Unikałam aplikacji randkowych jak ognia, nie chciałam umawiać się z kimś zupełnie obcym. Kiedy na Bumble zmatchowałam się ze znajomym koleżanki z pracy, postanowiłam zaryzykować – mówi 31-letnia Ala, bohaterka naszego nowego cyklu o współczesnym randkowaniu. W upalne lato postanowiła podzielić się z nami historią swojej zimowej randki. Efekt jej spotkania? Dość opłakany. Spoiler alert: spacer zimą to nie jest najlepszy pomysł na pierwsze spotkanie.
To nie był maj i nie pachniała Saska Kępa. To był paskudny styczeń. Padało, wiało, było przejmująco zimno. To nie jest dobry czas na randki, chyba że na wspólne zimowanie pod kocem – z tajskim jedzeniem na wynos i serialami. O czymś takim właśnie marzyłam, dlatego wraz z początkiem nowego roku postanowiłam założyć konto na Bumble, skoro w żaden inny sposób nie udało mi się dotąd spotkać miłości. W moich poszukiwaniach szczęścia mocno dopingowała mnie koleżanka z pracy – świeżo upieczona mężatka, która chciała, by wszyscy wokół niej doświadczyli magii miłości. Podczas przerwy na kawę przeglądałyśmy kolejnych delikwentów z Bumble. Nagle, patrząc na ekran mojego telefonu, Natalia wykrzyknęła, że z tym chłopakiem studiowała marketing i zarządzanie. Piotrek, 33 lata, ciemnowłosy chłopak, normals, któremu patrzyło dobrze z oczu. Przesunęłam na prawo. Po chwili okazało się, że mamy parę. – Pisz do niego – zapiszczała Natalia. – Jest bardzo sympatyczny, taki spokojny, ciepły. Nie trzymaliśmy się za blisko na studiach, ale nigdy nic złego o nim nie słyszałam i zawsze służył notatkami z zajęć – zachwalała. Trzeba było już jednak wracać do swoich biurek i zadań. Piotrek musiał poczekać.
Wieczorem przypomniałam sobie o matchu z Bumbla, gdzie dziewczyny muszą wykonać w ciągu 24 godzin pierwszy ruch, aby para nie przepadła. Zaczęliśmy z Piotrkiem pisać. Rzeczywiście, wydawał się miły, opiekuńczy, zainteresowany moją osobą. Miał też ciekawe pasje – rower, wspinaczka, ale i muzyka klasyczna. Pisaliśmy tak kilka dni, coraz lepiej się poznając. Zaproponował w końcu spotkanie, a ja w zasadzie bez wahania się zgodziłam, bo już tylko na to czekałam.
Umówiliśmy się w sobotę o 16.00. Na dworze było już szaro, ale akurat wiatr ustał i nie padało. Wzięłam to za dobry omen. Kiedy z wyrywającym się z piersi ze stresu sercem wychodziłam z metra, już z daleka dostrzegłam, że czeka w umówionym miejscu. Był kilka minut wcześniej i miał na sobie zieloną kurtkę, po której miałam go rozpoznać. Wyglądał nawet nieco lepiej niż na zdjęciach. Na powitanie podał mi rękę i mnie przytulił. Oboje byliśmy mocno zmieszani i nie wiedzieliśmy, jak się zachować.
Zaproponował, żebyśmy, zgodnie z planem, przeszli się. Chciał mi pokazać jakieś ciekawe budynki na Saskiej Kępie, która mimo pory roku miała według niego wciąż dużo uroku. Tuż obok był Park Skaryszewski, więc jakoś naturalnie skierowaliśmy się w jego stronę. Piotrek szedł pewnym krokiem, ciągle mnie zagadywał, zadawał pytania. W którymś momencie zorientowałam się jednak, że krążymy po Skaryszaku – jesteśmy w nim zdecydowanie za długo jak na to, że mieliśmy tylko przez niego przejść. Robiło się coraz ciemniej, w parku było coraz mniej ludzi. Oblał mnie zimny pot, zatrzymałam się i zapytałam, czy na pewno dobrze idziemy. Dopiero wtedy Piotrek ochłonął, rozejrzał się i przyznał, że błądzimy. Jakoś się nie zorientował, tak był zaaferowany rozmową ze mną. Poza tym za dobrze nie zna tego parku. Wtedy zerwał się wiatr i zaczął padać śnieg z deszczem. Poczułam się niepewnie, nawet trochę jak w horrorze. Byłam w obcym mi parku, z obcym facetem, wieczorową porą. On chyba zobaczył, że mina mi zrzedła. Próbowałam jednak nie panikować. Wyjęłam z torebki telefon i zaproponowałam, że zaraz znajdę wyjście z parku i jakąś miłą knajpkę, gdzie przy lampce wina będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Wtedy on wyciągnął gdzieś spod kurtki mały termos i powiedział, że ma ze sobą grzane wino, bo pisałam, że lubię. Byłam zaskoczona. To miło, że to zapamiętał, że się postarał, ale naprawdę miałam już dość mrocznego parku i tej całej sytuacji.
Usłyszałam na pierwszej randce, że on szuka kogoś, kto dzieliłby z nim opłaty za mieszkanie
On jednak jak gdyby nigdy nic pociągnął mnie na pobliską ławkę i nie zważając na zawieję, podał mi kubek z winem. Oczywiście wtedy przypomniały mi się wszystkie kryminalne historie, sytuacje z dosypywaniem czegoś do napoju, więc nie byłam skora do picia. Zauważył moje wahanie. – Przecież cię nie otruję – próbował śmiechem przykryć niezręczną sytuację. Zabrał kubek z moich rąk i wypił duszkiem całą zawartość. Potem sobie jeszcze dolał i dopiero wtedy podał mi kolejną porcję. Upiłam parę łyków, ale wciąż nie czułam się lepiej. Było mi zimno, czułam się co najmniej niepewnie. Chciałam już być w domu. Wtedy on, chyba pod wpływem wina, zaczął nagle narzekać na współczesne randkowanie, ale przede wszystkim na dzisiejsze dziewczyny. Zaczął pytać o moje doświadczenia, o to, ile razy miałam złamane serce. Zgodnie z prawdą, powiedziałam, że dopiero zaczęłam randkować online, a wcześniej miałam dwa albo trzy niezbyt poważne związki – kogoś poznałam na studiach, kogoś w pracy, innego przez znajomych. Okazało się, że jego serce jest poważnie poturbowane, jak to określił, wręcz jest regularnie deptane przez kolejne bezduszne kobiety. Powiedział, że wprawdzie wie, że nie powinno się na pierwszej randce wspominać o byłych, ale tak się składa, że miał narzeczoną, spotykali się od liceum, planowali ślub i dzieci, kupili nawet mieszkanie na kredyt w Piasecznie czy w Piastowie, bo tam było taniej. On wziął kredyt. Tymczasem kilka miesięcy przed ślubem narzeczona oznajmiła mu, że już go nie kocha, zostawiła z długami, kredytem i nawet nie oddała pierścionka, na który się wykosztował.
Słuchałam tego w osłupieniu, nie byłam gotowa na takie wyznanie na pierwszym spotkaniu, bo to coraz mniej była romantyczna randka, i nie wiedziałam, co powinnam mu powiedzieć. On kontynuował opowieść. Okazało się, że po rozstaniu z narzeczoną rzucił się w wir randkowania, ale takiego na poważnie, żadnych one night standów czy romansów, jak podkreślił. Dodał, że zależy mu, aby założyć rodzinę. Chyba też po prostu szuka kogoś, kto dzieliłby z nim opłaty za mieszkanie. Z minuty na minutę zaczęłam czuć, że jest zdesperowany. Mówił nawet o relacji z kobietą, która miała dwójkę dzieci i której po dwóch miesiącach znajomości zaproponował, by zamieszkała u niego, a ona wtedy się ulotniła. – Dzieci już były, to mi pasowało – stwierdził. Słuchając kolejnych historii o jego nieudanych randkach i krnąbrnych dziewczynach, czułam, że być może rozstanie z narzeczoną było całkiem świeże, a rezerwacja sali weselnej jest aktualna, tylko trzeba znaleźć kandydatkę na żonę. Bałam się jednak o to dopytać, tym bardziej że wiedziałam już, że to nie będę ja. Zerwałam się z ławki, a on nie wiedział, co się dzieje. Powiedziałam szczerze, że poczułam się przytłoczona jego historiami, zmarzłam i chcę już iść. Był wyraźnie wkurzony moim zachowaniem. Czyżbym okazała się kolejną egoistką?
Spotkanie, które miało trwać dwie godziny, skończyło się prawie nad ranem
Ruszyłam przed siebie. On za mną. – Zaczekaj, odprowadzę cię, już ciemno – nagle sobie uświadomił, że to wcale nie jest przyjazne miejsce. Oczywiście odparłam, że sobie poradzę i przyspieszyłam kroku. Pech chciał, że to, co spadło z nieba, zaczęło przymarzać do wybetonowanych alejek i się poślizgnęłam. On mnie złapał za rękę, dzięki czemu nie upadłam. Zamiast mu podziękować, wkurzona, wyszarpnęłam swoją dłoń z jego, on się zachwiał i runął na ziemię. Runął, chciał wstać od razu, niestety – okazało się, że noga odmawia mu posłuszeństwa! Byłam coraz bardziej wściekła – na siebie, na niego, na koleżankę z pracy. Rzeczywiście, było jak filmie, ale takim męczącym, złym. Albo jak w sennym koszmarze. On jęczał, próbował wstać, ja dzwoniłam na pogotowie. Wylądowaliśmy w końcu w szpitalu. Nie miałam serca go zostawić, choć bardzo chciałam. On patrzył na mnie spode łba i już nic nie opowiadał, kiedy czekaliśmy na prześwietlenie i na chirurga. Randka, która miała trwać maksymalnie dwie godziny, skończyła się prawie nad ranem. Po niego przyjechał kolega, ja zamówiłam taksówkę.
Sądziłam, że to będzie nasze ostatnie spotkanie. Kilka razy chwytałam za telefon, by napisać do niego z pytaniem, jak się czuje, ale tak zraził mnie do siebie, że było to silniejsze niż jakiekolwiek wyrzuty sumienia czy współczucie. Moja koleżanka nie mogła uwierzyć, gdy jej to wszystko opowiedziałam w poniedziałek w pracy. Z kolei ja byłam w szoku, kiedy Piotrek odezwał się po kilku dniach, napisał, że już mu lepiej, że ogląda seriale pod kocem i czy nie chciałabym wpaść do niego na drugą randkę, bo na spacer się nie wybiera w najbliższym czasie. Musiałam mu napisać szczerze, że już na jakąkolwiek randkę z nim nie pójdę, że nie jestem tą, której szuka. Darowałam sobie moralizowanie, że może następnym razem mógłby pewne kwestie przemilczeć na randce. Za to on nie krył zdziwienia i oburzenia. Napisał, że dla mnie złamał nawet nogę, że się przede mną otworzył i że zasługuje na kolejną szansę. Pisał i pisał. W końcu odpowiedziałam mu, że ja nie zasługuję na kolejną. A kiedy zobaczyłam, że pisze kolejną wiadomość, zablokowałam go. Nie jestem z tego dumna, ale zabrakło mi argumentów. Czy taka jedna nieudana randka może zrazić do dalszego randkowania? Mnie zraziła. Jednak trwa brat summer i trochę mnie kusi, by znowu zajrzeć na Bumble, z nadzieją, że niezobowiązujący spacer nie będzie groził pośliźnięciem się na oblodzonym chodniku. Jednak nikt mi nie zagwarantuje, że na takim spacerze nie otrzymam niemal wprost propozycji dzielenia kredytu i przejęcia cudzego terminu ślubu.
W cyklu „Modern Dating” bierzemy pod lupę współczesną kulturę randkowania. Rozmawiamy o randkowych doświadczeniach, o randkach, które okazały się koszmarem, które były komedią pomyłek albo były tak udane, że wydawało się, że to film lub sen. Czy to właśnie te prowadzą do miłości i szczęśliwej relacji? Czy może im gorszy początek, tym lepsze zakończenie? Sprawdzamy! Jeśli macie ochotę podzielić się z nami swoją randkową historią, zapraszamy do kontaktu i wypełnienia formularza.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.