Może się wydawać, że depresja w Polsce to choroba kobiet. Wśród leczonych osób zaledwie 25 procent stanowią mężczyźni. Jak twierdzą specjaliści, nie oznacza to, że są zdrowsi. Poznanie ich poważnych problemów utrudniają zasady patriarchalnego społeczeństwa, wstyd, nieumiejętność mówienia o emocjach.
Nietypowe objawy męskiej depresji
W latach 80. XX w. Szwedzi zaczęli głośno mówić o tym, że Gotlandia jest wyspą depresji. Współczynnik samobójstw spowodowanych chorobą znacząco wyróżniał się w skandynawskiej statystyce, i tak zawsze wysokiej. Zareagowano szybko, doszkalając lekarzy, którzy zaczęli szybciej diagnozować i leczyć zaburzenia depresyjne. Wkrótce słupki samobójczych śmierci spadły. Był tylko jeden problem – poprawa dotyczyła kobiet. Mężczyźni wciąż się zabijali.
Czy cierpieli na inną chorobę, a może objawiała się u nich inaczej i służbom medycznym trudniej było ją uchwycić? Doktor Wolfgang Rutz szukając odpowiedzi na to pytanie, opracował tak zwaną Gotlandzką Skalę Męskiej Depresji (GDMS). Wśród 13 punktów i pytań opisujących zachowania znalazły się takie, które powszechnie kojarzymy z chorobą: „czułem się wypalony i pusty”, „byłem ciągle niewytłumaczalnie zmęczony” albo: „miałem trudności z podejmowaniem zwykłych codziennych decyzji”. Towarzyszyły im inne zaskakujące, bo nie kojarzone powszechnie z chorobą opisy, takie jak: „byłem bardziej agresywny”, „wyżywałem się, ciężko pracując, dużo ćwicząc”, „spożywałem nadmierną ilość alkoholu i leków, żeby się uspokoić, zrelaksować”.
Według dr. Rutza choć samo pojawienie się choroby nie miało wiele wspólnego z płcią, objawy różniły się, bo mężczyźni w przeciwieństwie do kobiet wypierali swoją niemoc, opakowując ją złością. To patriarchalny świat, który odciął im dostęp do emocji, nie pozwalał na przyznanie się do słabości, sprawiał, że się jej wstydzili. A taka postawa okazywała się bardzo kosztowna – zatracanie się w nałogach, rozrywanie więzów rodzinnych, wypalanie się w pracy doprowadzały chorych do skraju.
GDMS zostało wykorzystane na Gotlandii jako nowe narzędzie diagnostyczne. Wkrótce liczba leczonych mężczyzn gwałtownie wzrosła, a współczynnik samobójstw zaczął spadać.
Minęło kilka dekad i wydaje się, że podobną sytuację obserwujemy w Polsce. Choć depresja jest coraz częściej rozpoznawana, 75 proc. osób leczących się na nią stanowią kobiety. Jednocześnie to właśnie mężczyźni odbierają sobie życie najczęściej, wg statystyk popełniają aż 85 proc. samobójstw. Odpowiedz na pytanie dlaczego wydaje się oczywista – ich objawy są często nietypowe, później dostają diagnozę, ale trzeba pamiętać, że mężczyźni znacznie rzadziej szukają pomocy, blokuje ich wstyd i lęk przed oceną. Kulturowo nie są uczeni, jak nazywać emocje i pracować z nimi. Nie mają też pozytywnych przykładów w najbliższym otoczeniu.
Specjaliści przyznają, że najczęściej to kobiety szukają pomocy dla swoich partnerów, ojców, braci, synów. Przyprowadzają ich do gabinetów, wymuszają leczenie, ale udaje im się to dopiero, gdy sytuacja jest alarmująca.
Mężczyźni też chorują: Popularne osoby mówią o konieczności leczenia
Pierwszym zwiastunem zmian są publiczne wyznania gwiazd i rozpoznawalnych osobowości. Sebastian Karpiel-Bułecka w rozmowie z Magdaleną Keler („Wysokie Obcasy”) przyznał: „Sam pochodzę z małej miejscowości i wiem, że tego typu problemy są często w takich miejscach stygmatyzowane. Mówisz, że masz depresję, a słyszysz, że jesteś świrem. A to poważne dolegliwości i trzeba pochylić się nad taką osobą i ją zrozumieć, a nie wyśmiewać i umniejszać jej problemy”. Raper Kuba Knap w programie Winiego powiedział o wpadaniu w ciągi alkoholowe, o poczuciu utraty sensu i o myślach samobójczych. O problemach psychicznych swojego nieżyjącego ojca napisała w mediach społecznościowych Agata Młynarska: „Choroba taty była sinusoidą nastrojów. Od manii do depresji. Niewiele wtedy wiedziano o tym, jak leczyć chorego i chronić rodzinę. Dziś mogę powiedzieć, że jest tylko jedna droga ratunku — leczenie i terapia. Tata miał to szczęście, że po latach poszukiwań dobrego specjalisty trafił na psychiatrę z powołania”.
Każdy z wymienionych sprzeciwia się stygmatyzacji choroby i podkreśla, że choremu przede wszystkim potrzebna jest szybka pomoc specjalisty. Bo obniżenie nastroju rozciągające się w miesiące i lata to nie tylko spadek jakości życia. Depresja to choroba śmiertelna – ryzyko śmierci wynosi 8 proc., gdy ją leczymy, i aż 15 proc., gdy nie jest leczona. „Sami sobie odpowiedzmy na pytanie, w której grupie chcielibyśmy być, jaką mieć szansę na życie” – mówi dr hab. n. med. Krzysztof Krajewski-Siuda, psychiatra i psychoterapeuta w wywiadzie rzece Szymona Żyśki „Męska Depresja. Jak rozbić pancerz”.
Depresja: Co powinno wydarzyć się po diagnozie
Krajewski-Siuda tłumaczy w tej rozmowie: pierwszy krok to wizyta u lekarza, drugi – wewnętrzna zgoda na pełną diagnostykę, później leczenie, z realną współpracą ze specjalistami. Diagnoza nie powinna zapadać jedynie w oparciu na rozmowie z pacjentem. Owszem, przyczyną choroby mogą być przykre doświadczenia życiowe, ale też inne czynniki, takie jak zmiany hormonalne, choroby mózgu, skutki uboczne leków przyjmowanych na inne choroby czy predyspozycje genetyczne.
Nie należy bać się farmakologii, jak zapewnia Krajewski-Siuda, bo lekarstwa same w sobie nie mają potencjału uzależniającego, a ich działania niepożądane, jak potliwość czy senność, choć mogą doskwierać, wciąż są nieporównywalne względem korzyści, jakie przynoszą. Farmakologia bywa niezbędna na przykład po to, by przywrócić siły potrzebne do długiej i wymagającej drogi, jaką jest psychoterapia. Ponadto chroni ciało przed spustoszeniem. Bo choć o tym nie mówi się głośno, depresja nie tylko zmienia biochemię mózgu w trakcie trwania epizodu, sprawiając, że dla otoczenia „przestajemy być sobą”. Uszkadza też organiczne struktury, najczęściej hipokamp i ciało migdałowate, czyli obszary mózgu odpowiedzialne za pamięć i koncentrację, zdolność uczenia się, rozpoznawania emocji. Depresja trwale zmienia zdolności poznawcze i emocjonalną wymianę ze światem. Leczenie farmakologiczne po prostu zabezpiecza chorego przed nieodwracalnymi szkodami, a gdy zagrożenie minie, stopniowe zmniejszanie dawki lekarstw do zera może przypominać odpinanie lin asekuracyjnych.
Depresja jest nieodłączną częścią życia dużej części z nas
To niestety nie koniec historii, bo depresja jest chorobą, która lubi powracać. Po miesiącach, latach, dekadach dobrze znane lub zupełnie nowe objawy mogą zakłócić normalne funkcjonowanie. Wtedy przydaje się odbyta wcześniej psychoterapia, która powinna dać sporą dawkę wiedzy o sobie, nauczyć wglądu w siebie i wyposażyć w metody radzenia sobie w kryzysie, dać świadomość, jak ważne jest zwrócenie się po fachową pomoc, kiedy tracimy kontrolę nad życiem.
Według statystyk podawanych przez Ministerstwo Zdrowia rocznie depresję stwierdza się w Polsce u 6 do 12 proc. dorosłych. Jednocześnie szacuje się, że nawet co druga osoba cierpiała na zaburzenie depresyjne chociaż raz w swoim życiu. Ile z osób bez podobnych epizodów ma to doświadczenie jeszcze przed sobą, trudno określić w statystykach. Choroba okazuje się nieodłączną częścią życia, zwłaszcza że dotyczy każdej grupy wiekowej, płci, klasy społecznej.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.