatrzymać mniej wymagających widzów na kabaretowym chichocie. Znajdą się też momenty niewytłumaczalnej pustki albo puszczony nonszalancko, niczym sznury dzwonów, na których bujają się zuchwałe mniszki, finał bez pomysłu.
Odchodzę nie bez satysfakcji, choć z poczuciem niedokończenia rozmowy. Zastanawiam się, co sprawiło, że w krótkim czasie trzy stołeczne teatry (Nowy i Powszechny w grudniu, Narodowy w marcu przyszłego roku) biorą na warsztat historię egzorcyzmów nad nawiedzoną przez diabła mniszką. Co to mówi o nas, tu i teraz? Zaglądam do programu teatralnego „Matki Joanny od Aniołów” Nowego Teatru. W nim dwa wywiady o naturze opętania: z psychoterapeutą prof. Bogdanem de Barbaro i księdzem Jackiem Prusakiem. Gdy myślę o zmęczonej, poturbowanej, szarpanej wewnętrznymi spazmami i nawiedzanej przez upiory przeszłości kobiecie-Polsce, wybieram dla niej dobrego psychoterapeutę. Na pewno nie księdza.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.