– Otworzyliśmy, rozejrzałam się i powiedziałam do wspólnika: „Ile dajemy? Sześć miesięcy czy rok?”– wspomina Ewa Moisan, właścicielka Między Nami, knajpy, która działa w Warszawie od ponad ćwierćwiecza.
W pierwszy weekend sierpnia 1994 roku zastrajkowała warszawska Starówka – lokale zamknęli restauratorzy, właściciele sklepów, pubów, kawiarni i punktów usługowych. Mieli dość nękania przez gangsterów wymuszających haracze. Strajkiem chcieli zmusić policję do zdecydowanych działań. W latach 90. wymuszanie haraczy było na porządku dziennym, od czasu do czasu w wyniku gangsterskich porachunków ktoś ginął na ulicy, a restauracje – sprzyjające jednej lub drugiej organizacji mafijnej – wylatywały w powietrze.
Zatem, teoretycznie, bomba mogła wybuchnąć.
Miejsce inne niż wszystkie
Kiedy na początku sierpnia strajkowała Starówka, Ewa Moisan nie miała o tym pojęcia. Mieszkała w Hanowerze i szykowała się z przyjaciółmi do otwarcia tam baru. Aż zadzwoniła siostra, że jest wolny lokal przy Brackiej, mogą przyjeżdżać i robić, co chcą.
– Siedzieliśmy cały wieczór i zastanawialiśmy, co zrobić, bo nie byliśmy wcale pewni, że chcemy jechać do Polski. Aż Markus podrzucił nazwę: „Unter Uns” – opowiada Ewa Moisan.
– Pomyślałam: „Boże, jaka piękna nazwa”, ale nie umiałam jej przetłumaczyć na polski tak, żeby oddawała niemieckie znaczenie.
Niemieckie „Unter Uns” to więcej niż „między nami”. To zwrot, w którym mieści się dyskrecja i wspólnota – kluczowe słowa dla wczesnego Między Nami. Bo ostatecznie przetłumaczyła właśnie tak.
Przyjechali w połowie sierpnia, zabrali się do remontu lokalu, w którym wcześniej był sklep. Przyjaciele pytali, czy nie boją się mafii, a oni nie wiedzieli nawet, że jest. Przeczuwali, że jeśli urządzą miejsce w zgodzie z własnym gustem, gangsterom się nie spodoba. Mieli rację. Raz tylko się zdarzyło, że przy stoliku na antresoli przez kilka dni z rzędu zasiadali faceci z półświatka. Przychodzili codziennie o 16, obserwowali knajpę. Ewa nie wiedziała, co robić. Próbowała sposobów – lała tabasco do spaghetti, kawę podawała w brudnych filiżankach, wszystko, żeby ich zrazić. A oni wracali. W końcu wpadli: wyjęli spod stołu własną wódkę – znalazł się pretekst, żeby ich wyrzucić. Okazało się, że to nie żadna mafia, tylko podupadli cinkciarze.
Wtedy Między było już rozkręcone, a – co trudno sobie wyobrazić – nie od razu było jasne, że się rozkręci. Otwarcie, 29 października, było huczne. Grał DJ Górnik, czyli Michał Górnicki, którego Ewa poznała w Warszawie rok wcześniej, przyszli ludzie, którzy wkrótce zaczęli się liczyć.
Wśród gości była Alicja Kowalska, wtedy studentka wiedzy o teatrze, chwilę później najważniejsza warszawska stylistka. – Od razu było widać, że to miejsce inne od wszystkiego, co dzieje się w Warszawie – wspomina.
W listopadzie urządziła tam swoje urodziny i przez następnych kilkanaście lat bywała tak często, jak mogła. O to mniej więcej chodziło Ewie Moisan: stworzyć miejsce, w którym bywalcy będą czuli się jak u siebie. Dyskrecja i wspólnota.
Przyznaje, że miała obawy. – Kiedy otworzyliśmy, rozejrzałam się i powiedziałam do Markusa: „Ile dajemy? Sześć miesięcy czy rok?” – opowiada. Nowe miejsca w Warszawie tyle wówczas mniej więcej trwały. Wypadały z mody najpóźniej po roku.
Przez pierwsze trzy miesiące nie przychodził prawie nikt. Właściciele siadali przy oknie, by dać dobry przykład: że można w każdej chwili wpaść, coś zjeść albo wypić, nawet jeśli jest się samemu. Któregoś dnia zajrzało parę osób z agencji reklamowej Euro RSCG. Przyprowadzili znajomych. I rozkręciło się.
To był czas, gdy w agencjach reklamowych pracowali artyści, a międzynarodowe korporacje miały biura w centrum miasta.
Masz wiadomość
Krzysztof Łoszewski, dziś kostiumograf i znawca mody męskiej, wtedy projektant z Brukseli, przyjechał do Warszawy w 1996 roku, by wraz z aktorem Krzysztofem Kolbergerem tworzyć nową markę ubrań. Chciał wejść do Między Nami, ale w drzwiach zatrzymała go Ewa Moisan. Nie wpuściła, bo był obcy.
Między Nami było już wówczas klubem dla wtajemniczonych. Na drzwiach wisiała tekturka, że wstęp tylko dla posiadaczy kart. Tych było niewielu, dostali je jedynie prekursorzy, ale selekcja obowiązywała.
– Dwa lata stałam w drzwiach i decydowałam, kto może wejść lub nie – wspomina Ewa Moisan. – Byłam postrachem, ale nie dało się inaczej. Zależało mi, żeby ludzie, którzy pierwsi do nas przyszli, czuli się bezpiecznie.
A przychodzili modelki i modele, aktorki i aktorzy, dziennikarki i dziennikarze. Tężała warszawska śmietanka, a Mariusz Treliński z Przemysławem Nowakowskim pisali scenariusz do filmu „Egoiści”.
Agnieszka Martyna, modelka: – W czasach mediów społecznościowych takie miejsce byłoby niemożliwe. Wtedy spotykaliśmy się tam wszyscy i czuliśmy bezpiecznie.
Justyna Duszyńska, wówczas modelka: – Ja tam właściwie mieszkałam. Przychodziłam rano, wychodziłam, wracałam wieczorem. To było miejsce, gdzie zostawialiśmy sobie wiadomości, nie było przecież telefonów komórkowych. Zdaje się, że były też skrzynki dla osób, które kręciły się po świecie i podawały adres Między jako korespondencyjny.
Alicja Kowalska: – Między Nami dawało schronienie przed konserwatywnym światem, gdzie wciąż ktoś nas oceniał. Tutaj wszyscy byli trochę dziwni i bardzo twórczy. To było super.
Maciej Nowak w recenzji kulinarnej dla „Gazety Wyborczej” nazwał Między Nami krainą dwuznaczności. Bo dostrzegł, że życie towarzyskie jest tu ważniejsze od jedzenia.
Trochę dziwni, bardzo twórczy
Choć w sprawie modnego jedzenia Między Nami ma wielkie zasługi. Pierwsi wprowadzili lunche i weekendowe śniadania.
Te pierwsze pamięta Jarosław Szado, w latach 90. choreograf i reżyser pokazów mody. Do dziś zagląda do Między na kotlety mielone i całkiem zapomniał, że początkowo nie było tam mięsa. Fotograf Tomasz Sikora, gdy w 1996 roku wrócił do Polski z Australii, kupił mieszkanie w pobliżu Między i przychodzi tam na obiady codziennie o 13.
Na śniadania wpadała projektantka Joanna Klimas z fotografem Jackiem Porembą i Krzysztof Łoszewski, gdy już się okazało, że może.
Ewa Moisan wspomina: – Na lunche podawaliśmy dania z soi, cztery rodzaje sałat, naleśniki, zupę szparagową. Po jakimś czasie towarzystwo zmusiło nas, żeby podawać mięso.
Pamięta zaskoczenie Markusa, gdy ktoś zamówił przy barze setkę wódki i na miejscu ją wypił. W Niemczech wódkę piło się w kieliszkach 20- albo 40-mililitrowych. Dwudziestki nigdy się nie przyjęły, ale czterdziestki podpatrzyło całe miasto. Ona dziwiła się, gdy wszyscy pytali o słodkie wino. Mieszkając w Niemczech, nie spodziewała się istnienia słodkiej Sophii.
Oczywiście, dyskrecja i wspólnota.
Bez wątpienia, kultura. Między Nami prędko stało się galerią – na ścianach wystawiało zdjęcia poważnych fotografów. Od 1996 roku wydawało magazyn kulturalny, który potem przekształcił się w lifestylowy magazyn, gdzie sesje publikowali Magda Wuenche i Maciek Kobielski, a teksty pisywał Max Cegielski. Rafał Bryndal grywał koncerty, a DJ Górnik był niemal na zawołanie.
Jednak nic tak nie sprzyja towarzyskiemu tężeniu jak dobra impreza. Tych było w Między Nami tysiące. Bez okazji i przy okazji. Urodziny, letnie pikniki, sylwestry – to wszystko przeszło do historii i nie zachowało się w annałach. W czasach przedsmartfonowych jazdy działy się bez trzymanki.
Networking, czyli Między Nami
Industrialne wnętrze Między Nami właściwie się nie zmieniło. Szerokie schody oddzielające parter od baru i antresola – tak było tutaj zawsze. To pewnie bardziej niż karty członkowskie odstraszyło od knajpy gangsterów. Oni jednak celowali w miejsca, w których czuli się swojsko, a nie w jakieś offowe wynalazki. Trudno, żeby mięśniak w złotych łańcuchach lansował się na schodach.
Za to młodzi z mody docenili je natychmiast i Między Nami stało się scenerią pokazów. Jarosław Szado wie o tym najwięcej, bo reżyserował – pokazy cenione przez sponsorów odbywały się wówczas we wnętrzach hotelowo-biurowcowych. W Między Nami pokazywali kolekcje ci, którzy dopiero śnili o karierze. Alicja Kowalska, wówczas modelka, przypomina sobie, że podczas jednego z pokazów stylista Tomasz Jacyków zmasakrował jej jedyny stanik Triumpha, doczepiając boa. Justyna Duszyńska i Agnieszka Martyna pamiętają, że chodziły po schodach, ale co prezentowały – już nie. Jarosław Szado, gdy miał zatrudnić modela, kazał mu się przejść z gracją po knajpie. Skoro dał radę w tłumie, znaczy – nie boi się, można zaufać.
Dziś nazywa się to networking, wtedy Między Nami. To było miejsce, gdzie poznali się wszyscy i ciągle czasem wpadają.
Między Nami mieści się przy ul. Brackiej 20 w Warszawie
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.