Na początku nie miałyśmy pieniędzy, ale rajcowało nas tworzenie marki – dawanie gościom doświadczenia, rozrywki, przyjemności – mówią Patrycja Jaskólska i Kamila Mroczkowska. Pochodzą z Chrzanowa, przyjaźnią się od dziecka, od pięciu lat prowadzą warszawski MOD. Niedawno przy ulicy Paryskiej na Saskiej Kępie otworzyły MOD donuts ze słynnymi już pączkami z dziurkami.
Przyjaźnicie się przez ponad połowę życia, biznes prowadzicie razem od pięciu lat. Jak to się zaczęło?
Patrycja: Urodziłyśmy się w Chrzanowie. Poznałyśmy się w pierwszej klasie gimnazjum. Miałyśmy po 13 lat. Nie gadałyśmy o ciuchach i chłopakach. Już wtedy chciałyśmy razem tworzyć projekty. Byłyśmy takimi nastoletnimi przedsiębiorczyniami…
Kamila: Po maturze wyjechałyśmy do Krakowa. Mieszkałyśmy razem, ale prowadziłyśmy trochę osobne życie.
Patrycja: Ja studiowałam dziennikarstwo, Kamila filologię angielską.
Kamila: Filologię wybrałam, bo lubiłam angielski, ale wiedziałam, że nie chcę zostać nauczycielką. Widziałam się w branży kreatywnej. Po licencjacie obie zamierzałyśmy przenieść się do Warszawy. Zahaczyłyśmy jednak o Nowy Jork. Zawsze marzyło nam się, aby pomieszkać w tym mieście jak lokalsi.
Patrycja: W dwa tygodnie zdobyłyśmy wizę, zawiesiłyśmy studia, kupiłyśmy bilety i wynajęłyśmy nasz krakowski pokój na Kazimierzu. Stanęłyśmy na lotnisku w Balicach, mając 600 dolarów w kieszeni i zero pomysłów na to, co dalej.
Kamila: Na miejscu trafiłyśmy do Anny, znajomej znajomej, która wynajęła nam pokój na dolnym Brooklynie we włoskiej dzielnicy Bay Ridge.
Patrycja: Po dwóch tygodniach totalnej beztroski i odkrywania Manhattanu kieszonkowe zaczęło topnieć. Wtedy Anna podała nam numer do Reginy. Regina była ortodoksyjną Żydówką z Borough Park. Pochodziła z Polski, z Bochni, w czasie wojny udało jej się uciec do Austrii, gdzie poznała męża. Pojechali do Brazylii, gdzie otworzyli fabrykę swetrów. Za zarobione pieniądze wysłali córki do Nowego Jorku, a później sami do nich dołączyli.
Kamila: To była kobieta-instytucja, prawdziwa bizneswoman. W ramach wdzięczności, że udało jej się ocaleć, i tęsknoty za krajem pomagała Polkom stawiać pierwsze kroki w Ameryce i łączyła je z rodzinami potrzebującymi pomocy domowej. Tak trafiłyśmy do hermetycznie zamkniętego świata ortodoksyjnych Żydów. Było to niesamowite przeżycie, przypatrywać się tej kulturze od środka. Na cześć Reginy nazwałyśmy potem nasz drugi lokal.
Patrycja: Planowałyśmy wyjechać na trzy miesiące, zostałyśmy pół roku. Zastanawiałyśmy się tam, czego naprawdę chcemy. Kamila miała plan stworzenia czegoś własnego, ja myślałam wtedy o produkcji filmowej. Zdałam na studia magisterskie do katowickiej uczelni filmowej. Dostałam staż w TVN. W Nowym Jorku poszłyśmy do wróżki, która powiedziała mi, że powinnam coś w moim życiu zawodowym zmienić.
Kamila: Z Nowego Jorku przeprowadziłyśmy się prosto do Warszawy. Najśmieszniejsze jest to, że nigdy wcześniej nie byłyśmy w tym mieście. Wiedziałyśmy jednak, że energią może przypominać Nowy Jork. Po pierwszych tygodniach wiedziałyśmy, że to jest właśnie to miasto. Śmiałyśmy się, że znalazłyśmy nasz mały Nowy Jork.
Patrycja: W Warszawie zaczęłam szukać pracy, a Kamila poszła na studia magisterskie. Któregoś poranka z uczelni napisała mi SMS-a, że zjadłaby donuta i napiła się czarnej kawy przelewowej. Odpisałam: Let’s do it! I tak zaczęłyśmy testować!
Kamila: W tym samym czasie w wynajmowanym mieszkaniu przy Paryskiej na Saskiej Kępie zaczęłyśmy urządzać kolacje dla znajomych – tajską po powrocie z Tajlandii, meksykańską po podróży do Meksyku. Tam też po raz pierwszy przygotowałyśmy donuty. Zupełnie nieudane! Ale znajomi i tak pytali, czy mogą u nas te pączki zamówić.
Kamila: Po ponad sześciu miesiącach testów, z pomocą naszego przyjaciela, szefa kuchni Trisno, udało nam się stworzyć przepis idealny!
Patrycja: Trisno namówił nas również, aby zaprezentować donuty lokalnym kawiarniom. I tak rozpoczęłyśmy stałą współpracę z my’o’my w ramach tłustych czwartków z MOD donuts. Napisała o nas Małgosia Minta, zaprosiło „Dzień Dobry TVN” i już nie było odwrotu. Trzeba było znaleźć lokal. Stwierdziłyśmy, że nie mamy nic do stracenia. Nie miałyśmy przecież dzieci, rodzin ani kredytów.
Wszyscy w was uwierzyli?
Patrycja: Nie. Wielokrotnie słyszałyśmy: „Dziewczynki, jesteście takie młode, a chcecie prowadzić biznes, i to jeszcze bez pieniędzy…”. Tak naprawdę nie wiedziałyśmy, na co się piszemy i z jakimi kosztami wiąże się otwarcie lokalu gastronomicznego. Trisno powiedział, że na założenie miejsca z pączkami wystarczy nam 30 tysięcy zł. Dostałyśmy kredyt unijny dla młodych przedsiębiorców, ale wystarczył na jedną trzecią inwestycji. Bo z budki z pączkami w naszych głowach zrodziło się marzenie o kawiarni, a z kawiarni – restauracji.
Kamila: Dużo osób mówiło, że nasz pomysł na pewno nie wypali. Społeczność Oleandrów przypominała o okolicznych knajpach, które padły. Ale zakochałyśmy się w tej ulicy już w pierwszym tygodniu pobytu w Warszawie. Poczułyśmy kameralny, ale jednocześnie zachodni klimat tej uliczki, więc uparłyśmy się, żeby tu otworzyć lokal. Odpowiedniego szukałyśmy pół roku.
Czemu zawdzięczacie sukces?
Patrycja: Może temu, że myślimy o miejscu jako o marce. Nie chcemy sprzedawać jedzenia i napojów, tylko styl życia, który same kultywujemy. Ktoś, kto przychodzi do naszych lokali, chce przynależeć do tego świata. Jesteśmy przedstawicielkami młodego pokolenia gastronomicznego w Warszawie, zupełnie innego niż poprzednie. Charlotte, Stor, Vegan Ramen Shop, Bar Pacyfik – trzymamy się razem, nie ma między nami rywalizacji.
Kamila: Kiedyś o restauracji nie myślało się w kategorii pasji, tylko inwestycji.
Patrycja: U nas było odwrotnie. Nie miałyśmy pieniędzy, ale rajcowało nas tworzenie marki – dawanie odbiorcom doświadczenia, rozrywki, przyjemności. Miałyśmy szczęście, że otaczali nas właściwi ludzie. Trisno został szefem kuchni w MOD i w Reginie, mój chłopak prowadzi studio brandingowe i zaprojektował wygląd naszych marek, jego mama do dzisiaj jest naszą księgową.
Kamila: I tak powstał MOD – stabilne miejsce, w którym wciąż niektóre pozycje w karcie są te same, co pięć lat temu. W przeciwieństwie do Reginy, która bazuje na wiecznej zmianie. Wtedy był boom na bistronomię – jakościowe jedzenie, ale bez nadęcia i białych obrusów, przystępne cenowo.
Patrycja: Potem odnalazłyśmy pasję do win naturalnych. Włożyłyśmy mnóstwo pracy w edukację gości.
Kamila: Ale jeszcze pięć lat temu nie było świadomości tego produktu. Goście zwracali niektóre butelki.
Patrycja: Teraz się o nie biją! Te wina to naprawdę wspaniała przygoda. Podróże ich śladami zaprowadzą cię w niesamowite miejsca.
Kamila: Tam, gdzie jest fajne wino, są też fajne jedzenie, fajne historie i fajni ludzie.
Zakładałyście MOD, a potem Reginę, dla zysku?
Kamila: Nie, dopiero po pięciu latach zaczynamy myśleć biznesowo, również o stabilizacji. Pandemia pokazała nam, że trzeba zadbać o zabezpieczenie – siebie i pracowników.
Patrycja: Utrzymałyśmy prawie cały zespół. Niektórzy bali się przychodzić do pracy, stanowiska innych, na przykład barmanów, zostały chwilowo zamknięte. Musiałyśmy stworzyć taki system, żeby część osób mogła pracować na innych, nowych stanowiskach. Stworzyliśmy wewnętrzną firmę kurierską. Mnóstwo energii w trudnym czasie dali nam stali goście, którzy regularnie nas odwiedzali albo zamawiali dania z dowozem do domu.
Jakimi szefowymi jesteście?
Kamila: Chyba nigdy nie będziemy typowymi szefowymi. Podchodzimy do pracowników partnersko. Zawsze stawiamy się w ich pozycji. Zastanawiamy się, jak chciałybyśmy zostać potraktowane.
Patrycja: Nie potrafimy się odłączyć od firmy, być tylko szefowymi. Lubimy ludzi, którzy u nas pracują. Nie ograniczamy się do relacji zawodowych. Kiedyś robiłyśmy w firmie wszystko, przeszłyśmy przez wszystkie stanowiska – od zmywaka przez cukiernika po kelnera, sommeliera, a nawet kadrową. Teraz wiemy, co nie jest naszą mocną stroną, np. cyferki i tabelki.
Kamila: W Reginie zdałyśmy sobie sprawę, że nie możemy być w bliskiej relacji z każdym pracownikiem. Tam kontaktujemy się tylko z menedżerami.
Patrycja: Ale MOD jest naszym „pierwszym dzieckiem”.
Kamila: Wciąż czujemy, że to miejsce jest całkowicie nasze. Wiele osób pracuje tutaj od początku.
Teraz powstało trzecie miejsce – MOD donuts przy Paryskiej na Saskiej Kępie. Czym się różni od poprzednich lokali?
Patrycja: MOD i Reginę projektowałyśmy same. Na Saskiej Kępie po raz pierwszy oddałyśmy wnętrze w ręce projektantki, Poli Szepelowskiej. Te 20 metrów kwadratowych wymagało precyzyjnego planu, żeby osiągnąć maksimum funkcjonalności.
Kamila: Nie wystarczyła estetyka. Tu każda szuflada ma swoje przeznaczenie!
Patrycja: Zaczęłyśmy w inny sposób myśleć o projektowaniu. To od początku miała być przestrzeń łącząca różne wymiary – oprócz pączków można tu kupić piękne marokańskie dywany Rug Stories Anny Szczęsnej i kompozycje kwiatów od Magdy Naumowicz z Cosmos Plantea. Gdy wybieramy się na imprezę, chcemy w jednym miejscu kupić wszystko. Tutaj będzie to możliwe – butelka wina naturalnego, kwiaty i pączki. Concept store to przyszłość. W ten sposób małe marki mogą się łączyć i dzielić odbiorcami.
Pandemia pokrzyżowała wasze plany?
Patrycja: Prywatne tak! Nasze trzydziestki miałyśmy świętować w Kalifornii – to miał być wyjazd życia. Nie udało się.
Kamila: To miał być rok wellness! Założyłyśmy sobie, że w 2020 roku będziemy dbać o higienę życia i balans. Do tej pory miałyśmy rytuał wolnych niedziel, które spędzałyśmy osobno. Zawsze razem wyjeżdżamy, ale po tym intensywnym roku stwierdziłyśmy, że musimy na chwilę od siebie odpocząć, bo przez pandemię jeszcze więcej czasu spędzałyśmy razem, nawet tych osobnych niedziel zabrakło.
Patrycja: Doceniłyśmy też siłę kobiecej przyjaźni. W czasie wakacji współorganizowałyśmy razem z naszą trenerką Kasią Wolską spotkania SWEAT & Glow studio – trening, plotki i wino. Kobieca energia dała nam niesamowity power.
* Warszawa jest przewodnim tematem październikowo-listopadowego wydania „Vogue Polska”. Kup tu: https://www.vogue.pl/prenumerata/dane?type=archiwalna&gift=0&startsubscriptionnumber=28&submit=Zamawiam
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.