Nauczyłam się niczego nie zakładać z góry – mówi Dorota. Ma 33 lata, od roku spotyka się z Antkiem, który choruje na depresję, leczy się terapeutycznie, przyjmuje leki. Co depresja może oznaczać dla partnera? Jakie stawia wyzwania, w jaki sposób wpływa na codzienne funkcjonowanie pary? Wsłuchujemy się w relację młodej kobiety.
Poznaliśmy się rok temu, przez znajomych. To był strzał w samo serce. Świetna rozmowa, wzrok, który zauważa mnie jako kobietę. Wiedza, bystrość, poczucie humoru, delikatność. A poza tym Antek był przystojny. Rozpływałam się. Zaczęliśmy spędzać wspólnie każdą wolną chwilę, po dwóch tygodniach właściwie zamieszkaliśmy razem.
W jego oczach widziałam zachwyt, a w drobnych gestach prawdziwą gotowość na związek – niby przypadkiem poznał mnie ze swoją mamą i przyjaciółmi, a do ręki wsunął mi klucze do mieszkania. Było tylko jedno „ale”, wychodził z potężnego kryzysu.
– Widzę wielkie czerwone flagi – skomentowała przyjaciółka, kiedy opowiedziałam jej historię Antka. W pandemii stracił firmę i większość oszczędności. Niedługo później rozpadł się też jego wieloletni związek, który miał być, jak sam powiedział, „relacją po grób”. Z dawnego życia nie zostało mu nawet mieszkanie, które wynajmował razem z narzeczoną. Podobno spakował się do dwóch walizek i wyszedł, wrzucając klucze do skrzynki. W najbardziej kryzysowym momencie, mimo mrozów, zamieszkał w domku letniskowym przyjaciół. A wiosną, kiedy go poznawałam, dopiero stawał na nogi – nowa niesatysfakcjonująca praca i skromna kawalerka, prawie pod miastem.
W powrocie do codzienności pomagała mu regularna psychoterapia wspomagana lekami. – Od roku leczę się na depresję, wiesz? – powiedział mi właściwie od razu, a ja po prostu przytaknęłam, nie zdając sobie sprawy z wagi tych słów.
Zakochanie, czyli przeglądanie się w czyichś oczach
Bo co to właściwie znaczy depresja? Dla jednych to poważna choroba, przez którą latami nie mogą wyjść z domu i normalnie funkcjonować, dla innych przygnębienie utrzymujące się dłużej, niż uważają, że powinno. Nie widziałam w Antku rozpaczy i przygnębienia, a coś innego – walkę z realnym problemem. Nie wydawał się słaby, tylko rycerski. W dodatku imponowało mi, że pracuje nad sobą, że umie rozmawiać o trudnych doświadczeniach i emocjach. To była zupełnie inna jakość, nasz kontakt był głęboki i prawdziwy, ceniłam to.
A poza tym, czułam, że jestem mu potrzebna. Przecież tak się mną cieszył. „Najwyraźniej daję mu siłę” – myślałam, zatapiając się w jego ramionach. Czułam się wyjątkowa.
Nie oczekiwał ode mnie żadnej pomocy. Szczerość, z jaką opowiadał o swoim kryzysie sprzed miesięcy – utracie sensu, braku energii na cokolwiek, wydawała się naturalną potrzebą podzielenia się doświadczeniem.
Był wyważony, introwertyczny, ale ciepły, spokojny, stabilny. Brał leki, więc nie pił alkoholu, dbał o sen i higienę życia. Rzeczywiście, spał jak kamień, weekendy spędzał w domu albo na kameralnych spotkaniach ze znajomymi. Czasami odpływał myślami i wydawał się nieobecny, ale jak też czasem potrzebowałam pobyć sama ze sobą. W trybie jego życia nie dostrzegałam nigdzie piętna choroby.
W pewnym momencie powiedział, że jest gotowy, rozmawiał z lekarką i odstawia leki. Tak jak nie robiłam wielkiej sprawy z diagnozy, tak samo teraz nie widziałam zagrożeń.
– To świetnie, bardzo się cieszę i gratuluję – mogłam powiedzieć, bo chciałam być wspierająca, ale nie zastanawiałam się nad tym dłużej. Życie toczyło się wartko, zanurkowałam w pracę, a miesiąc później, kiedy skończyłam projekt, wyjechaliśmy na długi weekend. Tylko my, w małym domku, w lesie na Mazurach. Wtedy nagle zaczęłam zauważać.
Odstawienie leków, czyli punkt zwrotny
Zaczęło się od drobiazgów. Właściwie nie był spakowany. Miał komputer, ale bez ładowarki, lekkie ciuchy, nic przeciwdeszczowego, a przecież rozmawialiśmy o tym, że mamy pecha, bo prognozy zapowiadają trzy dni siąpiącego deszczu. Zostaliśmy więc w domu, ale o ile dawny Antek zacząłby pewnie rozpalać w kominku, robić coś w kuchni albo puszczać muzykę nawet z telefonu, ten nowy po prostu zaległ na kanapie. Nie czytał książki, nie rozmawiał ze mną, po prostu siedział. A po jakiejś godzinie powiedział, że nie spał dobrze w nocy i pójdzie na górę położyć się. Drzemka trwała do wieczora. Próbowałam go obudzić, ale nie udało mi się ściągnąć go nawet na kolację. Padał deszcz, dom był zimny i cichy, miałam wrażenie, że moje życie z zabawnej komedii romantycznej znów zamieniło się w ciężki dramat obyczajowy.
Byłam rozczarowana: „Czy to już? Czar prysł?”. A może wyjazd uruchomił jakieś wspomnienia związane z byłą dziewczyną i tęskni? A może kiedy ja domykałam projekt i zniknęłam w Warszawie, oni znów zaczęli rozmawiać? Snułam scenariusze, rozniecając złość.
„Dlaczego on nagle tak mnie traktuje? Dlaczego nawet nie stara się utrzymać pozorów i wszystko bezmyślnie niszczy?”. Piłam wino, scrollowałam Instagram i byłam głęboko rozżalona. Kiedy w nocy wślizgnęłam się bezszelestnie do łóżka i próbowałam przytulić się do jego pleców, był zimny i nieobecny. Łzy wsiąkały w poduszkę. Dopiero rano przy śniadaniu, kiedy zaczął mnie przepraszać, dotarło do mnie, że nie chodzi o mnie, że ta niemoc to choroba.
Zrobiło mi się wstyd, bo przed oczami stanęły mi jakieś drobne sytuacje z ostatniego czasu – wyłączony telefon w środku tygodnia, pusta lodówka i bałagan w domu, zawalony deadline. Rzeczy, które być może zdarzają się ludziom, ale raczej nie Antkowi, a na pewno nie wszystkie naraz.
Przestałam strzelać fochy, spojrzałam mu prosto w oczy i spytałam, od kiedy tak jest?
– Nie ważne, chodzi o to, że znów tak jest. I muszę z tym coś zrobić – uciął.
Tym czymś był telefon do lekarki, wizyta, nowe leki i powrót do regularnych spotkań terapeutycznych. Efekty pojawiły się dość szybko, znów miałam „swojego Antka”. „Niby wszystko OK, a jednak nie bardzo” – myślałam.
Zaczęłam zadawać sobie pytania, które wcześniej zupełnie nie pojawiały się w mojej głowie. Jaki on był, zanim go poznałam, jeszcze przed chorobą? Czy kiedyś znów będzie tą osobą? A jeśli tak, czy będę potrafiła naprawdę go kochać? Bo wiele wskazuje na to, że do tej pory budowałam sobie wyidealizowany obraz „Antka – mojego chłopaka”, durzyłam się w nim.
– No i co teraz? Chcesz z nim być? – dopytywała przyjaciółka, a ja nie miałam wątpliwości, że tak. I choć wiedziałam, że go nie uleczę, podjęłam decyzję, że, na ile będę potrafiła, chcę go wspierać.
Nowa świadoma faza relacji
Zapytałam wprost: „Co mogę zrobić?”. A odpowiedź, którą usłyszałam – „Po prostu bądź ze mną” – ścisnęła mi serce. Więc jestem, staram się być uważna, obserwuję jego nastroje, biorę większą odpowiedzialność za własne. Wiem, jak ważne są dla niego rytmy i rytuały. Szanuję to, idę na kompromisy, rewolucjonizując własny plan dnia, między innymi wstaję wcześniej rano, żebyśmy, kiedy mieszkamy razem, codziennie jedli wspólne śniadanie.
Staram się być też bardziej autonomiczna, nie oczekiwać, żeby dostarczał mi wszelkich rozrywek i dopełniał mój świat. Jeśli mam ochotę na imprezę z tańcami i winem, idę ze znajomymi. Jeśli marzy mi się festiwal muzyczny, wiem, że pojadę, ale z grupą, bez niego i to też jest OK.
Zaczęliśmy robić nowe rzeczy razem – jeździmy na rowerach górskich; sport jest elementem terapii. Czasem urządzamy weekendowe obiady dla znajomych, a potem pokazy filmowe na rzutniku w salonie. Bardzo to lubię.
Ostatnio Antek powiedział, że ma już dość farmakologii i chce znów odstawić leki.
– Dobrze, zróbmy to – powiedziałam odruchowo, a on zauważył to „my” i uśmiechnął się, przytulając mnie. Chciałabym, żeby się udało, ale zobaczymy, jak będzie. Nauczyłam się niczego nie zakładać z góry.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.