Seksuolog i psychoterapeuta Andrzej Gryżewski analizuje potrzeby mężczyzn, którzy trafiają na terapię. Jakub Wojtaszczyk z kolei przepytuje go, czy faceci chwalą się w aplikacjach randkowych tym, że są w terapii, a także o to, czy kobiety chcą nowej, otwartej męskości.
Z jakimi problemami mężczyźni przychodzą na psychoterapię?
Andrzej Gryżewski: Podzieliłbym tych mężczyzn na dwie grupy. Na pierwszą składają się ci, którzy byli już w terapii. Na drugą ci, którzy przychodzą pierwszy raz. Ciężko porównać je ze sobą. To tak, jakbym z tą pierwszą grał w szachy, a z drugą w warcaby.
Porozmawiajmy zatem o mężczyznach, którzy są u ciebie pierwszy raz…
Pierwsze kilka sesji to zarówno problem dla nich, jak i dla mnie. Czują się zagubieni, przestraszeni, bezsilni. Najczęściej nie przyszli do mnie z własnej woli. Takiego mężczyznę zmusiła sytuacja, na przykład partner lub partnerka nie może już z nim wytrzymać i każe mu iść na terapię. Albo wysłał go szef, bo choć jest dobrym pracownikiem, staje się bardzo agresywny. Zdarza się, że osoba ma konflikty z prawem, bo jest tak roszczeniowa, że wszędzie wywołuje wojnę. Słowem: faceci przychodzą do mnie, bo muszą, a nie dlatego, że chcą. Taka motywacja powoduje, że ktoś będzie miał tendencję do prześlizgiwania się przez różne tematy.
Jakie?
Brak dostępu do życia wewnętrznego, emocji, pragnień, świata swoich wartości. Zazwyczaj tacy mężczyźni funkcjonują na autopilocie. Mówią jak raperzy: „Jestem jaki jestem. Świat musi się z tym pogodzić”. Tymczasem świat nie ma tendencji do spełniania naszych życzeń. Raczej wszystko odbywa się we wzajemnej symbiozie. Nie da się dostosować świata do siebie, chyba że jest się dyktatorem, a mało kto ma taki, rzekomy zresztą, przywilej. Faceci nie chcą też nabrać kontaktu ze swoimi emocjami, bo mają poczucie, że będą niemęscy, że ktoś mógłby oskarżyć ich o zmianę orientacji z hetero na homo. Dla mnie to trudna praca. Wśród psychoterapeutów nazywamy ją „Żeromskim, czyli pracą u podstaw” (śmiech).
Jak rozmawiasz z takimi mężczyznami?
Pracuję w nurcie psychoterapii poznawczo-behawioralnej (CBT) w połączeniu z terapią schematu. Ta pierwsza ma dużo metod pomagających uzyskać wgląd w siebie. Pacjent dostaje kartę emocji, na której każda ma inne barwy. To pozwala mu zastanowić się, czy czuje złość, czy może przykrywa nią coś bardziej miękkiego, coś, co w jego świecie mogłoby się kojarzyć ze słabością, jak smutek, lęk, poczucie winy. Czują też społeczne przyzwolenie na złość, czyli mężczyzna może chodzić sfrustrowany i pomstować na innych kierowców czy wygrażać sąsiadowi. Jednocześnie mają poczucie, że byliby odebrani jako niemęscy, że staliby się, jak mówią, „pizdeuszami”, gdyby płakali, czuli smutek albo mieli poczucie winy. Różnymi poznawczo-behawioralnymi technikami terapii wpływam na to, by mój pacjent uzyskał dostęp do emocji. Dał sobie do nich prawo i rozszerzył ich spektrum. Nie czuł tylko złości, ale miał też dostęp do tzw. „miękkiego brzuszka”. Widzą, że z czasem im to pomaga. Kontakt z emocjami zmniejsza natężenie chociażby depresji. Człowiek osadza się w sobie, dostaje wskazówkę, co dzieje się w jego wnętrzu. Po psychoterapii poznawczo-behawioralnej przechodzę do terapii schematów.
Czym ona jest?
Mamy 18 negatywnych schematów postępowania. Na przykład schemat wadliwości, kiedy mężczyzna uważa, że nikt go nie pokocha, nikt go nie będzie pożądał. Dlatego, gdy ktoś zaczyna z nim flirtować na imprezie, będzie tę osobę odrzucał, bo uzna, że ona i tak zaraz się rozczaruje. Mamy też schemat opuszczenia, który powoduje, że mężczyzna będzie czuł się samotny nawet wśród tłumu życzliwych osób. Albo schemat deprywacji emocjonalnej, mówiący o tym, że ludzie wciąż nie będą spełniać jego potrzeb – na przykład akceptacji, bezpieczeństwa.
Następnie pokazuję, jakim trybem pacjent rozwiązuje te schematy. Tryby to role, w które wchodzimy. Na przykład jedna osoba jest w trybie karzącego rodzica, czyli ustawia partnera po kątach, bo czuje, że ma prawo go opieprzyć za to, że spóźnił się 10 minut. Tymczasem, kiedy ona się spóźnia, jest wszystko w porządku, bo przecież są korki. Jest też tryb rozzłoszczonego dziecka, który powoduje na przykład, że partner zrobi drugiemu awanturę za to, że postawił kubek na szafce nocnej, a nie na stole. Innym trybem jest tryb opuszczonego dziecka, który powoduje, że bez względu na to, co robimy, czujemy, że jesteśmy sami na świecie i na nikogo nie możemy liczyć.
A co z tą „łatwiejszą” grupą, która już wcześniej była na psychoterapii?
Są to zazwyczaj osoby wysoko funkcjonujące, które sobie świetnie radzą w pracy zawodowej, relacjach społecznych. Mają problemy wtedy, gdy brakuje im wiedzy merytorycznej. Na przykład w seksualności, bo przez brak edukacji nikt nie nauczył ich, jak czerpać i dawać przyjemność w łóżku. Pracujemy też nad kryzysami egzystencjalnymi albo partnerskimi, gdzie często druga osoba jest winna tej sytuacji, bo nie poszła na terapię lub jest narcystyczna, psychopatyczna albo zdradza. Z mojej perspektywy to wymagająca psychoterapia, bo osoby posiadają już background, a rozmowy z nimi mają więcej meandrów. Z nimi pracuję już głównie za pomocą terapii schematów. Omawiamy ich funkcjonowanie i nazywamy pewne działania. Wystarczą trzy-cztery sesje i osoby potrafią znaleźć schematy i tryby w konkretnych sytuacjach, w których się znalazły.
Zatrzymajmy się na mężczyznach, którzy mają dostęp do swoich emocji i z własnej chęci są w terapii. Czy przyznają się do tego, na przykład w aplikacjach randkowych lub na spotkaniach w cztery oczy?
Tak, bo nie wychodzą z założenia, że terapia jest czymś, co człowieka leczy. Traktują ją jako formę samorozwoju, niemal jak coaching. Przedłużeniem tego myślenia jest podawanie właśnie w aplikacjach randkowych, na przykład gejowskich, informacji: „Nie byłeś na terapii, nie idę z tobą do łóżka”. Dlaczego? Jedną z przyczyn jest ochrona zdrowia psychicznego. Jak osoba pójdzie do łóżka z drugą, która nie była na terapii i będzie miała problem z erekcją, istnieje duża szansa, że zostanie źle potraktowana – wyśmiana, oceniona. Osoba po terapii prędzej podejdzie do takiej sytuacji ze zrozumieniem.
Czyli informacja o tym, że chodzimy na terapię, powoduje, że stajemy się atrakcyjniejsi w oczach innych osób?
Dokładnie. Spotykanie się z osobą po terapii sprawia wrażenie, że podnosimy standard relacji. Istnieje większe prawdopodobieństwo, że taki człowiek będzie bardziej empatyczny, będzie szerzej patrzył na rzeczywistość i będzie miał też wgląd w siebie. Jednak dużo częściej to osoby homoseksualne należą do grupy, która świadomie udaje się na psychoterapię. Być może to przez homofobię i stres mniejszościowy udało im się „przemielić” pewne rzeczy w głowie. Przez to, że nie dano im wszystkiego od razu, musiały same sprawdzić, na co mogą sobie pozwolić w społeczeństwie. Przeznaczyły setki godzin na kontestowanie rzeczywistości. Często na drugim biegunie pozostają osoby heteroseksualne, które na terapię przychodzą bardziej niechętnie, bo do rzeczywistości podchodzą bezrefleksyjnie. Domyślnie dostały prawie wszystko.
Powiedziałeś też, że partnerki wysyłają facetów na terapię. Czy mężczyźni, wiedząc, że kobiety chcą nowej, otwartej męskości, chętniej do ciebie przychodzą?
Przychodzą chętniej ci, którzy przyjaźnią się z gejami. Ta znajomość ma zupełnie inny wymiar niż z heterykami, bo nie jest oparta na rywalizacji. Nikt nikogo nie zmusza do rozpychania się łokciami, ścierania się. W świecie hetero jeden dziobie drugiego, pojawia się hierarchiczność, pokazywanie, kto ma większe jaja. W relacji homo-hetero jest tylko jedna zasada: jeśli ty jesteś okej, ja też jestem okej. Takie podejście pozwala na głębsze doświadczenie życia i lepsze zrozumienie różnych spraw.
W sprawie partnerek muszę niestety dorzucić kamyczek do ogródka. Wiele kobiet mówi, że one już nie wytrzymują ze świadomymi swoich emocji i potrzeb partnerami. Jeśli mężczyzna zbierze się na odwagę, pójdzie do specjalisty i pracuje nad sobą, tylko do pewnego momentu kobieta jest usatysfakcjonowana. Im dłużej facet będzie osadzał się w swoich emocjach, tym więcej kobiet czuje się niepewnie w tej sytuacji. Nagle pojawiają się stereotypowe uwagi, typu: „Nie maż się!”, „Jesteś jak baba!”, „Przecież ta sytuacja nie wymagała twojego płaczu!”. Chcą takiego „męskiego” faceta, który jest kompletnie odcięty od emocji. Bardzo często jednak „nowi” mężczyźni mówią: „Kochana, włożyłem tyle pracy, żeby być ze swoimi emocjami, że teraz tego nie zaprzepaszczę”.
Co wtedy?
Sytuacja wymaga zmiany u kobiety. To ona musi stwierdzić, że jej facet, który ma dostęp do emocji, to mężczyzna 3.0, męski facet. Mężczyzna w terapii tylko na początku sprawia, że kobiety czują się bezpieczniej, czują, że to ktoś z ich świata. Po czasie mają jednak wrażenie, że zaczyna ich przerastać, a jego dostęp do własnych emocji stanowi dla niej zagrożenie. To jest jednostronne myślenie. Mężczyźni nie chcą zdominować kobiet na polu samorozwoju, tylko szukają porozumienia. Oczywiście generalizuję, ale często doświadczam takich sytuacji w gabinecie.
Czy jest możliwość powrotu mężczyzn do „zabetonowania” emocjonalnego?
Myślę, że dwie trzecie kobiet dochodzi do ładu z tym, że ich facet jest w terapii. Podoba im się ta zmiana. Natomiast jedna trzecia kobiet ma z nią problem i wycofuje się ze związku w poszukiwaniu tradycyjnej relacji. Dla mężczyzn to droga w jedną stronę. Jeśli osoba zobaczy, ile szkód narobił jej patriarchalizm i odcinanie się od emocji, nie będzie chciała powrotu do tego, co szkodliwe, złe, co ogranicza życie.
Andrzej Gryżewski – psycholog kliniczny, seksuolog, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny (CBT), certyfikowany edukator seksualny, terapeuta schematów. Założyciel Instytutu Psychoterapii i Seksuologii „Arte Vita”. Prowadził liczne wykłady z seksuologii i psychologii na SWPS, Wydziale Psychologii na Uniwersytecie Warszawskim i na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.