Znaleziono 0 artykułów
22.09.2024

Przed I wojną światową modą zawładnął nowoczesny romantyzm

22.09.2024
Fot. Coco Chanel w 1915 roku (Photo12/Universal Images Group/Getty Images)

Jakie były lata 10. XX wieku w modzie? Parły ku nowoczesnej prostocie, ale wciąż pozostawały w duchu luksusowego orientalizmu i romantycznego historyzowania.

Druga dekada XX wieku to czas przyćmiony wielkimi rewolucjami następnej dekady. A przecież wcale nie był pozbawiony nowości i zmian. Symboliczny koniec ery edwardiańskiej, który nastąpił wraz ze śmiercią uwielbianego i niezwykle podziwianego przez modne osoby króla Anglii Edwarda VII 6 maja 1910, przyniósł dziesięciolecie pełne egzotycznego przepychu i zmysłowości. Uproszczenie i zwrot ku funkcjonalności przyniosła dopiero I wojna światowa.

Bezbłędne krawiectwo u podstaw formy

W domach mody lansowano nową linię „empirę”, która wyparła secesyjną linię „S”. Teraz talia nie była aż tak wąska, a jej linia poszybowała w górę, prawie pod biust. Ubranie nie obciskało już tak mocno sylwetki. Dominowało warstwowe układnie kształtu, często z transparentnych, lżejszych tkanin lub też, na wzór japoński, tak umiejętne drapowanie i wykorzystanie ciężaru materiałów, że tworzyły rzeźbiarską formę coraz mniej zależną od kształtu ciała, jak u brytyjskiej kreatorki Lucile. Takie pozornie proste zestawy wymagały doskonałej techniki wykonania i jeszcze mądrzejszego projektowania – często same fałdy czy kontrastowy kolor szarfy nadawały ubraniom oryginalność. Kształt był mniej płynny, bazował na prostej konstrukcji. W sukniach popołudniowych i wieczorowych warstwy wierzchnie często były krótsze od spodnich. Długość kreacji rzadko przekraczała linię kostek, chyba że ekstrawagancko korzystano z trenu. 

Tenisistka ok. 1918 roku (Fot. A R Coster/Getty Images)

W modzie codziennej coraz częściej pojawiały się funkcjonalne zestawy, jak tak oczywista dziś spódnica (wtedy jednak długa i z naszego punktu widzenia obszerna) noszona z bluzką i żakietem. Na głowach wciąż królowały duże kapelusze o obszernym rondzie, skrywające zebrane do góry długie włosy. Pomału rezygnowano z gorsetu, ale nie było tak, jak chciałby kultowy kreator tej dekady Paul Poiret, że za jego namową ten element z pogranicza bielizny przeszedł do lamusa z dnia na dzień. Potrzeba było lat pracy feministek, artystek i środowiska medycznego, która zaczęła się w połowie XIX wieku, by tej rewolucyjnej zmianie przygotowano należyty grunt. W drugiej dekadzie XX wieku realnie zadziała się na większą skalę. Akcent sylwetki przesunął się też wysoko pod piersi, więc spłaszczanie brzucha przestało odgrywać istotną rolę – stąd i gorset nie był już taki kluczowy w budowaniu ideału. Mimo to, chociażby z ofert sklepów (w tym również Poireta), wiemy, że wiele pań wciąż je nosiło – wszak lata wychowania i socjalizacji sprawiły, że bez gorsetów czułyby się nagie. Jakkolwiek te nowomodne nie były już tak widoczne i miały teraz zupełnie inną linię – delikatniej (choć wciąż) modelującą biodra i brzuch oraz podnoszącą biust.

Roześmiane dziewczyny w kostiumach kąpielowych na plaży około 1915 roku (Fot. Harold M. Lambert/Lambert/Getty Images)
Panna Gladys Mahxance w sukni Jeanne Lanvin w magazynie "The Theater" z lutego 1912 (Apic/Getty Images)

Orientalno-antyczne początki XX wieku

Jeśli idzie o kolorystkę, zdecydowanie dominowały pastele, ale twórcy jak Poiret pomału przełamywali je intensywnymi, nasyconymi barwami, wśród których była też czerń i czerwień – prędzej nawet w kolekcjach Jeanne Paquin niż Coco Chanel. Powrót do form antycznych i średniowiecznych – a nawet swobodą XVIII-wiecznej mody na chemise – mieszał się z fascynacją orientalizmem. Ten ostatni był też pojęciem dość pojemnym bo łączono wpływy wschodnie (czyli również z terenów dzisiejszej Polski, choć także rosyjskie hafty), indyjskie, chińskie, japońskie (kimonowe płaszcze i rękawy, asymetrycznie zakładane przody) czy arabskie (kroje kaftana). By uzyskać egzotyczny sznyt, drapowano szale, transparentne tiule łączono z bogato zdobionymi brokatowymi tkaninami, cekinami i frędzlami (te tworzono z koralików). Największe ekscentryczki epoki po prostu mieszały różne elementy – jakby zapowiadając mix and match lat 60. i 70. XX wieku. Hitem od początku dekady były szyte z jednego kawałka tkaniny płaszcze w stylu nukiemon (choćby od Jeanne Paquin), przypominające bardziej szale, w których dominował luźny tył, a dekolt i haft florystyczny, podobnie jak nazwa, odsyłały do Japonii. Z kolei szarawary czy spódnice pętające nogi w kolekcjach Paula Poireta – niewątpliwie gwiazdy tej dekady – wprowadzały wschodni przepych, który w Paryżu królował również dzięki tematyce i strojom słynnych Baletów Rosyjskich. Lżejsze formy były też ukłonem w stronę antyku. Lucile będzie nawet ustawiała swoje modelki na sesjach tak, by przypominały kariatydy, a jej kreacje okrzyknięte zostaną mianem „majestatycznych jak antyczne kolumny”. Mariano Fortuny wraz z Henriette Negrin zarówno w sukniach delfickich, jak i w opatentowanych zapinkach będzie jednoznacznie inspirował się antykiem.

Suknia ślubna z 1919 roku (Fot. Chicago History Museum/Getty Images)
Projekt Paula Poireta (Fot.R oger Viollet/ Getty Images)

Moda męska zmienia się wolniej

Panowie, zwłaszcza starsi, wciąż nosili bardzo eleganckie surduty. Na co dzień wełniane garnitury z marynarką (dłuższą niż dzisiejsza i o węższych ramionach), kamizelką i relatywnie prostymi spodniami, czasem lekko zwężanymi do kostek. Na wyjątkowe okazje nie było nic elegantszego niż frak z lakierowanymi butami, ewentualnie smoking na wieczorne, mniej oficjalne przyjęcia. Koszule miały wysokie, sztywne kołnierzyki – zazwyczaj noszono tylko białe, ale po wojnie do oferty weszły pastele i np. prążki. W przestrzeni publicznej szanujący się mężczyzna zawsze miał na głowie kapelusz – melonik i cylinder na ważniejsze spotkania, fedorę czy tilby na mniej oficjalne. Najlepsze ubrania wciąż zamawiano na miarę na londyńskim Savile Row – zwłaszcza w pracowni Henry Poole & Co., Gieves & Hawkes czy Huntsman & Sons. Mocną zmianą będzie tu wybuch pierwszej wojny światowej, kiedy wielu elegantów, chcąc nie chcąc, będzie musiała założyć mundur…. 

Angielski śpiewak Fred Barnes około 1915. (Fot. General Photographic Agency/Hulton Archive/Getty Images)

Samoorganizacja branży i król (auto)promocji Poiret

Modę damską wciąż dyktował Paryż, gdzie pierwszy dom mody w 1857–1858 roku otworzył Charles Frederick Worth. Jego imperium, zarządzane teraz przez wnuka Jeana Charlesa, wciąż działało, ale konkurencja działająca na podobnych zasadach również nie próżnowała. Domów mody przybywało, a projektanci i projektantki zrzeszyli się w słynnej Izbie Mody Haute Couture celem współpracy, organizacji, przyjmowania prasy i klientów zagranicznych, ochrony praw autorskich itp. Urzekał zwłaszcza mistrz autopromocji Paul Poiret, który zmienił modę na wielu poziomach, choć zaczynał jako rysownik u Douceta, a następnie projektowania uczył się właśnie u Wortha. Wylansował spódnicospodnie (aka spódnice sułtańskie, szarawary, alladynki), a także spódnice pętające nogi, proste sukienki-tuniki, sylwetkę, która zwano odtąd linią abażuru. Nie tylko proponował nowe, prostsze fasony, lecz także popchnął branżę do przodu – nowocześnie myślał o wytwarzaniu ubrań, o ich kontekście i sposobach promocji. Nadawał nazwy nie tylko kolekcjom, lecz także – na wzór artystów tytułujących dzieła – każdej sylwetce. Minaret, Sorbet, Eugenie to tylko wybrane przykłady. Promował tworzenie artystycznych artbooków kolekcji, które na jego zlecenie (a nie na zlecenie pisma modowego) tworzyli młodzi artyści, jak Paul Iribe – późniejszy partner Coco Chanel – czy George Lepape – wzięty ilustrator mody. I nie miał to być album z ofertą, ale dwuwymiarowy, artystyczny komunikat na temat nowej oferty projektanta, dostępny w limitowanej ilości – coś jak kalendarz Pirelli, bo ofiarowywał je prawdopodobnie tylko najlepszym klientom i klientkom. Paul Poiret jako pierwszy zainwestował w manufaktury, które pracowały tylko dla jego marki. W ten sposób otrzymywał nie tylko unikatowe tkaniny – a był w tym względzie bardzo wymagający i sprowadzał je też od Mariana Fortunego z Wenecji oraz z Warsztatów Wiedeńskich – lecz także zapachy (jako pierwszy kreator miał swoje perfumy, choć jeszcze lansowane pod imieniem córki Rosine), kosmetyki, a nawet elementy wyposażenia wnętrz. Moda była dla niego sztuką totalną i wymagała tych wszystkich elementów. Pokazy mody łączył z ekstrawaganckimi balami kostiumowymi, gdzie wspólny temat i niespotykany przepych, jeśli idzie o oprawę (litry ekskluzywnych trunków, egzotyczne jedzenie, kolorowe fontanny itp.) sprytnie zacierały granice między nową kolekcją Poireta a ubraniami modnych gości. Tym bardziej że zaproszonych lustrowano pod kątem stylu, a jeśli ich ubrania nie były wystarczająco stylowe, dyskretnie dobierano im stroje… z najnowszej kolekcji. Były to wydarzenia tej rangi, że na drugi dzień mity na ich temat obiegały cały Paryż, choć sceptycy szeptali, że wszyscy wiedzieli, jakiego pito szampana, a już niekoniecznie, jakie nowe modele proponował Poiret.

Sorbet evening dress z 1913 roku, którą zaprojektował Paul Poiret. Uszyta została z jedwabnej satynym szyfonu i ozdobiona szklanymi kamieniami. (Fot. Chicago History Museum/Getty Images)

Modny import z Londynu

Mniej medialny John Redfern, doświadczony już krawiec z Londynu, a także właściciel swoistego imperium z filiami w Paryżu, Nowym Jorku, Nicei i Cannes, będzie równie ceniony za jakość szycia i doświadczenie. Brytyjskie pochodzenie będzie ogromnym atutem – gwarantem najlepszego przygotowania z uwagi na renomę londyńskiego krawiectwa męskiego. Redfern zasłynie jako twórca pierwszego kostiumu dla kobiet, zainspirowanego męskim ubraniem. Mówiło się o nim już pod koniec XIX wieku, kiedy ubierał Lilly Langtry – aktorkę i kochankę księcia Walii, późniejszego Edwarda VII. Największy szał na punkcie jego marki miał jednak nastać po tym, jak zaprojektował suknię koronacyjną Aleksandry Duńskiej – żony tego samego władcy. Redfern stosował już wtedy rozwiązania, które później przejmie Chanel: używał tego samego materiału na podszewkę żakietu i spodnią bluzkę czy sukienkę, a także nie miał sobie równych w tworzeniu szykownych zestawów na funkcjonalne okazje. Chociażby: zestawów balowych, do kasyna, do gry w tenisa oraz coraz mocniej potrzebnych zestawów spacerowych, którą to aktywność postrzegano w kategorii sportu i „uprawiano” nadal w dużym kapeluszu i pod parasolem, bo moda na bladą skórę się utrzymywała. Mocno zafascynowany sztuką japońską, John Redfern świetnie czuł ciężar tkaniny, jej walory rzeźbiarskie i doskonale konstruował pozornie proste stroje, bez zbędnej dekoracji, ale o niezwykle szlachetnej formie. Być może umiejętne tworzenie praktycznych ubrań do zadań specjalnych zadecyduje o tym, że stworzy pierwsze w historii kobiece uniformy dla Czerwonego Krzyża.

Rekalma z około 1911 roku firmy Robinson mieszczącej się na Oxford Street w Londynie  (Fot. Hulton Archive/Getty Images)

Ocalała z Titanica Lucile była właściwie jego jedyną krajową konkurentką, której sława podobnie wyszła poza granic Wielkiej Brytanii. Ulubiona projektantka (obok Lanvin) jednej z pierwszych ikon mody, aktorki Mary Pickford, drugą dekadę rozpoczęła od utworzenia filii nowojorskiej. W 1912 zrobiła to samo w Paryżu, a trzy lata później – w Chicago. Zasłynęła zwiewnymi kreacjami popołudniowymi, w sam raz na angielską herbatkę, a także prekursorskimi pokazami mody, które nie odbywały się już w studio. Lucile uwielbiała organizować je na przykład w ogrodzie, mocno podkreślając kontekst, w którym będą funkcjonowały sukienki.

Dwie francuzkie dziewczyny na wycieczce do Londynu w 1916 roku (Fot. Topical Press Agency/Getty Images)
Kobieta w bieliźnie około 1910 roku (Fot. Apic/Getty Images)

Paryski panteon z rodzimymi boginiami

Chętnie korzystano też z usług Jacquesa Douceta – wybitnego wielbiciela sztuki, kolekcjonera Brancusiego, Picassa czy Miro oraz właściciela wielkiej biblioteki, z której dziś korzystają osoby studiujące w prestiżowym paryskim Instytucie Historii Sztuki. Kupowano też u sióstr Callot, Jeanne Lanvin, Madame Chérouit, Gustave’a Beera czy Georgesa Doeuilleta i wielu innych z kilkudziesięciu prężnie działających domów mody. Tuż przed wojną debiutowała Coco Chanel i choć jej gwiazda zacznie świecić mocniej już po niej, to właśnie wprowadza do mody motywy marynarskie i promuje funkcjonalne rozwiązania. Ten czas należy jednak zwłaszcza do Jeanne Paquin – zapomnianej dziś, a niezwykłej kobiety. Urodzona jako Jeanne Marie Charlotte Beckers w 1869 r., od 1907 prowadziła dość znany już dom mody samodzielnie, po śmierci męża Isidore’a-René Jacoba, nazywanego Paquin. Ku zaskoczeniu branży („New York Times” przewidywał wówczas upadek firmy) Jeanne nie tylko prowadziła filie zagraniczne (w tym otwartą w 1915 filię w Buenos Aires), lecz także współpracowała z teatrami czy amerykańskimi domami towarowymi i urzekała ofertą couture w Paryżu. Poza ofertą spójną z trendami znana była też z robes de tango – odważnych wieczorowych sukienek do wiadomego, a coraz bardziej popularnego i wciąż postrzeganego jako skandaliczny tańca. W 1913 roku jako pierwsza kobieta-projektantka mody została odznaczona Legią Honorową, zaś rok później wyjechała w tournée po USA, gdzie za 5 dolarów można było oglądać jej projekty. Mimo wysokiej ceny wyprzedała wszystkie bilety. Pod koniec dekady również jako pierwsza z pań pełniła funkcję Prezydenta Chambre Syndicale de la Haute Couture (1917–1919), kształtując zmieniające się spojrzenie na kobiety w tym zawodzie i torując drogę koleżankom po fachu, których kariery rozkwitną po 1920 roku, gdy Jeanne Paquin odejdzie już na emeryturę.

Ilustracja z 1916 roku (Helen Dryden/Conde Nast/Getty Images)

Ekstrawagancka klientela paryskich krawców

Z usług wspomnianych domów wciąż korzystały niezwykle bogate kobiety, takie jak Gertrude Vanderbilt Whitney, oraz mające dużo pieniędzy i czasu arystokratki, na przykład Markiza Casati – dziś muza wielkich krawców (John Galliano, Tom Ford, Georgina Chapman), niegdyś włoska bywalczyni salonów i przyjaciółka artystów. Modowo – wielka fanka Fortunego i Poireta, znana z niesztampowego stylu i sposobu bycia, którego nie powstydziłaby się Samantha Jones z „Seksu w wielkim mieście”. Kreacje od najlepszych domów mody łączyła z pełną przepychu biżuterią. Włosy farbowała na kolor „płonącego ognia”, twarz pudrowała na biel kostuchy, zielone oczy powiększała ciemnym pudrem (ponoć też jakimś wyciągiem z trującej rośliny, którego wypicie poszerzało źrenice – sic!), sztucznymi rzęsami, czasem nawet łatkami z aksamitu, które stosowała też na brwi. Posiadała „udomowione” gepardy – i gdyby to samo w sobie nie było dość nietypowe, wyprowadzała je na spacer na smyczach wysadzanych diamentami… Według licznych anegdot – „w świetle księżyca”, spowita tylko w drogie futro (w tamtych czasach zawsze naturalne)… 

Reklama z około 1910 firmy Swan & Edgar's (Fot. Hulton Archive/Getty Images)

Z kolei Vanderbilt łączyła paryskie kreacje z azjatyckimi ubraniami – jako jedna z pierwszych promowała spodnie i piżamy jako szykowne elementy. 

...kontra sufrażystki

Z ekscentryzmem klientek mody luksusowej silnie kontrastowały funkcjonalne zestawy z pracowni Redferna – jak choćby szykowny, ale codzienny garnitur dla pań, lub, jeszcze bardziej, skromne, pozbawione wszelkiej dekoracji ubrania od lokalnych krawców tworzone z myślą o ówczesnych sufrażystkach. Czy to w USA, czy w Wielkiej Brytanii na protestach pojawiał się coraz popularniejszy zestaw: kostium szyty na miarę z luźną kurtką sięgającą linii bioder i prostą spódnicą. Miał luźniejszy fason, jakby pozbawiony gorsetu, a i noszenie koszul ze spódnicami już się wówczas w przestrzeni publicznej zdarzało. Ten look znany z szafy męskiej, dziś określany mianem „biznesowego”, niósł za sobą polityczne i społeczne konotacje: podkreślał aspiracje, bezpośrednio wyrażane w hasłach na plakatach, które sufrażystki nosiły na ubraniach. 

Sufrażystki w 1913 roku (Fot. Hulton Archive/Getty Images)

Przetasowania między Starym a Nowym Światem 

Londyn już od dłuższego czasu urzekał jako ostoja tradycyjnego męskiego krawiectwa oraz ojczyzna stylowych brytyjskich władców, ale teraz rozszerzył swoje kompetencje. Kultowy sklep z luksusową Harrods już w 1914 z sukcesem otworzył swoją filę w Buenos Aires. Do Włoch jeżdżono po wspomniane sukienki delfickie Mariana Fortunego, który wraz z partnerką Henriette Negrin wypuścił te delikatnie plisowane tuniki bez gorsetu już pod koniec pierwszej dekady XX wieku. Pozostały wielkim hitem aż do połowy wieku. Paryż postawał centrum dobrego smaku i bon tonu – wizji mody dla kurczącej się klasy wyższej, ale Europa coraz bardziej musiała oglądać się na dynamicznie rosnący rynek amerykański: wyposażony w świetny dostęp do podstawowych surowców, technologii i taniej siły roboczej w postaci wciąż napływających fal imigrantów. Amerykanie pomału wyrastali na giganta „mody dla wszystkich i na co dzień”, która nie była wszelako pozbawiona drugiej strony medalu. Złe warunki pracy i nielegalne kopie już w tamtym czasie były rozpoznanym problemem. W 1911 roku w fabryce koszul w Nowym Jorku w wyniku pożaru zginęło prawie 150 osób – głowinie młodych imigrantek. Dwa lata później w 1913 roku, gdy Paul Poiret ruszył w swoje tournée po USA, widywał zarówno kapelusze, jak i średniej jakości sukienki z podrobionymi metkami własnej firmy. Zrodziło to pierwszą falę pytań o etykę branży i dało impuls do zmian w regulacjach prawnych.

Choć nie tak tragiczna w skutkach jak druga, I wojna światowa zmieniła dużo w obszarach, które rzutowały na modę: porządku społecznym, roli kobiet, dostępności materiałów czy rozwiązań technologicznych stosowanych w uniformach wojskowych, które stopniowo przeniknęły do ubrań cywilnych (czego najlepszym przykładem są popularne do dziś trencze). To też koniec wielu monarchii i starego porządku społecznego, tak silnie odciskającego swoje piętno na sposobie życia i ubierania się klas wyższych. To także początek nowej sztuki, coraz bardziej skłonnej do konceptualnych rozwiązań, abstrakcji i skrajnego przekraczania granic. Działalność Picassa czy ruchu dada wprowadza nowe tematy, techniki, ale i nowy sposób widzenia sztuki i jej roli w społeczeństwie. Niezwykle istotny stanie się też rozwój Hollywood, którego gwiazdy właśnie w tej dekadzie zaczną być ikonami mody, a bohaterki i bohaterowie filmów okażą się świetnymi, działającymi na masową skalę wehikułami modowych nowości. Ogromną rolę odegra też wyzwolony taniec – jak choćby ten w wykonaniu Isadory Duncan – stawiając pytania o nową rolę ubrań, a dokładniej o relację „ciało – ubranie”. W tym czasie nowości czuć we wszystkich sposobach ekspresji człowieka, a moda jest jednym z tych najdynamiczniejszych.

Aleksandra Jatczak-Repeć
  1. Moda
  2. Historia
  3. Przed I wojną światową modą zawładnął nowoczesny romantyzm
Proszę czekać..
Zamknij