– Warto zaryzykować i wejść w relację, potem pracować nad związkiem, bo w rezultacie możemy jako istoty społeczne bardzo na tym skorzystać – mówi neuropsycholożka dr Olga Kamińska, autorka książki „#LOVE. Miłość w XXI wieku”. Rozmawiamy z nią o tym, jak we współczesnym świecie troszczyć się o miłość.
Czy w erze Tindera i statystyk rozwodowych, które mówią, że w Polsce rozpada się co trzecie małżeństwo, ktoś jeszcze wierzy w związek na całe życie?
Coraz rzadziej, ale nadał tli się w wielu z nas nadzieja. Na pytanie, czy w naszych czasach to może się jeszcze udać, psychologia nie daje łatwej odpowiedzi. Socjolożka Ewa Illouz, która bada uczucia w dobie kapitalizmu, twierdzi, że żyjemy w epoce końca miłości. Jesteśmy tak skoncentrowani na pracy i indywidualnych celach, że nie potrafimy już budować głębokich relacji i przetrzymywać kryzysów. Kiedy po dwóch-trzech latach związku uspokaja się hormonalna burza, którą nazywamy zakochaniem, część osób czuje rozczarowanie i decyduje się kończyć relację, żeby po chwili zacząć budować nową. Znów zaangażować się, ale tylko do pewnego poziomu. Nadrzędną wartością są silne emocje związane z fazą zakochania, euforia, tzw. motyle w brzuchu, chęć ciągłego przebywania z drugą osobą. Z punktu widzenia biologii ten stan nie może trwać zbyt długo. Jest zbyt kosztowny.
Naukowcy z Instytutu Gottmanów twierdzą jednak, że jesteśmy zdolni stworzyć z drugą osobą więź, która przetrwa lata. Musimy tylko odrzucić model miłości romantycznej.
To nie jest scenariusz filmu z Julią Roberts.
Pamiętam, jak w dzieciństwie usłyszałam od drużynowej, że miłość to jest świadoma decyzja woli. Z koleżankami byłyśmy oburzone, bo przecież chodzi o emocje, te wielkie targające człowiekiem uczucia. Dziś mam trzydzieści kilka lat i dostrzegam sens tej definicji. W związku potrzebna jest praca, żeby po zakochaniu pojawiła się bliskość i przyjaźń.
Ale jeśli mam już przyjaciół, po co mi kolejny? Ja chcę partnera.
Jeśli założymy, że partner jest też naszym przyjacielem, zaczniemy zupełnie inaczej rozumieć związek. Zwyczajowo w naszej kulturze tego, kto jest najbliżej – męża, narzeczonego, chłopaka, ale też żony, narzeczonej czy dziewczyny nie oszczędza się. Ma trwać u boku i wytrzymywać całą amplitudę emocji. Mamy też często poczucie, że możemy decydować za drugą osobę, niejednokrotnie dysponować jej czasem. Z przyjaciółmi natomiast obchodzimy się delikatniej i rozważniej. Stabilizujemy kontakt na poziomie pozytywnej neutralności.
Z zazdrością, frustracją i innymi trudnymi emocjami mamy radzić sobie sami, ewentualnie z niewielkim wsparciem bliskich. Dobrze rozumiem?
Wsparcie społeczne jest niezwykle istotne w naszym życiu. Jednak to my sami powinniśmy mieć wgląd w to, co się w nas dzieje. Czasami mamy poczucie, że negatywne emocje mają na nas negatywny wpływ. Tymczasem słowo „negatywne” odnosi się do ich kierunku na skali wartościowości emocji. Nie stanowi ich oceny, dlatego wielu psychologów praktyków określa je mianem „trudnych emocji”. Wszystkie emocje są dobre i potrzebne, i pełnią istotną ewolucyjnie funkcję. To wydaje się kluczowe. Na przykład lęk sprawia, że unikamy zagrożenia, a smutek informuje nas o ważnych dla nas rzeczach. Zamiast wystrzegać się tych emocji, warto się im przyglądać i starać zrozumieć mechanizmy, w których powstają. Na przykład zadawać sobie pytanie, dlaczego znów robię coś, co sprawia mi ból. Dlaczego tak, a nie inaczej reaguję na zachowanie partnera? Nawet jeśli zdecydowaliśmy, że chcemy się rozstać, to zróbmy to świadomie. Przeanalizujmy, co się wydarzyło, wyciągnijmy jakieś doświadczenie. Każdy kryzys i porażka mogą być rozwojowe.
Według jednej z teorii w ciągu coraz dłuższego życia, nie potrafimy wytrwać w jednej relacji, bo za szybko się zmieniamy. Rozwijamy się zawodowo i emocjonalnie, więc ktoś, kto był fascynujący na etapie końca studiów, po trzydziestce może okazać się już odległy i obcy.
W angielskim funkcjonuje termin situationship. To związek, który jest tu i teraz, odpowiada moim potrzebom, bez retorycznych pytań, co się wydarzy za pięć czy dziesięć lat.
Jeśli nasze – moja i partnera – wizje w kluczowych kwestiach są rozbieżne, możliwe, że za jakiś czas taki związek się zakończy.
W tym kontekście formuła relacji, którą aktualizuje się na bieżąco, na przykład przez rozmowy, może okazać się zaskakująco trwała. Nawet w porównaniu z formalnym małżeństwem, które kreśli wielkie, wspólne plany. Jeśli partnerzy są współodpowiedzialni za związek, to ich wolna wola zasilana uważnością i bliskością będzie silniejsza niż przysięgi.
Tu znowu okazuje się, że dobra komunikacja i samoświadomość są niezbędne, żeby na bieżąco przepracowywać trudności.
Ale czy wszyscy potrafimy stworzyć dobrą i trwałą relację? Według teorii stylów przywiązania niekoniecznie. Niektórych blokuje emocjonalny bagaż, z którym w świat wyprawili ich rodzice.
Teoria przywiązania mówi, że nasze zachowania w związku czerpiemy ze sposobu, w jaki traktowali nas główni opiekunowie w dzieciństwie. Rzeczywiście nie da się ich drastycznie zmienić, ale jeśli je odpowiednio zdiagnozujemy, możemy zrozumieć, co się dzieje i adekwatnie reagować. Na przykład, jeśli osoba, z którą jesteśmy, jest lękowo- ambiwaletna, czyli z jednej strony chce związku, a z drugiej bardzo mocno się go obawia, to możemy ustalić, że kiedy odczuwa lęk, przychodzi z tym do nas i staramy się zrozumieć, co sprawiło, że poczuła się niepewnie w relacji. Dlatego cenne jest poznanie historii rodzinnej naszego partnera/partnerki i zrozumienie, w jakim schemacie funkcjonowali.
Czym wyróżniają się poszczególne typy?
Typ bezpieczny w dzieciństwie otrzymał odpowiednie wsparcie, więc w dorosłym życiu nie potrzebuje drugiej osoby, żeby czuć się kimś wartościowym i ważnym. Umie kochać, ale też wyznaczać granice swojego komfortu i ich bronić.
Inaczej funkcjonują reprezentanci typu lękowo-ambiwalentnego, których rodzice byli zmienni i nieprzewidywalni. Czasami ciepli, innym razem oschli i zaniedbujący. Efektem jest huśtawka emocjonalnego oddalania się i zbliżania, która objawia się w paraliżującym lęku, że miłość zniknie.
Wreszcie typ lękowy. To ludzie, którzy jako dzieci byli ignorowani przez opiekunów, na przykład rodzice nie reagowali na ich płacz i bezsilność w okresie niemowlęcym. W dorosłym życiu są odcięci od emocji, nie umieją ich okazywać ani nazywać. Można nawet powiedzieć, że ich nie odczuwają, bo są zablokowane.
Dziś chyba największym zagrożeniem dla związków w kryzysie są aplikacje randkowe.
One dają poczucie, że w morzu opcji łatwiej nam dobrać kogoś dobrze do nas dopasowanego. Niestety to złudne, bo – jak pokazują badania – im więcej mamy opcji, tym bardziej kwestionujemy swoje wybory. Nawet początkowo dobrze rokujący match, po pewnym czasie zaczyna budzić wątpliwości. A z tyłu głowy pojawia się pytanie, czy przypadkiem w aplikacji nie zjawił się ktoś nowy, potencjalnie lepszy. W momencie kryzysu w związku, może mieć to poważne konsekwencje – sprawiać, że łatwiej porzucimy niewygodną czy trudną dla nas sytuację, bez podjęcia próby popracowania nad relacją, rozwiązaniem problemu.
Intensywność i powierzchowność kontaktów mogą wywołać kolejny lęk. Skoro miłość, jakiej doświadczam, jest krótkoterminowa, to lepiej się nie otwierać, nie angażować, żeby mniej bolało.
Są badania, z których wynika, że osoby, które kończą związki ocenianie przez nich wcześniej jako satysfakcjonujące, znoszą rozstanie lepiej niż te z toksycznych relacji. To ma podłoże biologiczne. Zaobserwowano, że kiedy przechodzimy huśtawkę burzliwych awantur, rozstań i powrotów, w mózgu wydziela się zwiększona ilość oksytocyny. To hormon odpowiedzialny między innymi za przywiązanie. W takich szarpanych relacjach uzależniamy się od partnera i znacznie trudniej jest podjąć racjonalną decyzję o rozstaniu, nawet jeśli cierpimy. Badania można też interpretować tak, że dobra relacja buduje nas i wzmacnia. Nawet jeśli wygaśnie uczucie, jesteśmy autonomiczni, gotowi do samotnej drogi, ale i potrafimy trudne tematy ze sobą przegadać, przeanalizować, okazać sobie nawzajem wsparcie w wychodzeniu z relacji.
Również na poziomie biologicznym bliskie relacje mają na nas pozytywny wpływ, sprawiają, że nasz układ krwionośny lepiej funkcjonuje, mamy lepszą odporność. Ale aby skorzystać z tych dobroczynnych efektów, ważne jest trwanie w relacji. Warto więc zaryzykować i wejść w relację, potem pracować nad związkiem, bo w rezultacie możemy jako istoty społeczne bardzo na tym skorzystać.
*Olga Kamińska – doktor psychologii, wykładowczyni SWPS, badaczka, popularyzatorka i pasjonatka neuronauki, autorka podcastu „#LOVE. Miłość w XXI wieku”. W swojej pracy łączy wyniki badań naukowych z praktyką. Prowadzi zajęcia i warsztaty o miłości, rozumieniu emocji, bliskich relacji.
Niedawno nakładem wydawnictwa Znak Literanova ukazała się jej książka „#LOVE”. Jak kochać w XXI wieku”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.