Sukienki z pomarańczy, buty z dwutlenku węgla i samojeżdżące walizki. Składarki do ubrań, mówiące lustra i bielizna monitorująca sen. A do tego – spersonalizowane kremy i szampony oraz domowy dermatolog. Takie cuda znajdziecie tylko na CES w Las Vegas.
To najważniejsze targi elektroniki użytkowej na świecie. Od ponad pół wieku wyznaczają trendy we wszystkim, co ma jakikolwiek związek z hi-tech: od telewizorów i telefonii, przez gry, samochody i medycynę, aż po gramofony i sprzęty kuchenne. W tym roku na CES (Consumer Electronic Show – przyp. red.) wystawiło się cztery tysiące firm przodujących w nowych technologiach, zorganizowano też dziesiątki paneli i spotkań. Co elektronika ma wspólnego z modą i urodą? Okazuje się, że mnóstwo.
Recycling i mobilność
Podczas Textiles of the Future, czyli konferencji poświęconej tkaninom przyszłości, Amanda Parkes z Fashion Tech Lab przyznała, że połączenie piękna i nowoczesnych rozwiązań powoli przestaje być wyzwaniem, a staje rzeczywistością. Na przykład w biotechnologii. Dzięki Fashion Tech Lab dom mody Ferragamo nawiązał współpracę ze startupem Orange Fiber. Efekt? Kapsułowa kolekcja na wiosnę 2018, wykonana ze skórki pomarańczy. Tkanina, do której surowiec dostarczony został przez włoskich producentów soku, wcześniej głowiących się, co zrobić z 700 tysiącami ton obierków, jakie co roku zostają im w przetwórniach, w dotyku przypomina jedwab. I wykazuje praktycznie wszystkiego jego zalety i właściwości.
Ale moda przyszłości to także przerabianie gazów. Mowa o ubraniach powstałych z metanu, biodegradowalnych i po zużyciu znów dających się zamienić w metan. To wynalazek Mango Materials. Jeszcze bardziej brawurowym, autorstwa 10XBeta, są trampki wykonane z… dwutlenku węgla. Głównego winowajcę efektu cieplarnianego przerabia się na formę ciekłą, a następnie stałą. Wyprodukowanie butów z utworzonego zeń syntetyku kosztuje, póki co, 30 tysięcy dolarów, jednak ich producenci wierzą, że z czasem takie obuwie stanie się osiągalne dla każdego. Kiedy trafi do sklepów? Nawet w ciągu najbliższej dekady.
Możliwe jednak, że do tego czasu znikną już same sklepy. W USA prognozuje się, że w ciągu najbliższych pięciu lat padnie tam co czwarte centrum handlowe, a i w Polsce tylko w ubiegłym roku zamknięto ponad 1800 punktów z ubraniami. Na CES jednak panuje przekonanie, że sklepy nie tyle znikną, ile… same przyjadą do nas. Potwierdza to najnowsza propozycja Toyoty, nazwana e-Palette. Ów sklep – witryna na kółkach, będąca autonomicznym (czyli prowadzony przez komputer, a nie człowieka) pojazdem o futurystycznym wyglądzie, pojedzie do potencjalnych klientów, by przymierzyli ubrania czy buty. Albo zaparkuje pod jednym z targów mody czy fashion weeków. Przy wyjątkowo udanych zakupach do domu wrócimy zatem z walizkami nowych ubrań.
Chyba że walizki wrócą… same. Wynalazcy z firmy ForwardX proponują autonomiczną walizkę CX-1, wyposażoną w kamerę z funkcją rozpoznawania twarzy (nikt inny nie otworzy naszego bagażu), zdolną samodzielnie pokonywać trzy metry na sekundę (cena jeszcze nieznana, debiut – w tym roku). Jej konkurentką jest zaś 90 Fun Puppy 1 firmy 90Fun, dwukołowa walizka oparta o technologię segwaya, niczym zwierzak podążająca za „swoją panią”.
Ubranie do masażu
Bronią tradycyjnych sklepów w walce z internetowymi butikami miały być wirtualne przymierzalnie. Czyli ekrany z funkcją lustra. W przypadku przymierzalni produkowanej przez markę Haier, wystarczyło stanąć przed ekranem, by ten dokonał pomiarów czyjejś sylwetki lub przeprowadził analizę kolorystyczną. Na tej podstawie wirtualna przymierzalnia dobierała klientom odpowiednie ubrania, dostępne w salonie. Ale to już staroć sprzed kilku lat, czyli – dla współczesnych technologii – prehistoria. Dziś takie przymierzalnie produkowane są z myślą o domu. W tym także przez Haiera.
Jego Magic Mirror (data premiery i cena jeszcze nieznane) ma wbudowany skaner, pobierający dane z czipu RFID, który – jak przewidują autorzy wynalazku – wkrótce będzie wszczepiony w każde nowe ubranie. Informacje w nim zawarte, jak rozmiar, krój, rodzaj tkaniny czy zasady konserwacji, trafią do bazy danych. W ten sposób dołączą do ujętych już w niej naszych zdjęć, wraz ze wszystkimi wymiarami sylwetki. Potem wystarczy tylko jedno dotknięcie ekranu, by na nasze zdjęcie nałożono zdjęcia ubrań i dodatków. Co ciekawe, pralki Haiera także będą czytać odzieżowe czipy i na bieżąco wysyłać „do lustra” informacje, jak często i kiedy ostatnio dana rzecz była prana.
Choć „prana”, to może źle powiedziane. Wypadałoby raczej powiedzieć: masowana.
Marka Xeros przedstawiła technologię XOrbs. Dzięki niej ubrania będziemy odświeżać w polimerowych drobnych kulkach przy minimalnym użyciu wody. Ów grysik wymasuje je, usunie bród i plamy, a przy okazji zredukuje tendencję ubrań do gniecenia się. Po skończonym praniu grysik zostanie – niczym w maszynie losującej Lotto - z powrotem odessany z bębna do wnętrza pralki i będzie można go użyć nawet setki razy. Same zaś rzeczy, dzięki masażowi, będą wyglądać jak nowo nabyte.
I tak też będą złożone. Kolejnym przebojem CES okazały się bowiem nowoczesne składarki do ubrań. Nową wersję swojego flagowego wynalazku przestawił FoldiMate Inc. (premiera pod koniec 2019r.). To rodzaj skrzynki „pożerającej” T-shirty, koszule czy spodnie, by chwilę później oddać je idealnie złożonymi. Trzeba jednak uprzednio zaczepić je o dwa klipsy, co zważywszy na duży rozmiar i cenę (blisko tysiąc dolarów) sugeruje, by póki co przyglądać się rozwojowi tego wynalazku i czekać na ulepszenia.
Droższy, bo w początkowej cenie 16 tysięcy dolarów, ale i bardziej zaawansowany technologicznie jest Laundroid. To de facto luksusowa szafa nowej generacji. Dzięki kamerom i wczytanym danym, rozpoznaje 256 tysięcy różnych modeli ubrań. Dzięki czemu wszystkie jest w stanie idealnie złożyć (choć zajmuje to jej co najmniej pięć minut). Sortuje je na typy, rozmiary czy kolory. Laundroid (wsparty 90 milionami dolarów w kapitale inwestycyjnym) to wspólna robota Panasonica i japońskiego dewelopera Daiwa House, co pozwala wierzyć w sukces przedsięwzięcia. Marki przewidują, że zejdą z ceny do dwóch tysięcy dolarów, gdy tylko ruszy produkcja.
Lustro prawdę ci powie
Co znamienne, zwiedzających CES zachwyciło lustrzane wykończenie Laundroida. A w tym roku lustra, a raczej inteligentne lustra, były jedną z największych sensacji targów. Innowacje sprawiają bowiem, że pytanie „lustereczko, powiedz przecie…” z Królewny Śnieżki można zadać całkowicie serio. A lustereczko odpowie, wyrażając opinię nie tylko o samej urodzie, ale i o zdrowiu pytającej. Wyposażone w kamery, wi-fi czy komputer lustra, stają się interaktywnymi, cyfrowymi doradcami.
I tak, modele z oprogramowaniem CareOS (jeszcze w fazie prototypu) pozwalają sprawdzić, jak wyglądamy z tyłu, dobrać makijaż, skontrolować, czy wystarczająco wyszczotkowaliśmy zęby czy zrobić sobie selfie. Wszystko odbywa się bezdotykowo, dzięki detektorowi gestu. Lustro zaś połączone będzie z innymi przedmiotami w domu – telefonem, szczoteczką do zębów czy, niestety, wagą. Verdera Voice Lighted Mirror marki Kohler, wyposażone w opracowany przez Amazon system głosowej interakcji Alexa (na jedną naszą komendę głosową odkręci prysznic w wybranym trybie i temperaturze, ale też odpowie na zadane pytania), ma z kolei wbudowany detektor ruchu – nocą delikatnie oświetli drogę do łazienki i rozjaśni ją, gdy staniemy przed lustrem.
Choć czasem to rozjaśnianie może okazać się ryzykowne. Weźmy HiMirror Mini (w sprzedaży w najbliższe wakacje; cena – 249 dolarów). Dzięki wbudowanej kamerze lustro przeanalizuje stan naszej skóry, a poprzez Alexę głośno skomentuje jej niedoskonałości. To niestety słaby punkt, bo czy naprawdę chcemy usłyszeć, że kiepsko wyglądamy? HiMirror Mini, poręczny, bo niewiele większy od dłoni, podpowie nam jednak, czego potrzeba naszej cerze i zaproponuje konkretne kosmetyki.
Wycisz się i… zeskanuj
Ponieważ nowoczesne technologie coraz częściej są nierozerwalnie związane ze zdrowiem i urodą, na CES, obok globalnych marek AGD czy innowacyjnych startupów, pokazują się także koncerny kosmetyczne. L'Oréal przedstawił sensor reagujący na promienie UV. To właściwie kolorowa naklejka mniejsza od paznokcia, do którego można ją zresztą przykleić, podobnie jak do okularów przeciwsłonecznych czy zegarka. Sensor mierzy, ile przyjęliśmy już promieni słonecznych, a dane gromadzi w specjalnej aplikacji w smartfonie. Wynalazek poprzedzało rozdanie klientkom firmy ponad miliona plastrów UV. Późniejsze badania wykazały, że niemal co trzecia z nich częściej sięgała po filtry słoneczne, a aż 60 proc. kobiet miało mniej poparzeń. Sensor L’Oreala trafi do masowej sprzedaży w przyszłym roku. Cena wyniesie ok. 50 dolarów.
Neutrogena, dla odmiany, przedstawiła skaner skóry. To rodzaj klipsu, łatwy do podczepienia do telefonu. Dzięki jego aparatowi fotograficznemu, skaner obejrzy naszą cerę, zmierzy rozmiar porów, głębokość zmarszczek czy poziom nawilżenia skóry i stworzy spersonalizowany i odpowiedni na ów konkretny dzień produkt.
Na podobnych zasadach, tyle że z włosami, postępuje Analyzer, czyli podręczny skaner Professional SalonLab marki Schwarzkopf. Sprawdzi jakość włosa, poziom jego nawilżenia i koloru w różnych punktach: od nasady aż po końcówki. Na postawie tych danych customizer, czyli niewielka maszyna produkująca odpowiednie kosmetyki, stworzy odpowiedni dla nas szampon lub farbę do włosów. Do wyboru 128 kombinacji kolorystycznych i zapachowych.
Spire Health Tag marki Spire, z kolei, to czujnik w formie małej niewielkiej naklejki. Przytwierdzony do bielizny czy T-shirtu (ubrania można prać bez obaw, że czujnik się zepsuje) monitoruje pracę serca, oddech, sen czy ogólnie poziom stresu. Gotowe statystyki ze stosownym komentarzem wyświetli na smartfonie. Na przykład: miałaś w tym tygodniu o 30 proc. płytszy sen; może pójdź na siłownię się zmęczyć? Albo: wycisz się i pij więcej wody.
Tyle że i samo picie wody nie umknęło uwadze twórcom nowych technologii. W przyszłości także ta pozornie banalna czynność ma być bardziej inteligentna. By wspomnieć choćby o lekkiej, zasilanej bateriami butelce marki LifeFuels na naboje (m.in. z hydrolitami czy witaminą B complex), które uwalniają swoje dobroczynne moce, kiedy wbudowane w butelkę czujniki podłączone pod aplikację na smartfona uznają, że naszemu organizmowi brakuje konkretnych minerałów czy składników. Odpowiednia ich dawka zostanie wówczas wymieszana z wodą, którą napełnimy butelkę. A skąd sama woda? Na przykład, z… promieni słonecznych.
Source, wynalazek firmy Zero Mass Water to panele solarne, które dzięki energii z promieni zasysają znajdującą się w powietrzu wilgoć, uzdatniają ją i skraplają w formie wody pitnej. Science fiction? Ani trochę. Takie panele można już kupić i zamontować na dachu czy w ogrodzie; działają już m.in. w USA i Ekwadorze. Kosztują 4,5 tysiąca dolarów. Przyszłość zaczyna się dzisiaj.
Michał Zaczyński – dziennikarz i autor bloga Michalzaczynski.com. Publikuje m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Esquire” i „Unpolished”. Wcześniej związany z „Newsweekiem”, „Forbesem” i „Grazią”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.