Mężczyźni też doświadczają molestowania. Jakich granic nie wolno przekraczać?
Przyswoiliśmy już, jako społeczeństwo, wiele zasad dotyczących tego, jak nie narażać na szwank kobiecych granic przez niepożądane komentarze czy żarty. Czy odrobiliśmy tę samą lekcję, jeśli chodzi o mężczyzn? Dawid Krawczyk rozmawia z mężczyznami, którzy doświadczyli przekroczenia własnych granic w różnych sytuacjach życiowych, i z doktorem Robertem Kowalczykiem, który komentuje ich złożoność.
Norbert przyszedł do pracy z takim samym nastawieniem jak co dzień. Chciał jak najlepiej oprowadzić turystów po wystawie w jednym z łódzkich muzeów. Ma 28 lat, w tej instytucji pracuje od kilku. – Zależy mi na tym, żeby to było doświadczenie, które zapadnie w pamięć zwiedzającym. Sam nie lubię, jak przewodnik duka jakeś zdania ściągnięte żywcem z Wikipedii, więc trochę bawię się w wodzireja, żartuję, wchodzę w rolę, staram się skrócić dystans – opowiada.
Zdarza się, że otwartość Norberta jest rozumiana przez uczestników wycieczek opacznie. – Pamiętam taką sytuację, że już kiedy musieliśmy podzielić grupę, to zauważyłem, że wokół mnie ustawiła się grupka rozchichotanych kobiet. Raczej w średnim wieku, prawie seniorki – mówi przewodnik. Pamięta, że rozmawiały między sobą, że „trafił im się taki młody, ładny”, ale nie kierowały tych uwag bezpośrednio do niego, wiec puścił je mimo uszu.
Wycieczka była gotowa, by rozpocząć zwiedzanie. Ruszyli do pierwszej sali. Wtedy Norbert poczuł, że pod jego ramię wślizgnęła się ręka jednej z kobiet, która próbowała złapać go za dłoń. – To było takie dziwne uczucie, jakbym dotknął czegoś gorącego. Taki fizyczny szok. Odkąd pamiętam, jestem introwertycznym chłopakiem i po prostu tak mam, że pozwalam się dotykać zaledwie kilku osobom. A na dodatek byłem wtedy świeżo po końcu bardzo długiego związku i kobiecy dotyk w ogóle był dla mnie problematyczny – tłumaczy Norbert.
Jak zareagował? – Ciągle miałem z tyłu głowy, że ważną częścią mojej pracy jest zrobienie dobrego wrażenia, więc z takim showmańskim uśmiechem zabrałem jej rękę, odsunąłem się i kontynuowałem oprowadzanie. To nie jest łatwe zadanie, żeby spławić kogoś tak, żeby nie poczuł się urażony. Nie chcę przecież, żeby zrobił się kwas i cała wycieczka była niezręczna – mówi Norbert.
To nie jedyna sytuacja w pracy, w której łódzki przewodnik miał poczucie, że jego granice zostały przekroczone. – Wszystkie uwagi na temat tego, że ładnie wyglądam, są naprawdę zbędne. Nie mam nic przeciwko komplementom, ale w miejscu pracy powinny dotyczyć mojej pracy, np. tego, jak opowiadam i operuję słowem. Nie ma znaczenia, czy przewodnik ma dwa metry wzrostu i wyrzeźbioną sylwetkę czy półtora metra i garba. Nie z tego powinniśmy być rozliczani – twierdzi Norbert.
Z jego obserwacji wynika, że najczęściej granice przekraczały w pracy starsze kobiety. – Mam wrażenie, że próbują się między sobą popisać, pokazać śmiałość i udowodnić sobie, że są w stanie poderwać młodego chłopaka – komentuje. I dodaje: – Szczęśliwie nauczyliśmy się już, że gdyby to facet skomentował wygląd przewodniczki i pozwolił sobie jeszcze na jakieś okołoseksualne żarty, byłoby to coś nieakceptowalnego i pewnie wyprowadziłaby go ochrona. A ta zasada powinna działać niezależnie od płci – mówi Norbert.
Pytam go, co poradziłby osobom odwiedzającym muzeum, w którym pracuje. – Jest taka zasada, że eksponatów nie dotykamy. To dodajmy do tego, że przewodnika też nie – mówi z uśmiechem.
8 na 10 Polek doświadczyło molestowania. A ilu mężczyzn?
Niestosowne uwagi i żarty o podtekście seksualnym to jedna z najczęstszych form przekroczenia granic, o których w badaniach mówią respondenci. Z danych CBOS wiemy, że blisko 25 proc. badanych osób było świadkiem takiego rodzaju molestowania w miejscu pracy. Z innych badań możemy dowiedzieć się, jak często kobiety doświadczają tego rodzaju zachowań. Na przykład z raportu Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego wynika, że aż 8 na 10 Polek doświadczyło jakiejś formy przekroczenia granic w miejscu pracy, kształcenia lub świadczenia usług. Nie znamy jednak skali problemu wśród mężczyzn.
– Mężczyźni rzadko mówią o tym, kiedy ich granice zostają przekroczone, a jak już to robią, np. w moim gabinecie, to często słyszę słowa „Nie poradziłem sobie”. Raczej nie podzielą się tym doświadczeniem ze znajomymi, bliskimi, bo pokutuje przekonanie, że mężczyzna ma sam rozwiązywać swoje problemy – komentuje dr Robert Kowalczyk, psycholog i seksuolog z warszawskiego Instytutu Splot.
Opowiada, że kiedy w związkach dochodzi do użycia przemocy, a ofiarą jest mężczyzna, u pacjentów pojawia się lęk przed oceną przez innych mężczyzn, np. policjantów. – Nie wyobrażają sobie, że mogliby to zgłosić, bo czują, że powinni byli jakoś sami się przeciwstawić, postawić granice. A skoro tego nie zrobili, to czują, że nie są wystarczająco męscy – dodaje dr Kowalczyk.
W gabinecie u urologa
Bartek nie spodziewał się, że ta wizyta u lekarza zapadnie mu w pamięć na długie lata. Miał 21 lat, mieszkał w Nowej Hucie w Krakowie. Od czasu do czasu pod prysznicem przypominała mu się kampania społeczna zachęcająca do samobadania jąder. Pewnego razu poczuł, że są w dotyku inne niż zazwyczaj. Od razu zadzwonił do publicznej przychodni na osiedlu i zapisał się do urologa.
– Dziwię się sobie dzisiaj, że nie uciekłem stamtąd jeszcze przed badaniem – zaczyna swoją historię Bartek. – Siedziałem w poczekalni, ściany były chyba z papieru, bo wszystko było słychać. Zresztą, jakby były normalne, to też pewnie dotarłby do nas krzyk lekarza. Wrzeszczał na pacjenta i kazał mu wskazać, gdzie ma odbyt – opowiada.
Kiedy przyszła na niego kolej, wszedł do gabinetu i poważnie się zdziwił. – Oprócz lekarza urologa były tam jakieś trzy inne osoby, bez żadnych fartuchów. Zakładam, że byli to pewnie studenci, ale nikt mi ich nie przedstawił. A lekarz to typowy starej daty „wuj z wąsem” – mówi Bartek.
Zdążył powiedzieć tylko, że niedawno przeprowadzał „samobadanie jąder”, a lekarz przerwał mu parsknięciem śmiechu. – Nie wiedziałem, jak zareagować, bo on zaczął mnie musztrować, że po co ja to w ogóle robię. I że do urologa powinienem zapisać się dopiero po 60-tce. – opowiada Bartek.
Ministerstwo Zdrowia już od kilku lat angażuje się w akcję Movember. Co roku, w listopadzie, namawia mężczyzn do tego, żeby zadbali o zdrowie swoich jąder. „Rak jądra jest jednym z najczęściej występujących nowotworów u młodych mężczyzn – najwięcej zachorowań, aż 70 proc., notuje się między 20. a 39. rokiem życia” – czytamy na ministerialnej stronie.
To jednak nie był koniec tej feralnej wizyty. Lekarz zadał Bartkowi pytanie o stosunki seksualne. Dwudziestolatek zmieszał się, nie odpowiedział. – Byłem wtedy zakompleksionym chłopakiem, nie byłem nigdy w związku i nie miałem doświadczeń seksualnych, a miałem z kolei poczucie, że od mężczyzny w takim wieku oczekuje się, że będzie regularnie uprawiał seks. Do tego ton, jakim ten lekarz zadał mi pytanie, był prześmiewczy i jeszcze porozumiewawczo spojrzał na jednego z tych mężczyzn w gabinecie – mówi dzisiaj Bartek.
– Wyszedłem z gabinetu, bo nie widziałem sensu, żeby to kontynuować. Turboszkodliwy gość. Jak wychodziłem, to jeszcze rzucił „Gdzie pan idzie? Trzeba dokończyć wywiad” i śmiał się pod nosem. Podszedłem roztrzęsiony do rejestracji i powiedziałem, że chcę zgłosić skargę. Najgorsze było to, że pani z rejestracji wiedziała, o którego lekarza może chodzić. To nie był na pewno jego pierwszy wybryk – mówi Bartek.
Dodaje, że w relacji ze starszym, doświadczonym lekarzem trudno było mu się zdecydowanie przeciwstawić. – Mówił do mnie na ty, potraktował mnie z góry, jak dziecko – dodaje Bartek.
„Musimy go zabrać na wyjazd integracyjny”
Filip niedługo skończy 30 lat, pracuje w branży consultingowej w Warszawie. Zaczynał w mniejszej firmie, dzisiaj pracuje w korporacji, ale jak twierdzi, w jednym i drugim miejscu nasłuchał się rzeczy, które jego zdaniem nigdy nie powinny paść.
– To był jeden z moich pierwszych dni pracy. Stoimy sobie w open spasie, luźna atmosfera. Dyrektorka oddziału z menedżerką rozmawiają na głos na mój temat: „Jak zobaczyłam jego zdjęcie w CV, to mi wystarczyło. Od razu wiedziałam, że zatrudniamy. I że trzeba będzie go na pewno zabrać na wyjazd integracyjny”. I w śmiech – opowiada Filip.
Nie wiedział, jak się zachować. – Czułem, że to nie jest w porządku i chciałem postawić granice, ale jednocześnie miałem poczucie, że nie mogę nic powiedzieć: to były przecież moje przełożone, a na dodatek byłem jeszcze zatrudniony na okres próbny – mówi dzisiaj Filip. Sytuacja zapadła mu w pamięć, bo nie chciał mieć poczucia, że funkcjonuje w miejscu pracy na specjalnych zasadach. Zależało mu na tym, żeby być docenianym za swoje kompetencje, a nie wygląd.
Filip przyznaje, że sytuacje, w których kobiety przekraczają jego granice, są dla niego trudne i niekomfortowe. Czasem po prostu nie wie, jak się zachować. – Niedawno zdarzyło mi się, że stoję w kolejce do baru, czekam na drinka i czuję czyjąś dłoń na pośladku. Po chwili stało się oczywiste, że to nie przypadek i jestem obmacywany. Odwracam się, a tam jakaś dziewczyna, mówię jej, żeby przestała, i zabieram jej rękę. A ta dalej. Nie chciałem się z nią szarpać, bo to ja bym wyszedł na jakiegoś agresora – mówi Filip.
Według niego takie przekraczanie granic może wynikać z nieśmiałości i lęku przed odrzuceniem. – Trudniej jest podejść do kogoś i powiedzieć mu w twarz: „Słuchaj, podobasz mi się, chciałabym z tobą zatańczyć. Miałbyś na to ochotę?”, niż złapać za tyłek. W efekcie ludzie próbują wejść w tryb „biorę sobie, co chcę”. Czują się jak w aplikacji randkowej, gdzie traktują się zazwyczaj jak kolejny produkt do realizacji jednostronnych potrzeb – dodaje Filip.
Praca to nie miejsce na komplementy na temat urody
Opowiadam o rozmowach o przekroczeniu ich granic doktorowi Robertowi Kowalczykowi. – Wyraźnie widać, że trudno zareagować na przekroczenie granicy, kiedy mamy do czynienia z zależnością od osoby, która pozwala sobie na zbyt dużo. Całkowicie rozumiem tych mężczyzn i to, że trudno było im się sprzeciwić. Zarówno w muzeum, u lekarza czy w miejscu pracy ich losy zależały od osób, które zachowywały się niestosownie – mówi dr Kowalczyk.
I dodaje: – Nauczyliśmy się już, że komentowanie urody kobiet w miejscu pracy to coś zupełnie nieakceptowalnego. Najwyższy czas, żebyśmy uświadomili sobie, że słowa „Ale pan przystojny!” też nie powinny padać w kontekście zawodowym. To nie jest miejsce ani czas na takie komplementy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.