Ukazywały się albo były w planach książki Marka Hłaski i Witolda Gombrowicza. Ale stare filmy Kieślowskiego wciąż leżały na półkach. W kulturze jak w polityce – władza chciała kontrolować, co mówi opozycja.
To było symboliczne wydarzenie.
25 lutego 1989 roku warszawski Teatr Powszechny wystawił jednoaktówki Václava Havla – „Audiencję” i „Protest” w reżyserii Feliksa Falka. Spektakl wrócił na scenę po ośmiu latach, premierę miał w 1981 roku, przed stanem wojennym.
Kiedy w styczniu 1989 roku polskie władze negocjowały z opozycją możliwość rozpoczęcia obrad przy Okrągłym Stole, władze Czechosłowacji aresztowały dysydentów za zorganizowanie demonstracji. Václav Havel miał spędzić w więzieniu dziewięć miesięcy.
Kiedy w lutym w Teatrze Powszechnym wystawiano jego sztuki, obrady Okrągłego Stołu trwały już prawie trzy tygodnie. W piątek w obradach był kryzys, podczas burzliwej rozmowy w małym gronie ustalono, że pilnie muszą spotkać się Lech Wałęsa i Czesław Kiszczak. W sobotę w teatrze zjawili się najważniejsi opozycjoniści i – jako osoba towarzysząca aktorce Elżbiecie Kępińskiej – premier Mieczysław Rakowski.
W „Dzienniku zewnętrznym” publikowanym w „Kulturze” paryskiej Tomasz Jastrun pisał: Uzmysłowiłem sobie, że ta rządowa obecność (…) jest demonstracją polityczną, policzkiem wymierzonym w pulchne oblicze czeskich braci dogmatyków.
Mieczysław Rakowski w „Dzienniku politycznym”: Liczne komentarze prasowe na temat mojego pobytu w teatrze. Sporo szumu. Wyobrażam sobie, jak wściekają się Czesi. Nie martwię się tym, ponieważ robią jedno głupstwo za drugim.
Kiedy spektakl się zakończył, na scenę wskoczył Adam Michnik, by odczytać odezwę do czechosłowackich władz. On czytał, a z głośników popłynęły piosenki Karela Gotta – teatralny akustyk tłumaczył potem w towarzystwie, że zagłuszał nie on, a esbek. W kuluarach sprzedawano wydane w drugim obiegu książki Havla i rozdawano ulotki. To było symboliczne wydarzenie, bo zwiastowało przyszłość, w której okazało się, że Polska o krok wyprzedza inne kraje obozu socjalistycznego, ale też ilustrowało teraźniejszość: oto władza pozwala opozycji mówić, ale lepiej, żeby jej głos nie docierał zbyt daleko. Tak było też w pierwszej połowie 1989 roku w kulturze.
Uwalnianie „półkowników”
Jeden z autorów zachowanych w archiwum Karty dzienników zapisał w grudniu 1988 roku, krótko po przełomowej dla czasu przemian telewizyjnej debacie Lech Wałęsa – Alfred Miodowicz: Znacznie ciekawszym wydarzeniem niż te ciągłe pierepałki z Wałęsą stało się przyznanie Krzysztofowi Kieślowskiemu za „Krótki film o zabijaniu” pierwszej nagrody nowo utworzonej Europejskiej Akademii Filmowej.
Mylił się, gdy idzie o gradację ważności. Gdyby nie „pierepałki z Wałęsą”, być może długo by jeszcze filmów Kieślowskiego nie zobaczył. Akurat „Krótki film o zabijaniu” i „Krótki film o miłości” wygrały jesienią ’88 festiwal filmowy w Gdyni, ale reszta „Dekalogu” miała telewizyjną kolaudację w styczniu 1989 roku – emisja cyklu zaczęła się w grudniu.
Wiosną 1989 roku kilka filmów Kieślowskiego (fabularny „Krótki dzień pracy”) i dokumenty („Robotnicy 1971” i „Nie wiem”) wciąż tkwiło na cenzorskich półkach. „Półkowników”, czyli filmów zatrzymanych w swoim czasie przez cenzurę, było około czterdziestu. Wśród nich dokumenty Marcela Łozińskiego, opowiadający o Tadeuszu Konwickim „Przechodzień” Andrzeja Titkowa, serial „Dorastanie” Mirosława Gronowskiego i, oczywiście, „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego.
Władze wydawały oświadczenia, że właściwie nie ma przeszkód dla emisji, ale jednak się one znajdowały. „Przesłuchanie” – wtajemniczonym znane z wydawanych w podziemiu kaset VHS – miało być w kinach już w maju, ale władze chciały, żeby przed emisją ukazywała się plansza, że film opowiada o latach czterdziestych i pięćdziesiątych, a jego emisja to przejaw destalinizacji, filmowcy z kolei, żeby na planszy pojawiła się informacja o dacie ukończenia produkcji filmu – 17 grudnia 1981 roku. Ostatecznie film miał kinową premierę 13 grudnia 1989 roku.
W okolicach czerwcowych wyborów kinowym hitem była „Sztuka kochania” w reżyserii Jacka Bromskiego, wkrótce na ekranach pojawił się słynny do dzisiaj „Konsul” Mirosława Borka.
Czytelnicy zyskują nadzieję
Szybciej „pierepałki z Wałęsą” odczuli czytelnicy. PRL składał się z paradoksów, tak było również u schyłku. Wraz z uwalniającymi wiele sektorów rynku ustawami ministra Wilczka z początkiem 1989 roku uwolniono także rynek książki. Z jednej strony dobrze – od tej pory każdy mógł założyć wydawnictwo, z drugiej źle – zlikwidowano ulgi podatkowe dla wydawców i księgarzy. Krótko mówiąc: w zamian za względną wolność (cenzura wciąż działała) anulowano przywileje. Wciąż obowiązywały przydziały papieru, ale można go było też kupić za dewizy. Wydawcy przewidywali, że spowoduje to spadek produkcji książek o ok. 16 mln egzemplarzy.
Karol Czejarek, dyrektor departamentu książki w Ministerstwie Kultury i Sztuki, uspokajał w prasie: Jesteśmy krajem, który musi gonić świat w różnorodności, jakości i obfitości tytułowych propozycji. (…) Zaistnienie szansy stworzenia konkurencji z już działającymi oficynami należy powitać z ogromnym aplauzem, z pełną świadomością pożytku, jaki przynieść to może kulturze.
Z trzeciej strony: cenzura wciąż działała, ale państwo ścigało się z wydawnictwami drugiego obiegu na wydawanie książek dotychczas zakazanych. Znów symbolicznie – w styczniu 1989 roku ukazały się „Rok 1984” George’a Orwella i „Zły” Leopolda Tyrmanda.
O „Złym” nowo powołany prezes wydawnictwa Czytelnik, redaktor naczelny „Literatury na Świecie” Wacław Sadkowski mówił w wywiadach: Nie jestem jego entuzjastą, ale jest to napisane udatnie, wolne od językowych potworków czy kompozycyjnych załamań charakteryzujących np. Mniszkównę i obiecywał, że w książkach masowych poniżej poziomu „Złego” nie zejdzie. Planował wydać wkrótce „Inny świat” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, „Rodzinną Europę” Czesława Miłosza, ale również „Dzień szakala” i „Psy wojny” Fredericka Forsytha.
To był czas, kiedy ukazywały się albo były w pilnych planach wydawniczych potentatów książki Tadeusza Konwickiego, Marka Hłaski, Witolda Gombrowicza. Kiedy w kwietniu do Warszawy przyjechał Jerzy Kosiński, przed księgarnią Czytelnika przy Wiejskiej ustawiła się długa kolejka osób czekających na spotkanie z pisarzem. Władza debatowała z wydawcami o upowszechnianiu literatury emigracyjnej. Podczas jednej z takich debat sekretarz generalny Towarzystwa Polonia, dawniej pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie Józef Klasa mówił: Literatura polska, która powstała za granicą, z różnych powodów nie została udostępniona polskiemu społeczeństwu. To, co przeciekało, przeciekało w sposób nienormalny, było przemycane, było źle widziane, było tępione. Kraj, który posiada około 15-milionowe wychodźstwo, zafundował sobie pełną blokadę tego, co ono tam tworzy. Zwyczajny obywatel nie może kupić nawet najlepszej książki czy czasopisma. Najwyższa pora, by uległy zmianie przepisy dotyczące debitów. W tej sprawie wystąpiliśmy jako Towarzystwo do Komitetu Społeczno-Politycznego Rady Ministrów, a także do Okrągłego Stołu. Wystąpiliśmy również z wnioskiem, aby był swobodny przywóz.
Czerpano z emigracji i zasłużonych Rosjan. Dodruk „Dzieci Arbatu” Anatolija Rybakowa Iskry szacowały na 400 tysięcy egzemplarzy. I nie był to szokujący nakład. „Zły” – 100 tysięcy, książki Forsytha – 200 tysięcy, podobnie Remarque i John Irving. Dziennikarze relacjonujący spotkanie Tadeusza Konwickiego z czytelnikami pisali: Wydawcy pozbywają się kompleksów. Czytelnicy zyskują nadzieję. Na księgarskich ladach coraz więcej tytułów „literatury rewindykowanej”.
Edytorzy z drugiego obiegu, którzy wydawali ją, zanim było wolno, na początku roku mówili dziennikarzowi „Polityki”: Liberalizacja jest jakimś zagrożeniem dla naszej egzystencji, ale na razie to ciągle jeszcze raczej daleka przyszłość niż realne wyzwanie. Albo: Jeżeli stracimy podstawy bytu, to będzie znaczyło, że już spełniliśmy swoje zadanie i możemy zwijać żagle. Ale nie sądzę, by nastąpiło to prędko.
W maju spotkali się w Pałacu Kultury – na dorocznych targach książki znalazło się miejsce dla wydawnictw emigracyjnych i podziemnych. Nie wszyscy, bo niektórzy nie chcieli brać udziału w państwowej imprezie.
W czerwcu okazało się, że spełnili swoje zadanie.
Piękny i wychowawczy
Urząd cenzury działał jeszcze do kwietnia 1990 roku, ale po czerwcowych wyborach złagodniał do reszty. Kulturą zajął się wolny rynek.
Swoją drogą, w czasie obrad Okrągłego Stołu kończył się akurat nadawany popołudniami w telewizji brazylijski serial „W kamiennym kręgu”. Według badań OBOP oglądało go 68 proc. telewidzów, zazwyczaj zadowolonych. Twierdzili, w znakomitej większości, że jest piękny i wychowawczy.
* Aleksandra Boćkowska – dziennikarka, współpracuje m.in. z „Vogue Polska”. Autorka książek o codzienności PRL: „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” i „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL”. W maju ukaże się jej książka o 4 czerwca 1989 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.