Macierzyństwo przyniosło naturalny social distancing – mówi supermodelka, mama kilkumiesięcznej Mili i bohaterka sesji okładkowej „Vogue Polska”, która kwarantannę spędza w podpoznańskim domu swoich rodziców.
Po zdjęciach, która odbyły się tuż przed początkiem epidemii, Monika „utknęła” z mężem, Branislavem Jankiciem, i kilkumiesięczną córeczką Milą w podpoznańskim domu rodziców. Przyjechali do Polski, bo Branislav, który jest reżyserem, robił postprodukcję do filmu w Warszawie. – Dom z ogrodem w sytuacji przymusowej izolacji z dzieckiem i psem to duża ulga – mówi Monika przez telefon. – Wiadomo, że mąż też zajmuje się naszym dzieckiem, ale Mila właśnie zaczęła raczkować i jest wszędzie. W końcu oddycham z ulgą, bo mogę zostawić ją pod dobrą opieką i pobiegać. Albo w spokoju wziąć prysznic, luksus! Podczas pandemii Monika zaczęła z powrotem ćwiczyć i, paradoksalnie, czuje, że jej ciało wraca do życia. Z mężem oboje są wolnymi strzelcami, więc przez ponad pięć lat bycia razem przywykli do tego, że zdarzają się tygodnie, kiedy spędzają ze sobą 24 godziny na dobę. Więc może doskwiera jej brak kontaktów społecznych? Nie, też nie. – Macierzyństwo przyniosło naturalny social distancing – przyznaje. Dzieje się tak między innymi dlatego, że wielu jej znajomych nie tylko nie ma dzieci, lecz nawet jeszcze o nich nie myśli. – Zdążyłam się do tego przyzwyczaić, tym łatwiej, że z natury jestem osobą, która ma mało bliskich znajomych.
Wystarcza jej kontakt z kilkoma sprawdzonymi przyjaciółmi i ukochana polska rodzina, która od czasu jej przeprowadzki do Berlina w grudniu minionego roku jest w końcu niemal na wyciągnięcie ręki. Odkrywa teraz jej członków w nowych, podwójnych rolach: mamy/babci, taty/dziadka, siostry/cioci. – Cieszę się, że mama i siostra są tak przywiązane do mojego dziecka. Dobrze się na to patrzy. Mama Moniki rozumie swoją rolę babci jako pretekst do rozpieszczania wnuczki, a ewentualne uwagi przyjmuje ze spokojem, więc i tu udaje się unikać potencjalnych konfliktów.
Milę Jac urodziła w Nowym Jorku, dokąd z Chicago przenieśli się za pracą jakiś czas wcześniej. – Choć ze względu na przeprowadzkę to nie był idealny czas na dziecko, nie wahaliśmy się. Pewnie dlatego, że pierwszą ciążę straciłam po dwóch miesiącach – wyznaje, gdy pytam, skąd u tak młodej dziewczyny (Monika ma 26 lat) pragnienie rodziny. – Po tej stracie zdałam sobie sprawę, jak bardzo chcę mieć teraz dziecko. Pierwsze miesiące drugiej ciąży były stresujące, ale na szczęście wszystko szło dobrze – opowiada Monika. Dziś wie, jak często poronienia się zdarzają. Przy żadnej z ciąż ani przez chwilę nie myślała o konsekwencjach zawodowych – zmianach w ciele, potencjalnym spowolnieniu kariery. – Może nie niepokoiłam się tym dlatego, że od jakiegoś czasu moja praca naturalnie zwalniała? – myśli na głos.
Cały tekst przeczytasz w specjalnym, podwójnym wydaniu „Vogue Polska” na maj i czerwiec 2020 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.