Slogan „Dzieciaki zbawią świat” mógłby być wyjęty z przemowy Grety Thunberg. Jednak swoją pochwałę najmłodszego pokolenia wyraża w ten sposób nie tylko nastoletnia aktywistka klimatyczna ze Szwecji, ale także jej rówieśniczka, gwiazda serialu „Stranger Things”, który już jutro powraca z trzecią serią na Netfliksa.
– Dzieci są ludźmi. Ludźmi, którzy mają swoje zdanie. Ludźmi, których nie powinno się nigdy uciszać. Dzieci powinny mieć prawo do tego, żeby wyrażać swoje opinie. Wszyscy, a zwłaszcza głowy państw, powinni zrozumieć, że dzieci mają głos. I są wyjątkowo bystre – mówi Millie Bobby Brown w najnowszym wywiadzie dla „Teen Vogue”. Równie dobrze mogłaby te słowa wypowiedzieć Greta Thunberg, która walczy o to, żeby rządzący, uznając nieuchronność katastrofy klimatycznej, zaczęli działać na rzecz jej powstrzymania. Ale podmiotowe podejście do dzieci ma u nas zdecydowanie dłuższą tradycję. Janusz Korczak, pedagog, pisarz i działacz społeczny, zwracał uwagę na to, że „nie ma dzieci, są ludzie”. W zmieniającym się szybko świecie takie dzieci jak 15-letnia Millie Bobby Brown mają realny wpływ na rzeczywistość.
Gwiazda „Stranger Things” przede wszystkim lubi być pierwsza. W ubiegłym roku jako najmłodsza w historii znalazła się na liście najbardziej wpływowych osobowości magazynu „Time”. Nigdy nie było też tak młodej Ambasadorki Dobrej Woli UNICEF. To jej pierwszej Instagram poświęcił swój nowy segment „3-minute autobiography”, w którym opowiedziała o swoim kinowym debiucie – „Godzilla II: Król potworów”. Należy do nielicznych dzieciaków w historii Hollywood dwukrotnie nominowanych do nagrody Emmy za rolę Eleven. Brown wielokrotnie podkreśla swoje duchowe powinowactwo z dziewczynką, która uczy się panować nad swoimi supermocami. Jedenastka ma swoją telekinezę, Millie Bobby – głos, którego nie zawaha się użyć.
Chociaż ostatnio nadużywa się sformułowania „aktywistka”, określając tym mianem na wyrost osoby, które raz w życiu uczestniczyły w demonstracji, marszu albo proteście, aktorka naprawdę wierzy w to, co robi. Ma za sobą nie tylko potężną instytucję, jaką jest UNICEF, ale także własną grupę fanów, która na jej Instagramie liczy już 20 milionów. Uznając, że jako przedstawicielka pierwszego pokolenia wychowanego na mediach społecznościowych rozumie je lepiej niż dorośli, w pełni wykorzystuje ich potencjał. Opowiada o prawach dziecka, o zastraszaniu w szkole, którego sama wielokrotnie padała ofiarą, o nierównościach społecznych. I w końcu o jednym z najpoważniejszych problemów Ameryki – strzelaninach w szkole. Podczas rozdania nagród Kids’ Choice Awards w minionym roku wygłosiła przemowę na temat ograniczenia dostępu do broni, pokazując na koszulce nazwiska wszystkich 17 ofiar ataku w Douglas High School w Parkland w lutym 2018 r.
Gdy do supermocy dodamy jeszcze superstyl (Millie Bobby zaprojektowała kolekcję butów dla Converse’a, należy do grona ambasadorek Louis Vuitton, a na czerwonym dywanie potrafi zaprezentować się jednego dnia jako księżniczka w różowym tiulu, a drugiego w trampkach i dżinsach), wyłoni się obraz nastolatki zbyt fajnej, żeby mogła być prawdziwa. Zbyt bezpośredniej, zbyt pewnej siebie, zbyt wygadanej. Bo przecież dziewczynki powinny być ciche, grzeczne i wycofane. W przeciwnym wypadku budzą irytację, zniecierpliwienie, a nawet lęk. Z tego Brown też nic sobie nie robi, bo pokolenie Z i jeszcze młodsza generacja, nienazwana, nie mają nawet potrzeby deklaracji feministycznych. Świata innego niż równościowy zwyczajnie sobie nie wyobrażają. A Millie Bobby na każdym kroku zapewnia, że jej idolkami są mama i babcia, przyjaźni się z Winoną Ryder, która też gra w „Stranger Things”, i marzy o spotkaniu z gwiazdami ekranu – Jodie Foster i Kristen Stewart.
Aktorka urodziła się w hiszpańskiej Marbelli, wychowała w angielskim Dorset, potem przeniosła z rodziną na Florydę. Rodzice zainwestowali wszystkie pieniądze w karierę średniej córki, która od zawsze wykazywała talent aktorski. Kilka lat temu przeprowadzili się razem z trojgiem pozostałych dzieci – dwiema dziewczynami i chłopcem, oraz trzema psami, kotem i żółwiem do Atlanty, gdzie powstają zdjęcia do „Stranger Things”. Tę umiejętność poświęcenia się dla sprawy przekazali też Millie Bobby. Po debiucie w „Once Upon a Time in Wonderland” oraz udziale w „Chirurgach” i „Współczesnej rodzinie” dla roli Eleven zgoliła w wieku 12 lat głowę. Na ten gest zdobyłoby się niewiele dziewczynek. – To był moment, w którym poczułam przypływ siły – wspomina Brown. – Już nie mogłam ukrywać twarzy za włosami. Spodziewałam się, że będę wyglądać jak Charlize Theron w „Mad Maxie” – śmieje się aktorka.
W trzecim sezonie „Stranger Things” Eleven ma półdługie włosy, mieszka ze swoim przybranym ojcem, szeryfem Hopperem, i ma chłopaka Mike’a. To właśnie z Finnem Wolfhardem, odtwórcą tej roli, Millie Bobby dzieliła swój pierwszy pocałunek. – Całowanie jest beznadziejne – orzekła później. Jej prawdziwym chłopakiem został potem Jacob Sartorius, a od marca spotyka się podobno z Romeem Beckhamem, czyli średnim synem Victorii i Davida. Randki na pewno nie przeszkodzą jej w karierze, bo samorozwój Millie Bobby uznaje za swój priorytet. Niedługo zadebiutuje w roli producentki filmu „Enola Holmes and the Case of the Missing Marquess” na podstawie powieści Nancy Springer o nastoletniej siostrze Sherlocka Holmesa. W tej roli wystąpi Henry Cavill, którego już w tym roku zobaczymy w netfliksowym „Wiedźminie”. I kółko się zamyka, bo planując maraton adaptacji Andrzeja Sapkowskiego, wchłoniemy kolejne odcinki „Stranger Things”. Jeśli nie dla fantastycznej fabuły braci Duffer, to dla Brown – idolki pokoleń X, Y i Z.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.