Make rosół cool again
– Najlepsze suplementy to te, które możesz zjeść łyżką – twierdzą Natalia Franczak i Julia Taranko, współzałożycielki Mother of Gut. Swoim projektem chcą przywrócić do łask jeden z najbardziej zapomnianych polskich superfoodsów: rosół.
– Niemal każdy nasz dzień zaczynamy od rosołu. Esencjonalny rosół, do tego ryż albo kasza. A przed jogą – kubek czystego bulionu. Takie śniadanie działa na mnie lepiej niż miska słodkich płatków i kawa razem wzięte – mówi Julia Taranko. Na stoliku, przy którym się spotykamy, leżą w kartonie trzy pękate butelki z graficznymi etykietami. W środku – owoc kilku miesięcy testów i ciężkiej pracy oraz wielu lat pasji do jedzenia i zdrowia: bogate w kolagen rosoły, przygotowane według autorskich receptur, smaczne, z naturalnymi ziołami.
Natalia Franczak ostatnie lata spędziła w wiodących agencjach reklamowych i marketingowych, obsługując międzynarodowe korporacje. Julia od niemal dekady współprowadzi studio produkcyjne, które zajmuje się realizacją reklam dla branży spożywczej. – Zawodowo zawsze krążyliśmy wokół jedzenia, ale przede wszystkim jest to coś, co lubimy – lubimy gotować, jeść, odkrywać nowe smaki. Ale też zdajemy sobie sprawę, jak jedzenie wpływa na nasze samopoczucie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne – mówi Natalia.
Mother of Gut: Przepis na rosół i zdrowie
– Odkąd poznałyśmy się z Julią, wiedziałyśmy, że będziemy nie tylko razem żyć, lecz także razem tworzyć biznesy i przedsięwzięcia, wykorzystując doświadczenia zdobyte przy pracy z dużymi klientami, ale też budując coś własnego, niezależnego i butikowego. Miałyśmy wiele pomysłów, od siedliska po kawiarnię, ale po podróży do Japonii stało się jasne, że będzie to produkt spożywczy – zdradza Natalia. – Wiedziałyśmy, że to musi być coś zgodnego z nami, z naszymi wartościami. Kochamy jedzenie za smak, ale wiemy też, jaki ma wpływ na nasz organizm i zdrowie. Więc zamarzyło nam się, by obie te kwestie w naszym projekcie połączyć.
Julia w dzieciństwie zmagała się chorobą autoimmunologiczną. – Tym, co okazało się najbardziej lecznicze, było… jedzenie – odpowiednio opracowana dieta, którą praktykowaliśmy całą rodziną. Była to dieta właściwie całkowicie roślinna, z wyjątkiem – no właśnie – rosołu. Wtedy zjadłam też pewnie życiowy przydział kaszy jaglanej. Ale, ostatecznie, zadziałało. Potem, jako nastolatka, borykałam się z problemami hormonalnymi. I znowu tym, co wsparło mój powrót do równowagi, była odpowiednia dieta – wspomina Julia. – Moja relacja z jedzeniem przechodziła różne fazy, ale dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. Wiem, jak jedzenie na mnie wpływa, cenię sobie domowe, proste posiłki, kocham warzywa i strączki, ale nie czuję wyrzutów sumienia, gdy raz na jakiś czas zjemy z Natalią talerz frytek z fast foodu. Staramy się raczej cieszyć ich smakiem. A na kolejny posiłek zjeść sobie domową zupę – dopowiada Julia Taranko.
Domowy rosół jest dobry na wszystko – zwłaszcza gdy zrobi go ktoś inny
Właśnie osobiste doświadczenia, a także znajomość rynku i trendów w jedzeniu ostatecznie skłoniły Julię i Natalię, by bohaterem swojego przedsięwzięcia uczynić rosół. – Rosoły kolagenowe, znane w krajach anglojęzycznych jako „bone broth”, od kilku lat przeżywają swój wielki renesans. To część szerszego trendu określanego jako „food as medicine”, gdzie jedzenie traktuje się jako coś, co może korzystnie wpływać na nasze zdrowie. Same rosoły kolagenowe ceni się za ich wartości odżywcze, głównie za wysoką zawartość kolagenu oraz białka, przy jednoczesnej stosunkowo niskiej kaloryczności. Jest z nimi tylko jeden problem: ich przygotowanie jest czasochłonne i zwyczajnie nie każdemu może się chcieć to robić – mówi Julia Taranko. Po zbadaniu rynku dziewczyny stwierdziły, że znalazły niszę na swój produkt: rosół skierowany do ich rówieśników – ludzi, którzy kochają jedzenie, ale też są świadomi tego, jak działa ono na organizm. Osób, które lubią dobrze zjeść, ale też otaczać się ładnymi przedmiotami. – Rosół kojarzy się zwykle z czymś babcinym. Więc pewnie spodziewałabyś się etykiety z szarego papieru, nakrętki w czerwoną krateczkę i kokardki z plecionego sznurka – śmieje się Julia. – I choć oczywiście rosół babci jest najlepszy, to chciałyśmy go nieco uwspółcześnić, pokazać, że jest na niego miejsce we współczesnej diecie i obecnym trybie życia. Zwłaszcza jeśli nie musisz go sobie sama gotować – dodaje ze śmiechem. Stąd nazwa, Mother of Gut, która w zabawny sposób przypomina, że nasze zdrowie rodzi się w jelitach, oraz etykiety projektu Oli Niepsuj – nieco folkowe, a jednocześnie nowoczesne.
Podczas realizacji projektu Julię i Natalię wspiera przyjaciel, Adrian, który zdecydował się zainwestować w start-up oraz dostarczył rzeczowej, biznesowej wiedzy. Z kolei ojciec Julii, Jacek Taranko, pasjonat gotowania i zawodowy fotograf, odpowiada za receptury rosołów oraz za oprawę fotograficzną projektu. – Mówi się, że nie powinno się robić interesów ze znajomymi, a już tym bardziej z rodziną. Ale u nas jest odwrotnie – świetnie się znamy i uzupełniamy, podtrzymujemy na duchu i motywujemy, a jednocześnie przyświecają nam podobne cele i wartości. Dla nas to jest właśnie przepis na dobry biznes – mówi Natalia.
Na początek w ofercie będzie rosół z mięsem wołowym, wegański, rosół z kurczaka i indyka
Ich marka Mother of Gut debiutuje na rynku w październiku z czterema rosołami: wołowym o rekordowo wysokiej zawartości kolagenu (aż 6 g na 100 ml!), z kurczaka zagrodowego oraz z indyka, który z racji braku soli pomyślany jest jako produkt dla dzieci i osób, które muszą uważać na zawartość sodu w diecie. Do kompletu jest bulion wegański z dodatkiem grzybów shiitake oraz glonów kombu, które warzywnej esencji dodają dawki umami. – Rosół wołowy gotujemy aż 20 godzin! Dzięki temu jest tak odżywczy. Ale powiedz, czy chciałoby ci się stać w kuchni pół dnia? Niekoniecznie. I tu z pomocą ma przyjść Mother of Gut – mówi Julia.
Twórczynie marki mają też nadzieję, że ich produkt zachęci innych do przygotowywania domowych posiłków. – Uwielbiamy chodzić po knajpach, ale równie dużo przyjemności sprawia nam gotowanie posiłków w domu – zdradza Natalia. – Wielu osobom wydaje się, że przygotowanie dobrego jedzenia w domu wymaga wielkiego nakładu czasu, pracy i nie wiadomo jakich umiejętności. A tymczasem pyszną jesienną zupę przygotujemy w kilkanaście, może 20 minut. Wystarczą dobre warzywa, przyprawy, a najbardziej czasochłonną część, czyli przygotowanie bulionu, zrobimy za ciebie. Jedzenie, które jest dobre – w smaku i dla zdrowia – wcale nie jest trudne. A na pewno może być smaczne!
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.