W wieku 21 lat dowiedziała się, że jej pierwszy film dokumentalny znalazł się na shortliście do Oscarów. – Ale filmów nie robi się dla rozgłosu, tylko dla siebie – opowiada Zofia Kowalewska, 24-letnia reżyserka z łódzkiej Filmówki.
Zofia Kowalewska pierwszy film dokumentalny „Więzi” nakręciła jeszcze w liceum, zafascynowana szkołą dokumentu Krzysztofa Kieślowskiego oraz Pawła i Marcela Łozińskich. Jako nastolatka nie wiązała jednak z filmem przyszłości. Wychowana w Warszawie, planowała wyjechać za granicę na studia z psychologii. Reżyser Grzegorz Zariczny, który kiedyś przypadkiem nocował w jej domu rodzinnym, pożyczył jej pierwszą kamerę. – W drugiej klasie liceum wysłałam krótką scenę przedstawiającą moich kłócących się dziadków do programu „Pierwszy dokument” Studia Munka. Szczególnie poruszyły mnie jednak słowa mojej babci, która zarzuca w scenie dziadkowi, że nie ma prawa narzekać, bo go nie było. Dziadek zostawił ją kiedyś dla innej kobiety, a po latach wrócił do żony. Poczułam, że to jest temat na film – opowiada.
To właśnie dzięki scenom z „Więzi” dostała się na reżyserię do Szkoły Filmowej w Łodzi. Ojciec reżyser odradzał Zosi karierę w filmie. Dopiero, kiedy dostała się do Filmówki, uwierzył w powodzenie jej planów. W 2017 r., na drugim roku studiów, dowiedziała się, że jej dokument znalazł się na shortliście do Oscarów. – Premiera filmu odbyła się na Krakowskim Festiwalu Filmowym, gdzie nagrodzono nas Srebrnym Smokiem. To był mój pierwszy w życiu pokaz festiwalowy. Wyróżnienie utorowało mi drogę do starania się o nominację do Oscara – mówi. Do dziś wspomina to jako surrealistyczne doświadczenie. Film dostał Nagrodę Polskiego Kina Niezależnego im. Jana Machulskiego. Został także wyróżniony podczas kijowskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego „Mołodist”, festiwalu „Alcine" w Madrycie, „Kino pavasaris” w Wilnie czy Flickerfest International Short Film Festival w Sydney. Jej kolejnym projektem był film fabularny „Bliscy”, który miał premierę na Warszawskim Festiwalu Filmowym. W rolach głównych wystąpili Ewa Kaim i Łukasz Simlat.
– Tak samo pracujesz nad filmem, który jest udany, jak i nad tym, który nie dostaje się na żadne festiwale. Przy tak wczesnym sukcesie byłam zmuszona szybko określić priorytety i wartości. Zrozumiałam, że filmy robi się nie dla rozgłosu i pokazywania się na ściankach. Przychodzi moment, kiedy uznanie z zewnątrz mija, a filmy trzeba robić dalej. Teraz już wiem, że moim celem jest proces twórczy i kręcenie filmów w zgodzie z moim sumieniem. Rób filmy o tym, co jest ci bliskie, co cię obchodzi i na temat czego masz coś do powiedzenia – tłumaczy.
Podczas izolacji młoda reżyserka skupiła się na pisaniu scenariusza do krótkiego filmu fabularnego. Myśli także nad debiutem pełnometrażowym i marzy o zrobieniu animacji dla dzieci. W końcu to najbardziej wymagający widzowie.
Ale na razie najważniejszy jest pełnometrażowy film dokumentalny „Czyżyk", który kończy. Opowie historię pierwszej miłości dziadka Zosi. Jako wnuczka chciała pomóc bliskiej osobie odnaleźć korzenie. Jako reżyserka dostrzegła potencjał na film o traumie, utracie i miłości. Z 92-letnim dziadkiem pojechali na Syberię, by dowiedzieć się o losach ukochanej. – Gdy byłam dzieckiem, dziadek często opowiadał mi historie o ujarzmianiu tysięcy dzikich koni na stepach czy uciekaniu przed watahami wilków. Po latach zrozumiałam, że opowieści dziadka to nie były bajki, tylko jego prawdziwe wspomnienia. Dziadek w wieku 13 lat został zesłany na Syberię, gdzie spędził młodość. Jego tożsamość w dużej mierze opiera się na tym doświadczeniu – mówi Kowalewska.
Artystka podkreśla, że dobry reżyser musi być wrażliwy na otaczający go świat i drugiego człowieka. Jako dziecko nosiła ze sobą notes, w którym zapisywała zasłyszane rozmowy w autobusie. Uważa, że każdy ma w sobie tę uważność. Jako dorośli dokonujemy wyboru, czy chcemy tę dziecięcą ciekawość kultywować.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.