Dlaczego fizyczna bliskość wcale nie musi wiązać nas emocjonalnie? Jak radzić sobie z wyzwaniami, jakie niesie ograniczona przestrzeń i ciągła koegzystencja? Czego możemy nauczyć się o sobie w tych trudnych czasach? Na te pytania odpowiada Małgorzata Czerkawska, psycholożka i psychoterapeutka, specjalistka od terapii par.
Rodzinna kwarantanna może być prawdziwym testem. Jesteśmy ze sobą non stop, przyglądamy się z bliska i nagle wypływają na światło dzienne romanse, nałogi, wstydliwe tajemnice. Spodziewa się pani fali rozstań i rozwodów?
W skrajnych przypadkach, jeśli sytuacja będzie ewidentna, może tak się zdarzyć. Na pewno kryzys nie jest dogodnym momentem na skruchę i szczere rozmowy. W czasie zagrożenia partner, który coś ukrywa, będzie raczej milczał, maskował problem i zaciskał zęby, żeby chronić siebie i swój świat dookoła. Na otwartą rozmowę może być gotów dopiero, kiedy wszystko minie i rzeczywistość wróci do ładu. Ale do tego czasu, również wiele może sobie przewartościować i dojrzeć do zupełnie nowych, zaskakujących dla siebie wniosków. Kryzys nie jest czasem sprzyjającym podejmowaniu ostatecznych decyzji. To sytuacja wzmożonego przesilenia emocjonalnego, która zaburza obraz relacji. Lepiej nie reagować gwałtownie, bo to tylko wzmacnia poczucie nieodwracalności.
Kryzysy, zwłaszcza o takiej skali jak ten, tworzą dotkliwe napięcia również w związkach obiegowo uznanych za normalne i udane.
Dlaczego? Przecież bycie z ukochaną osobą przez 24 godziny na dobę wydaje się być nagrodą. Można pomyśleć: świat zamyka nas w domu, nic na to nie poradzimy, więc zróbmy sobie wakacje!
W mojej pracy terapeutycznej, obserwuję, że sytuacja jest dynamiczna. Rzeczywiście w pierwszej fazie pojawia się konsolidacja sił. Mamy wspólne zagrożenie, więc działamy i to razem. Robimy zakupy, gotujemy, dzielimy zadania. To sprzyja zbliżeniu, bo nic nas nie rozprasza i mamy wspólny czas. Wreszcie zaczynamy ustawiać priorytety – wspólne śniadanie zamiast sprawdzania e-maili albo planszówka zamiast wyjścia z domu. Nawet pary, które były w kryzysie i zdecydowały się na terapię, poczuły, że w nowych warunkach ich związek przechodzi w odświeżająca fazę. Jednak w kolejnym etapie, już po kilku dniach, te relacje stają się dużo trudniejsze. I to jest zupełnie normalne.
Wtedy łatwo postawić miażdżącą diagnozę: „Nudzimy się ze sobą, drażnimy. Miłość i czułość wyparowały. To już koniec”.
To zdecydowanie za daleko idące wnioski. Każdy człowiek potrzebuje bodźców – społecznych, zawodowych – i to odcięcie, które sobie fundujemy w czasie kwarantanny, staje się dla wielu z nas bolesne. Możemy reagować podenerwowaniem, drażliwością albo lękiem. Często uzasadnionym, na przykład o stan zdrowia, sytuację finansową czy nawet zachowanie status quo.
Boimy się chyba wszyscy.
Tak, natomiast w parach zazwyczaj wytwarzają się dopełniające role. Ta osoba, która w danym czasie wydaje się silniejsza, staje się opiekunem i powiernikiem dla partnera. Warto, by troszcząc się, pamiętała, by nie pozwolić mu na nieograniczone pogrążanie się w żalach. Ma raczej podać silne ramię, pomóc złapać równowagę. Z czasem może nastąpić odwrócenie ról.
Jak to przeprowadzić w praktyce?
Pozwólmy się wypłakać, przytulmy, dajmy czas, ale też szukajmy wspólnie rozwiązań i rozmawiajmy ze sobą racjonalnie i otwarcie.
Wielkim wyzwaniem jest życie w ograniczonej przestrzeni, deptanie sobie po piętach.
Wiele osób ma potrzebę regulacji kontaktu. Cenią bliskość, ale potrzebują też wycofania. Nie ma w tym wrogości, to dla nich naturalny rytm, ich higiena emocjonalna. To oczywiście było wiadome wcześniej, ale dość łatwe do rozwiązania – można było wyjść na trening z kolegami albo wyjechać z przyjaciółkami.
Teraz, kiedy nie ma takiej możliwości, pojawia się frustracja i stąd rozdrażnienie albo nawet agresja. Dla partnera to może być przykre doświadczenie, odczytywane jako odrzucenie i to w sytuacji kryzysu.
Tu znów potrzebna jest rozmowa. Chodzi o to, żeby zrozumieć, czemu podlegamy i unormalnić ten proces. Przyjrzeć się sobie wzajemnie i zminimalizować narastające napięcie. Dopiero wtedy będzie można zapomnieć o zranionym ego i przyjąć jakieś zasady. Na przykład umówić się, że jakąś część dnia możemy spędzić osobno, np. pójść na samotny spacer, zamknąć się w pokoju, by poćwiczyć, albo w łazience, by poczytać w wannie.
Wiele mówi się o baby boomie, który nas czeka za dziewięć miesięcy. Znacznie mniej o tym, że w Korei Południowej, gdzie kwarantanna trwa już od lutego, poszybowały statystyki dotyczące przemocy domowej. W czterech ścianach z bliskimi z ludzi wychodzą demony.
Myślę, że to pochodna czasu. W nienaturalnych warunkach trzeba się przeorganizować, również mentalnie. Niezbędną umiejętnością staje się uważność. Tu polecam techniki mindfulness lub innego rodzaju sposoby wyciszenia umysłu. Chodzi o uważność ukierunkowaną zarówno na kontakt z własnymi emocjami, jak i na najbliższe otoczenie. Nie zakładajmy złej woli partnera. Żeby było łatwiej, potrzebne jest zwiększenie samoświadomości i komunikacji z domownikami.
Jeśli czujemy, że partner jest opryskliwy, podnosi głos i robi się wrogi, nie obrażajmy się, ale też nie zamiatajmy tego pod dywan. W tych warunkach upływ czasu niczego nie rozwieje. Reagujmy na pierwsze symptomy, zanim sytuacja rozwinie się. Jeśli to możliwe, zdobądźmy się na spokój, mówiąc np. „zobacz, od wczoraj tylko warczymy na siebie”. W ten sposób zaczniemy przyglądać się wspólnej relacji z jakiegoś dystansu. A z tej pozycji, przy odrobinie dobrej woli, będzie nam łatwiej znaleźć porozumienie.
Brzmi pani pragmatycznie. „Dystans”, „komunikacja” i „proces” to słowa klucze. A gdzie „czułość”, „miłość” i „bliskość”? To nie są najlepsze lekarstwa?
Rzeczywiście trochę to wygląda tak, jakbyśmy w szybkim trybie mieli zmienić myślenie o romantycznym związku w myślenie o organizacji. Szukamy systemów i mechanizmów. Brzmi to może mało romantycznie, ale jest skuteczne w okiełznaniu zupełnie nowych procesów, jakie będą się teraz ujawniać. I to nie dlatego, że między nami jest beznadziejnie i związek się rozpada. To po prostu nowe realia odsłaniają nieznane dotąd oblicza. Nie znaliśmy się od tej strony, jesteśmy zaskoczeni i potrzebujemy czasu na adaptację, a na czułość i bliskość często wcale nie jest łatwo nam się zdobyć. Jeśli nam towarzyszą, to są dodatkowym zasobem.
W tej sytuacji warto sięgnąć na przykład po wspólne poczucie humoru, które rozładuje napięcie. Schowajmy na chwilę oczekiwania, przyjrzyjmy się sobie i partnerowi z wyrozumiałością. Jeśli to się uda, pojawią się również czułość i bliskość.
A jeśli traktujemy kwarantannę z partnerem jako trudne, ale budujące doświadczenie, to czego możemy się z niej o sobie dowiedzieć?
Myślę, że teraz będzie można zweryfikować np. stosunek do podróży, które tak często są wymieniane jako prawdziwa życiowa pasja. Przekonamy się, czy to rzeczywiście ważny obszar wolności osobistej, który jest zintegrowany z normalnym życiem, czy reakcja ucieczkowa ubrana w barwną narrację.
W swojej praktyce obserwuję, że niektóre osoby ze skłonnością do depresji, ku zaskoczeniu otoczenia, mogą świetnie zmobilizować się w obliczu zagrożenia. Zamiast wymagać pomocy, same gotowe będą zapewnić wsparcie. U osób, którym towarzyszyło poczucie izolacji, może ujawnić się naturalna gotowość do odtworzenia kontaktów, które nie były pielęgnowane, spisane na straty, bo obrosły nieporozumieniami. Czasem wyjście z rutyny bywa pobudzające. Nowe problemy stają się wyzwaniem intelektualnym czy organizacyjnym, jeśli oczywiście ich rozmiar nie uruchomił bardzo silnego lęku lub już udało się nad nim nieco zapanować. Scenariuszy jest wiele, wystarczy spokojnie, z uwagą obserwować.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.