Ernst Haeckel, XIX-wieczny biolog, pewnie odebrałby sobie życie, gdyby nie odkrył meduzy. Ujęła go zwiewność zwierzęcia – przezroczyste ciało z żółtymi gonadami w środku, zakończone cienkimi jak włosy mackami, które zwijały się i rozwijały niczym małe sprężyny. Przypomniały Ernstowi loki jego zmarłej żony Anny.
Na pewno widzieliście jego prace, choć możecie nie znać jego nazwiska. Ernst Haeckel, jeden z najpopularniejszych naukowców XIX wieku (któremu zawdzięczamy określenia takie jak ekologia i filogeneza), w swojej długiej zoologicznej karierze stworzył kilka tysięcy szkiców otwornic, ryb, mięczaków, rurkopławów, ale też ptaków, gadów i roślin. Geometryczne, wręcz abstrakcyjne kształty promienic, falujące macki meduz, obłe linie toczkowców inspirowały zarówno biżuterię Tiffany’ego, jak i budynki Gaudíego. Niewiele brakowało, a nigdy by nie powstały.
Był rok 1864, Ernst Haeckel miał 30 lat i na plaży w Nicei rozważał samobójstwo. Właśnie stracił żonę. Ślub wzięli zaledwie 18 miesięcy wcześniej, ale kochali się od dawna. Anna Sethe była kuzynką Ernsta i choć rodziny nie były małżeństwu nieprzychylne, to przyszły mąż musiał udowodnić, że będzie w stanie utrzymać żonę. Marzył o malarstwie, ale to nie licowało z godnością Haeckelów. Ojciec był bowiem prawnikiem, matka pochodziła z prawniczej rodziny, jego starszy brat również skończył prawo. Ernst z niechęcią poszedł na medycynę, zrobił doktorat i otworzył berlińską praktykę. Od narzekających i cierpiących pacjentów wolał jednak biologię i badania – jedyne, co sprawiało mu przyjemność podczas studiów. Uprosił więc ojca, by wysłał go na południe Włoch, gdzie rozpoczął badania nad promienicami: pierwotniakami, których krzemionkowe szkielety tworzą niezwykłe formy – ich symetryczne wypustki, spirale i igiełki przypominają płatki śniegu. Ernst poranki spędzał na łodzi, z której specjalną siatką odławiał mniejsze niż główka szpilki stworzenia, a popołudnia nad mikroskopem. Jednym okiem patrzył na okaz, drugim na kartkę papieru, na której szkicował nowe gatunki. Wieczorami opisywał je w listach do narzeczonej (czasem w ciągu jednego dnia identyfikował ich aż 12!). W 1862 roku wydał ważącą trzy kilogramy habilitację z niezwykłymi rysunkami koronkowych stworów. Nie bez powodu chciał zostać malarzem. Choć nie otrzymał formalnego wykształcenia, miał talent. Tak naprawdę to nie zwierzęce formy są tematem rysunków z promienicami, lecz piękno natury, w której Haeckel był zakochany tak samo jak w Annie. W tym samym roku dostał posadę profesora zoologii na Uniwersytecie w Jenie i po czterech latach narzeczeństwa wreszcie mógł się ożenić z ukochaną. 18 miesięcy później, w dniu 30. urodzin Ernsta, Anna obudziła się z bólem brzucha. Zmarła w ciągu kilku godzin. Doktor medycyny nie rozpoznał pękniętego wyrostka.
Otępiały z bólu Haeckel pisał do przyjaciela, że jest martwy w środku. Że życie, natura, nauka – to wszystko straciło jakiekolwiek znaczenie. Pogrążonego w żalu wdowca rodzina wysłała do Nicei. Bliscy liczyli na to, że morski klimat złagodzi ból. Ale poprawa nie następowała. Ernst słał do rodziny listy: owszem, morze – które tak bardzo kochał – uspokajało go trochę, ale ból nie znikał. „Nie wiem, jak go wytrzymam w dłuższej perspektywie […]. Mefisto ma rację, wszystko, co ma wartość, obraca się w nicość”. Ku przerażeniu rodziny deklarował, że dusza nie jest nieśmiertelna, a Bóg nie istnieje. I pewnie odebrałby sobie życie, gdyby w zagłębieniu pomiędzy kamieniami nie zobaczył meduzy. Ujęła go zwiewność zwierzęcia, patrzył na nie jak zaczarowany przez kilka godzin. Przezroczyste ciało, z żółtymi gonadami w środku, zakończone cienkimi jak włosy mackami, które zwijały się i rozwijały niczym małe sprężyny. Przypomniały Ernstowi loki Anny wystające spod czepka. Wrócił do domu i szybko naszkicował meduzę z kilku różnych perspektyw. W pamiętniku zapisał, że właśnie spędził kilka szczęśliwych godzin na obserwowaniu delikatnego zwierzęcia. Nowy gatunek meduzy nazwał na cześć żony Mitrocoma annae.
Meduza przywróciła go do życia. Stracił wiarę w Boga, ale zyskał wiarę w naturę. Już wcześniej interesował się tekstami Darwina, nawet z nim korespondował. Teraz stał się jego największym zwolennikiem. Uważał, że choć ludzie są śmiertelni, to coś z nich zostaje w naturze. Może dawało mu to nadzieję na odnalezienie śladów Anny. Przez cały rok pracował przez 18 godzin dziennie nad liczącą tysiąc stron monografią o ewolucji. W ostatnim rozdziale pisał, że Bóg to nic innego niż natura – był to pogląd, za który książki Spinozy kilka stuleci wcześniej wpisano na indeks ksiąg zakazanych. Popierał rewolucyjne poglądy Darwina: Bóg niczego nie stworzył, wszystko powstało w procesie rozwoju od najprostszych do coraz bardziej skomplikowanych organizmów. Tak zaciekle przeciwstawiał się kreacjonizmowi, że zaczęto nazywać go antypapieżem, do jego domu przychodziły listy z pogróżkami.
Zbierał kolejne okazy, szkicował i wydawał monografie, które miały udowadniać ewolucję. Rurkopławy w 1869 roku, gąbki w 1872 roku, arabskie koralowce w 1876 roku, meduzy w 1879 roku. Światową sławę przyniosły mu opublikowane w 1899 roku „Zagadki wszechświata”, które do I wojny światowej sprzedały się w 400 tysiącach kopii i zostały przetłumaczone nawet na esperanto. A jego wydawane przez kilka lat rysunki ze świata zwierząt, głównie morskich – „Formy natury”, zainspirowały secesyjnych twórców. Przybliżał im egzotyczne stwory z Cejlonu, Jawy i Sumatry: kolorowe ryby, poskręcane muszle, mięsożerne rośliny, włochate pająki, sensualne orchidee. Wszystko było dla niego inspiracją – nawet porosty. Architekt René Binet, który szykował wystawę światową w Paryżu w 1900 roku, na promienicach oparł motyw wystawy. Główną bramę, Porte monumentale – ozdobną kopułę z koronkowymi wypustkami – zaprojektował tak, żeby przypominała gatunek Clathrocanium reginae. Na pracach Haeckela wzorowali się twórcy amsterdamskiej giełdy, w Muzeum Oceanograficznym w Monako zawieszono żyrandole przypominające Rhophilema frida, w roślinnych motywach inspirację odnajdywał Tiffany, a później Gaudí.
Ale to meduzy były obsesją Haeckela: w wydanych w 1879 roku dwóch tomach opisywał ponad 600 gatunków. W Jenie zbudował dom, który nazwał willą meduzy. Na ścianach kazał namalować freski przedstawiające morskie stwory, etażerki ozdobił wizerunkami promieniowców, a żyrandole miały kształt parasolkowatych ciał meduz z frędzlami przypominającymi macki. I choć ożenił się po raz drugi, to nigdy nie pokochał żony z naprędce zaaranżowanego małżeństwa. Kilka lat po ślubie kuzyn, lingwista pracujący w Afryce, wysłał Ernstowi puszkę z ciałem meduzy zalanej winem. Haeckel rozłożył na stole długie na kilka metrów zwierzę i stwierdził, że to najpiękniejsza meduza, jaką kiedykolwiek widział. Jej ciało przypominało kielich kwiatu z ciężkimi falbanami zwisającymi w gęstwinie macek. Nazwał ją Desmonema annasethe, panieńskim nazwiskiem zmarłej żony. Pisał o żonie, że była niezwykle utalentowana, bardzo wrażliwa i bardzo piękna. I że spędzone z nią 18 miesięcy życia to były jego najpiękniejsze chwile. Chciał być pochowany obok niej.
Niedawno czytałam o meduzie, która nie umiera. Gdy przychodzi czas, zamiast umrzeć, wraca do formy polipa. Z polipa powstają nowe meduzy, które – gdy się zestarzeją – wracają do młodszej formy. To morski odpowiednik Benjamina Buttona, który zamiast się starzeć, młodniał. Nieśmiertelna meduza wygląda niepozornie – w niczym nie przypomina lwiej grzywy Desmonemy. To niewielkie stworzenie z czerwoną kulką ukrytą w środku przezroczystego ciała. Jestem pewna, że gdyby Haeckel odkrył niezwykłe właściwości tej meduzy, nazwałby ją na cześć Anny Sethe – miłości, która nigdy nie umarła. Jak pisał biograf Haeckela, Robert J. Richards; „dla Haeckela miłość schowała swą twarz w morskich stworzeniach”. Naukowiec przez całe życie szukał obrazu żony odzwierciedlonego w naturze.
Przy pisaniu tekstu korzystałam z eseju Roberta J. Richardsa „The Tragic Sense of Ernst Haeckel: His Scientific and Artistic Struggles”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.