Jedna z największych skandalistek w show-biznesie powoli dorasta, skupiając się na aktywizmie – walczy o równouprawnienie kobiet i ochronę środowiska.
Miley Cyrus przegina. Nie boi się przepychu, przesady, przesytu. W teledysku do „We Can’t Stop” z płyty „Bangerz” z 2013 r. pali pianki marshmallow nad świeczkami, zjada kanapki z hajsem i układa czaszkę z frytek. I to wszystko w pierwszych 30 sekundach klipu. Potem przytula się z pluszowym misiem, klepie po pupie koleżanki i twerkuje. Taniec, który przypomina raczej ruchy frykcyjne, zszokował fanów Cyrus także podczas występu na rozdaniu nagród MTV VMA, gdzie wokalistka ocierała się o Robina Thicke’ego. W połączeniu z tekstem „We Can’t Stop” o „kolejkach do kreski w toalecie” nowy wizerunek Miley (ścięła dziewczęce fale, by zrobić sobie na głowie platynowego punka, a fryzurę wymyślił Chris McMillan, czyli twórca „The Rachel”) przeraził rodziców dorastających dziewcząt na tyle, że zabronili pociechom oglądania powtórek „Hanny Montany”, disnejowskiego serialu z lat 2006-2001, który zapewnił Cyrus status ulubienicy trzynastolatek.
Już 30 sierpnia Miley powróci na scenę MTV VMA, organizowanego w reżimie sanitarnym. Każdy z artystów wystąpi gdzie indziej, potem występy połączone zostaną w jedną transmisję. Od „We Can’t Stop” minęło siedem lat. Miley wciąż używa seksualności, ale już nie chce szokować. W porównaniu z klipem „Mother’s Daughter” (piosenkę na pewno wykona na scenie), „We Can’t Stop” to igraszka rozkapryszonej dziewczynki. – I’m a freak. I’m nasty, I’m evil, I’m a witch. Hallelujah! – śpiewa Miley, wijąc się w czerwonym lateksie przypominającym strój jej idolki, Britney Spears z „Oops!… I did it again” z 2004 r. Ale tamta blondynka nie miała w swoim kostiumie zamka błyskawicznego na waginie. Nikt też nie napisał na jej ciele „Every Woman Is A Riot”. Bo tym razem Cyrus inspirowała się Femenem, radykalną grupą artystek feministek, które ze swoich ciał uczyniły transparenty.
Manifest Cyrus nie jest jednak feministyczny, a w każdym razie nie tylko. Wokalistka chce pokazać świat w całej jego złożoności – bez podziału na płeć, wiek, rozmiar. Na ekranie pokazują się Angelina Duplisea – modelka w rozmiarze XXL, Aaron Philip – transseksualna dziewczyna na wózku, czy Casil McArthur – niebinarny aktywista. Tytuł nowej płyty ma brzmieć „She Is Miley Cyrus”, ale „she” nie oznacza tu rodzajnika tylko nagą siłę. Siłę daje wściekłość. Osobista wściekłość Miley na ludzi, którzy jej nie znają, a ferują wyroki. I wszechogarniająca, prymarna, niepowstrzymana wściekłość Matki Ziemi. – Natura jest kobietą. I jest naprawdę zła. Nie zadzieraj z nią – mówiła Cyrus w ostatnim wywiadzie, tłumacząc walkę o równouprawnienie i ochronę środowiska. Dla niej prawo do aborcji, sprawiedliwość społeczna i weganizm to tematy pokrewne. Bez nich nie wykluje się człowiek przyszłości.
Ona wykluwa się już po raz kolejny. Odradzała się po każdym kolejnym skandalu, z dziewczynki Disneya przeobraziła się w rozerotyzowaną kobietkę, a teraz z mężatki staje się rozwódką poszukującą siebie. O wolności od zobowiązań śpiewa w najnowszym singlu „Midnight Sky”. Teledysk sama wyreżyserowała. Wygląda w nim jak Debbie Harry, Madonna, Joan Jett – nonkonformistki, które wydeptały ścieżkę takim jak Miley. Bunt ma jednak swoje granice – Cyrus kocha modę, więc obwieszona jest łańcuchami Chanel. – I was born to run, I don’t belong to anyone, I don't need to be loved by you – śpiewa, ostatecznie zrywając więzy z byłym mężem Liamem Hemsworthem, ale i partnerami, z którymi dzieliła życie po rozstaniu. Gdy w sierpniu 2019 r. wyznała, że rozstali się z Liamem po pół roku małżeństwa i 10 latach związku, równocześnie pojawiły się w prasie jej zdjęcia z Kaitlynn Carter, nową dziewczyną. Po miesiącu odnalazła się u boku Cody’ego Simpsona, przyjaciela z dzieciństwa. Od kilku tygodni jest sama. – Społeczeństwo wywiera na kobietach presję. Próbuje je przekonać, że rozwód to porażka. I że jesteś złym człowiekiem – mówi w ostatnim wywiadzie.
Rozliczyła się już chyba ze wszystkich doświadczeń, grzeszków i inicjacji. Gdy jeszcze była z Liamem, poznanym na planie „Ostatniej piosenki” w 2009 r., opowiadała, że ich małżeństwo jest „skomplikowane i nowoczesne”. – Mąż i żona – to brzmi jak z reklamy papierosów z lat 50. … Zawsze podobały mi się dziewczyny. Moją pierwszą miłością była Myszka Minnie. Suuuperseksowna. Moje pierwsze doświadczenia erotyczne też były z dziewczynami – mówiła Miley, podkreślając, że choć wciąż podobają jej się kobiety, wybrała Liama. W podcaście „Call Her Daddy” powiedziała jeszcze więcej – okłamała Hemswortha, że nie jest dziewicą, bo „nie chciała wyjść na cnotkę”.
Na byciu cnotką zbudowała jednak podwaliny kariery. Urodzona 23 listopada 1992 r. jako Destiny Hope Cyrus w Tennessee, stanie country, wiedziała, że będzie śpiewać, bo śpiewali jej tata Billy Ray i jej matka chrzestna – Dolly Parton. Ale nie chciała śpiewać pod imionami „Destiny Hope”, brzmiącymi, jakby nadali je purytańscy protestanci. Wciąż się uśmiechała, więc nazywano ją „Smiley”, a potem „Miley”. Urzędowo przyjęła to imię w 2008 r.
Od trzeciego roku życia łączy muzykę z aktorstwem. Pierwszą rolę w serialu „Doc” zamieniła potem na „Hannę Montanę”. Gdy zakończyła zdjęcia do ostatniego sezonu, zarzekała się, że nigdy do tej postaci nie wróci. Nienawidziła jej, ale ostatnio pokochała. Chętnie ogląda powtórki. Może dlatego, że trochę jej się nudzi. Od pół roku jest trzeźwa – nie pali marihuany (po raz pierwszy złapano ją z trawą, gdy miała 18 lat), nie pije, potrzebuje „nudy”, jak sama mówi.
W czasie pandemii całą energię włożyła w pomoc innym. W ramach swojej fundacji Happy Hippie, pomagającej młodym bezdomnym, m.in. wyrzuconym z domu przez rodziców osobom LGBTQ+, oraz programu BrightMinded na Instagramie. Z Alicią Keys, Millie Bobby Brown, Mirandą Kerr, Paris Hilton i wieloma innymi gwiazdami rozmawiała o zdrowiu psychicznym. – Rozświetlmy miłością trudne czasy – mówi Miley o swoim talk show. Jej pomaga też „Midnight Sky” – niebo o północy obserwowane z domku na plaży w Malibu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.