W Wenecji pokazano już nowe filmy mistrzów: Alejandro Gonzáleza Iñárritu, Darrena Aronofsky’ego i Luki Guadagnino. Wrażenie zrobił „TÁR” z Cate Blanchett, zawiódł „White Noise” Noah Baumbacha. Typujemy najciekawsze filmy półmetku festiwalu.
Dywan – czerwony. Szkatuła statuetki Leone d’Oro – głównej nagrody Festiwalu Filmowego w Wenecji – czerwona. Czerwień to także dominujący kolor identyfikacji wizualnej festiwalu. Jej głównym elementem jest hybryda kobiety (nimfy, syreny?) i weneckiego lwa, przypominająca drag queen ni to z grzywą, ni z peruką, a jakże, w kolorze czerwieni. Aperol Spritz – ulubiony drink wenecjan, którego składnikiem w wersji bitter jest jeden z głównych sponsorów festiwalu – oczywiście czerwony. W czerwonej sukience odbierała w Wenecji Honorowego Złotego Lwa za całokształt twórczości Catherine Deneuve. Czerwone jest logo Netfliksa, który na reklamę swoich produkcji wydał w Wenecji krocie. Czerwony jest billboard filmu „Bardo” Alejandro Gonzáleza Iñárritu, którym obwieszone są strategiczne skrzyżowania wokół Pałacu Festiwalowego. Czerwony dywan pokrył czerwienią Timothée Chalamet, który skradł show wszystkim koleżankom po fachu, bo jak na razie jego look jest komentowany w Wenecji najgłośniej. Szybko stał się wiralem. Timothèe zostawił tylko odkryte plecy, które wyglądały jak niedojedzone przez granego przez niego kanibala w najnowszym filmie Luki Guadagnino „Bones and All”. W czerwień wreszcie spowita była Tessa Thompson, czarny – a właściwie dlaczego nie czerwony? – charakter w serialu „Westworld”. Thompson jest członkinią jury jednej z trzech najważniejszych sekcji Festiwalu, Opera Prima, z filmami debiutantów. Obok niej zasiada polski reżyser Jan P. Matuszyński, którego film „Żeby nie było śladów” znalazł się w konkursie głównym festiwalu w ubiegłym roku. Czerwona jest ramoneska, z którą nie rozstaje się niebinarna bohaterka filmu „L’Immensitá” włoskiego reżysera Emanuela Crialese’a, który zaprosił do współpracy Penélope Cruz (matka nastolatki/nastolatka) i namówił ją do grania w języku włoskim. Cruz – jak wszystko – i to robi z wdziękiem. Do czerwoności wreszcie rozgrzała serca i głowy publiczności i krytyków rola Cate Blanchett w filmie „TÁR” Todda Fielda. Jeśli nie dostanie głównej nagrody aktorskiej festiwalu, czyli Pucharu Volpiego, to jako fan filmu Guadagnino chyba zostanę kanibalem i zjem całe tegoroczne jury z jego przewodniczącą Julianne Moore na czele.
„White Noise” nie narobił szumu
Pierwsza premiera Konkursu Głównego Festiwalu – „White Noise” (w polskiej dystrybucji „Biały szum”) – w Wenecji szumu raczej nie narobiła. Jedyne, co usprawiedliwia ten wybór na film otwarcia, to fakt, że mierzy się z ludzkimi emocjami w obliczu katastrofy ekologicznej. Pandemia COVID-19 sparaliżowała wszystkich, a strach, niepewność i restrykcje ograniczyły nasze poczucie bezpieczeństwa. Reżyser Noah Baumbach, znany m.in. z obsypanych nagrodami „Historii miłosnych”, zabiera nas do amerykańskiego miasteczka lat 80. minionego wieku, w którym patchworkowa rodzina mierzy się z toksyczną chmurą powstałą po zderzeniu cysterny samochodowej z lokomotywą. Oczekiwania wobec Baumbacha były wielkie, ale całą produkcję można zamknąć w kalamburze nazwiska reżysera: b(a)um + bach = „no” nie „ah”. I nawet Adam Driver i Greta Gerwig nie są w stanie tej historii uratować.
„TÁR” jak genialna partytura
Drugiego wieczoru wybuchała bomba, a raczej odpalona została rakieta. Tak precyzyjnie skonstruowanej opowieści w kinie nie widziałem dawno. Jest jak partytura, ale co się dziwić, w końcu „TÁR” to opowieść o muzyce poważnej. Reżyser Todd Field w roli dyrygentki i kompozytorki Lydii Tár obsadził Cate Blnachett. „TÁR” trzyma w napięciu bardziej niż cicha rywalizacja pomiędzy trzema tenorami Pavarottim, Domingo i Carrerasem w trakcie ich wspólnego koncertu.
„Bardo: fałszywa kronika garstki praw”: Nieudana autobiografia
O sobie najlepiej krótko. Nie wziął sobie tego do serca Alejandro González Iñárritu, nagrodzony Oscarami za „Birdmana” i „Zjawę”. Meksykanin zrobił trwający 176 minut film inspirowany własnym życiem. „Bardo: fałszywa kronika garstki praw” to swoiste misterium męki pańskiej, przecięte mniej więcej w połowie świetną sceną, w której główny bohater – Silverio – tańczy do zupełnie innej muzyki niż cały tłum uczestników imprezy na jego cześć. „Let’s dance” Dawida Bovie w wersji, w której wokal odseparowany jest od muzyki, brzmi fenomenalnie. Publiczność z Iñárritu tańczyć nie chciała i gremialnie opuszczała salę projekcyjną. Spodziewano się przynajmniej tak mocnej propozycji jak „Roma” rodaka Iñárritu, Alfonsa Cuaróna, która również była autobiograficznym filmem, ale „Bardo” nie wyszyło.
„Bones and All”: Romeo i Julia AD 2022
Wyszło za to Luce Guadagnino, autorowi „Tamtych dni, tamtych nocy”. Jego cannibal love story „Bones and all” jest przejmujące i porywające realizacyjnie.
Co tu jeszcze można zaproponować przebodźcowanej i znudzonej widowni? Zróbmy współczesną wersję „Romea i Julii”, tylko niech bohaterowie będą ludożercami. Brzmi cynicznie i głupio, prawda? Nic bardziej mylnego. Ile razy ukochanej osobie mówiliśmy w stanach uniesienia: „mam ochotę cię zjeść” albo wręcz: „zjem cię”. Główna para kanibali, granych przez Timothée Chalameta i Taylor Russell, to zagubieni nastolatkowie nierozumiejący własnych zachowań. Porzuceni przez rodziców, próbują wyleczyć się z traum i jak się okazuje, dziedziczonej przypadłości. „Bones and all” to kolejny film Guadagnino, w którym reżyser przygląda się współczesnej młodzieży. „Tamte dni, tamte noce” i świetny serial „Tacy właśnie jesteśmy” to też opowieści o poszukiwaniu siebie na progu dojrzałości. W każdej z tych produkcji udaje się Guadagnino uchwycić to, co nieskazitelne, dziewicze, nieskalane, naiwne, słodkie, gorzkie, sensualne i zmysłowe. Timothèe Chalamet, zamieścił ostatnio na swoim Instagramie wymowne zdjęcie z Guadagnino i podpisał: „This man changed my life…”. Myślę, że Guadagnino z debiutującej u niego w „Bones and all” Russell też uczyni gwiazdę.
„Argentyna, 1985”: Prawo i sprawiedliwość
„Argentyna, 1985” w reżyserii Santiago Mitre’a to historia dwóch prokuratorów, którzy postawili przed sądem wojskowych odpowiedzialnych za zbrodnie ludobójstwa dokonane po przejęciu władzy w Argentynie w 1976 roku. Junta wojskowa generała Jorge’a Videli według oficjalnych źródeł rządowych w latach 1976-1982 zabiła około 13 tysięcy osób. Według organizacji humanitarnych liczba ofiar sięgnęła nawet 30 tysięcy. „Argentyna, 1985” pyta o to, czemu służy prawo. Służy wymierzaniu sprawiedliwości. Prawo i sprawiedliwość, brzmi znajomo? Jeśli chcecie zrozumieć, po co odbywa się walka o praworządność i niezależność prokuratorów w Polsce, to powinniście koniecznie ten film zobaczyć.
„The Whale”: Serce wieloryba
Pierwszy tydzień rywalizacji o Złotego Lwa i wyścig mistrzów w tej stawce zamknął pokaz „The Whale” („Wieloryb”) Darrena Aronofsky’ego. Autora „Zapaśnika” i „Czarnego łabędzia” zawsze fascynowało ciało, a precyzyjnie to, czego z ciałem możemy dokonać. Fizyczne przemiany bohaterów Aronofsky’ego służą do pokazania triumfu woli. Mierzący się z otyłością III stopnia i śmiercią partnera, dla którego zostawia rodzinę, Charlie jest chyba najbardziej tragiczną z portretowanych przez Aronofsky’ego postaci. – Potrzebowałem aktora o sercu wielkości wieloryba i czystej duszy. Jak tylko poznałem Brendana, wiedziałem, że spotkałem Charliego – mówi reżyser. Fraser ma szansę na Oscara za swoją rolę.
W kolejnych dniach festiwalu czekamy na zakwalifikowany do konkursowej sekcji „Orrizonti” film „Chleb i sól” Damiana Kocura.
A co z tą czerwienią? Wszystko wskazuje na to, że trendsetterem był Tycjan, czołowy przedstawiciel szkoły weneckiej malarstwa renesansowego. Kompozycję kolorów, z której korzystał przy malowaniu obrazów, nazywa się czerwienią tycjanowską. Jednym z najsłynniejszych obrazów Tycjana jest ten z weneckiego ołtarza kościoła Santa Maria Gloriosa dei Frari, „Wniebowzięcie”
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.