Mercedes-Benz G 580 z technologią EQ – neoromantyczny bohater w galowym mundurze
Surowa uroda tego modelu od dawna przykuwa wzrok nie tylko wielbicieli off-roadu. Teraz jednak klasyczny G-wagon Mercedesa skrywa technologię EQ. Czy charakter tego terenowego auta o niemal militarnym sznycie da się pogodzić z nowym pakietem baterii?
Istnieje pewne ciekawe zjawisko, powiedzmy: w modzie męskiej. Na naprawdę wyjątkowe okazje zakładamy oczywiście smoking. Szykowność takiego stroju, choćby najlepiej skrojonego i noszonego przez postawnego, przystojnego mężczyznę, bywa przyćmiona, gdy tylko obok pojawi się ktoś ubrany w galowy mundur oficerski. Magia munduru sprawiła, że na ślubnym zdjęciu król Karol III (wtedy jeszcze książę Walii) wyglądał niemal jak książę z bajki. Nie trzeba chyba zatem opisywać reakcji pań, gdy na ekranie kinowym w mundurze niemieckiej armii pojawił się Marlon Brando jako porucznik Christian Diestl w filmie „Młode lwy”.
Siła oddziaływania niemieckiej estetyki uniformów do dziś badana jest i analizowana przez wiele tęgich głów, jak choćby przez Stanisława Rembeka czy Jamesa E. Younga. Psycholodzy, próbując wyjaśnić porzekadło „Za mundurem panny sznurem”, tłumaczą, że sekret leży w podświadomości, nie tylko kobiet. Nie zdajemy sobie do końca sprawy z tego, jak szybko mundury aktywują w ludziach uległość poprzez automatyczne skojarzenia z autorytetem, władzą. Mundurowi kojarzą się także z odwagą, rzeczowością, gotowością do podjęcia się trudnych zadań.
A teraz przez pryzmat tych danych popatrzmy na G-wagon. Na wielką galę kolejno podjeżdżają szykowne limuzyny, jedna piękniejsza od drugiej. A jednak kiedy zjawia się G-klasa, wśród paparazzich wzmaga się napięcie, flesze aparatów błyskają szybciej i intensywniej. Tak jakby pojawienie się właśnie tego modelu zapowiadało, że oto przyjechał ktoś z jakiegoś powodu ciekawszy, może kontrowersyjny, przewrotny, niesztampowy, świeży. Wzbudzający emocje, wzmagane przez wizualny i symboliczny kontrast: auto terenowe na miękkim, czerwonym dywanie. Z pojazdu o charakterze militarnym wysiada gwiazda rapu – dyscyplina vs. bunt. Kontrast to wszak niezwykle ważny i potężny środek stylistyczny w sztuce.
Mercedes-Benz klasy G: bohater romantyczny na miarę naszych czasów
Czy gdyby dziś w malarstwie odrodził się niemiecki romantyzm, G-klasa znalazłaby się w centrum kompozycji na tle nostalgicznych gór, lasów i mrocznych stawów zasnutych mgłą? Mknęłaby, wzniecając tumany pyłu na nieutwardzonej drodze, rozpryskiwała fontanny wody, przecinając górskie strumienie, a różnice wysokości terenu pokonywałaby jelenimi skokami. Obraz „Wędrowiec nad morzem mgły” Caspara Davida Friedricha mógłby być idealnym plakatem promocyjnym, gdyby w miejsce męskiej postaci podstawić czarną, matową bryłę G-klasy. Sam pojazd, jego historyczne i stylistyczne tło, predestynują go do roli romantycznego bohatera. Świadczy o tym już nawet jego podręcznikowa lista cech: indywidualizm, pochwała dla ludzkiej wyobraźni, tajemniczość. A zarazem umiłowanie wolności i fascynacja żywiołowością przyrody. Żywy opis klasy G, a zarazem jej potencjalnych użytkowników.
Klasa G, a raczej Geländewagen, czyli po prostu samochód terenowy, od 45 lat konsekwentnie buduje wizerunek auta niezawodnego, wielozadaniowego, dającego możliwość poruszania się w terenie, gdzie brutalne prawa fizyki nie dają taryfy ulgowej. Pierwsze modele testowano w obszarze niemieckich zagłębi przemysłowych, na Saharze i kole podbiegunowym. Tworzony pierwotnie na potrzeby armii i służb celnych, bardzo powoli, lecz stopniowo, przenikał do cywilnego świata motoryzacji. Pierwszym zagranicznym nabywcą był szach Iranu, wkrótce potem armia Argentyny, Norwegii, Szwajcarii. Dziś, gdy zajeżdża się pod narciarskie kurorty całego świata, widok G-wagonów stał się równie naturalny, co występowanie w górach niedźwiedzi. Wpisują się w surowy krajobraz z łatwością dorównującą tylko ich zdolności do poruszania się po nim swobodnie, nawet poza utartymi szlakami.
Na zawsze zapamiętam pewną zimową przejażdżkę po lesie za sterami czarnej jak obsydian G-klasy, pokonywanie pionowych, oblodzonych stromizn, płynne manewrowanie między drzewami, brodzenie przez na wpół zamarzniętą rzekę. Tak jakby nie było się człowiekiem w aucie, lecz dziką bestią, dla której nie ma rzeczy niemożliwych, miejsc niedostępnych czy też po prostu granic wytrzymałości. Celem Mercedesa było stworzenie pojazdu lekkiego, mocnego, z maksymalnym poczuciem komfortu i bezpieczeństwa. Udało im się stworzyć coś więcej. Wrażenie, że to nie samochód pokonuje trudności za ciebie, lecz że robisz to ty sam, przełamując wewnętrzne tamy, odnajdując wrodzoną odwagę i przyjemność z życia. Gdy po takiej jeździe wysiadasz z auta, nie zamykasz drzwi i nie odchodzisz po prostu, lecz stajesz przed maską, dotykasz jej i patrzysz długo na tę maszynę. I uśmiechacie się do siebie, połączeni tajemniczą komitywą. I nie da się ukryć, że przyjemnie patrzy się w tę twarz, na tę bryłę.
Jak patrzy się na wersję elektryczną Mercedes-Benz G 580 z technologią EQ?
Rysy tej twarzy są dziedziczone z pokolenia na pokolenie, jednak w tym przypadku stają się jeszcze bardziej majestatyczne. Lico tej wersji definiują dwa okręgi świetlne i listwa obramowania miejsca, kiedyś potocznie nazywanego „grillem”. Linia maski została podniesiona, przedni zderzak budują charakterystyczne wloty powietrza. Elementy te, jak nigdy dotychczas, budują widoczną stylistyczną więź z pierwowzorem. Wysyłają nam, użytkownikom jasny komunikat: „Możesz mi zaufać, w kwestii moich kompetencji nic się nie zmieniło. Mimo pojawienia się nowego źródła napędu wciąż możemy bez wahania zapędzać się tam, gdzie kończy się asfalt, a zaczyna się nasza droga”.
Przedni i tylny nawis gwarantuje komfort poruszania się w zróżnicowanym terenie, wciąż możemy pokonać – bez zadyszki – podjazd o 45-stopniowym nachyleniu czy boczny przechył do 35 stopni. Nisko osadzony pakiet baterii znacząco wpływa na poprawę prowadzenia (również na utwardzonych drogach), a jeśli zastanawia cię bezpieczeństwo, możesz spać spokojnie (lecz nie za kierownicą!). Inżynierowie Mercedes-Benz, stosując inteligentną mieszankę materiałów z wykorzystaniem węgla, zadbali o to, abyśmy zarówno my, jak i bateria byli całkowicie bezpieczni na wypadek każdej ewentualności. Nawet jeśli zechcemy pokonać strumień czy łowić w jeziorze ryby z dachu G-klasy? Nie ma problemu. Niestraszne jej nawet połączenie prąd i woda: elektrycznym G-wagonem zanurzymy się na głębokość 85 cm bez obaw o ożywienie Frankensteina.
Nie muszę chyba dodawać, że żadna z dotychczas gwarantowanych zdolności tych pojazdów nie została zatracona. Ciągły progres wtłaczanych w te samochody innowacji gwarantuje jeszcze lepsze doznania z jazdy. Moją ulubioną jest G-TURN. Dzięki czterem elektrycznym silnikom, usytuowanym przy każdym z kół, możemy zawrócić w miejscu. Droga bez powrotu? Nie w G-wagonie.
(Niemal) nieograniczone możliwości G 580
Co jeszcze? W kwestii podstawowych danych nowa elektryczna wersja G 580 oferuje nam moc 588 koni mechanicznych i kolosalne 1164 Nm. Producent deklaruje, że możemy cieszyć się tą mocą przez 473 km (niemiecka precyzja) w cyklu mieszanym, a dzięki szybkiemu ładowaniu do 200 kW prądem stałym w 32 minuty uzupełnimy energię z 10 do 80 proc. Opcje dodatkowe, jakie oferuje wyłącznie ten model, to G-STEERING, ograniczający promień zawracania, OFFROAD COCKPIT, ułatwiający operowanie w terenie, „wirtualną maskę” – cyfrowy widok nawierzchni pod przednią częścią pojazdu, i nawet G-ROAR, emitujący charakterystyczny dźwięk jazdy, ale i różnorodne odgłosy zdarzeń towarzyszące użytkowaniu samochodu. Dopełnijmy to możliwościami, jakie oferuje program MANUFAKTUR, i wzbogacając naszą klasę G o szyte na miarę wnętrze i unikatową kolorystykę poszycia, poczujemy się jak kreator mody. Nie dziwię się wcale, że stała się ikoną motoryzacyjnego wzornictwa, częścią świata sztuki współczesnej.
Jako swoje „płótno” G-klasę wybrał np. Virgil Abloh, nieżyjący już dyrektor artystyczny linii męskiej Louis Vuitton i dyrektor naczelny mediolańskiego domu mody Off-White. Stworzył konceptualną wizję „Project Geländewagen”. Wraz z szefem działu projektowego Gordenem Wagenerem – którego jestem wielkim fanem – postanowili reinterpretować króla bezdroży jako samochód wyścigowy. W wersji Race Car, a raczej Art Car, G-wagon stracił lusterka, wysokie progi i blask lakieru. Jest porysowany, wręcz poobdzierany, wizualnie przyklejony do podłogi i bezcenny – nigdy nie zostanie wystawiony na sprzedaż (na aukcji Sotheby’s można jednak kupić jego miniaturę w skali 1:3). Z kolei marka Moncler w ramach PROJECT MONDO G przekornie ubrała kanciastą bryłę w bufiaste, chromowane papucie i czapkę. Tylko czekam, kiedy zamiast na Księżycu zobaczę go w tym stroju na ulicach Gstaad.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.