Romuald Broniarek przez 35 lat pisał historię na zlecenie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Od połowy października można jej próbkę obejrzeć na wystawie „PRZY OKAZJI. Nieznane fotografie Romualda Broniarka” w Domu Spotkań z Historią i w wydanym przy tej okazji albumie. To opowieść nie tylko o narzuconej przyjaźni między krajami, ale też o losie fotografa, który należycie wykonywał swoją pracę.
Wystawa i album na pewno wzbudzą emocje. Bo czy fotograf pracujący przez dekady dla czasopisma „Przyjaźń”, będącego – jak byśmy dziś powiedzieli – narzędziem marketingowym Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR), zasłużył sobie na takie wyróżnienie? TPPR istniało od 1944 roku do 1991, kiedy zostało przekształcone w Stowarzyszenie Polska-Rosja. Sam magazyn wychodził od 1946 roku do 1989, a Romuald Broniarek pracował na etacie w jego redakcji od 1955 roku do końca, potem w ogóle przestał zawodowo fotografować.
TPPR było jedną wielką ściemą, faktem jest, że liczyło parę milionów członków – ale raczej mało kto dobrowolnie się do niego zapisywał. Chyba też byłam jego członkinią na przełomie lat 70. i 80. – wszyscy uczniowie byli, nikt nas o zgodę nie pytał. Każdemu z nas przypisano radzieckiego druga, pisałam więc listy do „przyjaciółki” zza Buga kulawym rosyjskim, a w zamian dostawałam paczki z kanfietami, nikt z naszej klasy ich nie tykał, już sam radziecki zapach odstręczał. Taki bunt, wymagający poświęcenia, bo w końcu które dziecko nie lubi słodyczy. Jeździliśmy też ze szkoły do kina Oka mieszczącego się przy Marszałkowskiej 115 w siedzibie TPPR, była to pewnego rodzaju atrakcja, bo wszystkie warszawskie dzieci mojego pokolenia mogły po raz pierwszy zobaczyć tam trójwymiarowy film, pokazywali dwa, więcej chyba nigdy nie znalazło się w repertuarze, jeden nosił tytuł „Parada atrakcji”, a drugi „Zabawy zwierząt”. Wot! Zaawansowana technika radziecka! No, ale organizowano wiele wydarzeń przybliżających nam, polskim obywatelom, dobra współczesnej kultury sąsiadów: festiwale piosenki radzieckiej, targi książki radzieckiej, pokazy techniki radzieckiej, osiągnięć kosmonautycznych i tak dalej – a Romuald Broniarek był tam wszędzie i dokumentował. Dokumentował też wycieczki radzieckich przyjaciół do naszego kraju, i te rządowe, i te na niższym szczeblu, jak wymiany studenckie czy odwiedziny „zwykłych” turystów, którzy zapewne tak do końca zwykli być nie mogli.
Wystawie „PRZY OKAZJI. Nieznane fotografie Romualda Broniarka” towarzyszy album o tym samym tytule wydany przez Filipa Niedenthala
Dla mnie podróż po Polsce lat 50., 60., 70. XX wieku przez pryzmat fotografii Broniarka wydaje się fascynująca i przygnębiająca zarazem. To kawałek naszej historii, wybiórczej zapewne, stronniczej, bo fotograf dostawał konkretne zlecenia i je realizował, miał uwieczniać na kliszy postęp, sukcesy, parady szczęścia no i… przyjaźń. Zdjęcia w znacznej mierze były reżyserowane. Kuratorzy wystawy „PRZY OKAZJI. Nieznane fotografie Romualda Broniarka” i autorzy albumu o tym samym tytule, Filip Niedenthal, wydawca, i Katarzyna Broniarek-Niemczycka, krewna fotografa, wybrali z archiwum liczącego kilkadziesiąt tysięcy zdjęć nie tyle te najlepsze, ile ukazujące jak najszersze spektrum sytuacji, które Broniarek dokumentował.
Najbardziej lubię te zdjęcia, które właściwie nie musiałyby powstać w Polsce, mają uniwersalny, ponadczasowy charakter: to doskonałe portrety robotników. Choćby zdjęcie okładkowe albumu – dwóch hutników w kowbojskich kapeluszach, jeden we flanelowej koszuli, drugi drelichowej kurtce, mają przerwę na papierosa – wykonane w Hucie Warszawa w 1968 roku, a mogłoby pochodzić z huty w Anglii czy USA (pod warunkiem, że w kadrze nie byłoby widać napisu na wielkim piecu: „ZSRR – sojusz – przyjaźń to nasza przyszłość”); albo górnik z kopalni węgla kamiennego Jowisz w Wojkowicach Komornych w 1958 roku – Broniarek wrócił tam po latach, bowiem w tejże kopalni odbywał wcześniej obowiązkową dwuletnią służbę wojskową. Miał później powiedzieć: „Pracowało się dzień i noc, świątek, piątek. I nie wyjeżdżało się z kopalni, bo trzeba było wykonać plan sześcioletni. Cały węgiel szedł na Wschód, za darmochę chyba…”. Piknik na trawie delegacji Towarzystwa Przyjaźni Radziecko-Polskiej – sowieckiego odpowiednika naszego TPPR – dziś raczej bawi niż gorszy, to taka – nie wiem, czy zamierzona – parafraza słynnego obrazu Claude’a Moneta „Śniadanie na trawie” – panowie stoją wokół kraciastego koca rozłożonego na trawie i zajadają się kanapkami, te okropnie skrojone garnitury zapewne z przydziału niż z własnego wyboru – kobiet brak. Są też fotografie robione „po zleceniu”, nie do druku: dzieci siedzące na tle śmietników, bieda na wsi, że aż piszczy, i bociany nad polami mazurskimi – te się nie zmieniły, ciągle ich pełno latem na Mazurach i Warmii.
Kultowe zdjęcie z okładki czasopisma „Przyjaźń” w 1960 roku zainspirowało fotografię z pierwszego numeru polskiego „Vogue’a”
Nie mogę nie wspomnieć o zdjęciu modelki, wicemiss Warszawy, Jadwigi Smoczyńskiej, stojącej przy wołdze, na tle Pałacu Kultury i Nauki, które znalazło się na okładce czasopisma „Przyjaźń” w 1960 roku, a ponad pół wieku później stało się inspiracją sesji okładkowej do pierwszego numeru polskiego „Vogue’a”. Niektórzy nawet nam zarzucali plagiat, kopiowanie tamtejszej fotografii. „W jednym z wywiadów [Jadwiga Smoczyńska] opowiadała, że Romuald Broniarek przychodził do winiarni, w której pracowała. Imponował jej i dziewczynom: »Miał nowiutką czarną wołgę i własnego kierowcę« (w rzeczywistości był to samochód redakcyjny). Brał ją po pracy na przejażdżki i sesje w plenerze, na jakiś czas została jego główną modelką i muzą. Fotografował ją w rodzinnym gospodarstwie w Strudze (temat zlecony: dziewczyna pozująca z kurczakami), na polach kukurydzy wyhodowanej z radzieckich nasion i jako elegantkę w stolicy. Zdradziła dziennikarce, że sama była „stylistką”, a ubrania i akcesoria pochodziły z jej szafy. Trafiła na kilka okładek »Przyjaźni«” – piszą we wstępie do albumu Filip Niedenthal i Katarzyna Broniarek-Niemczycka. A jak komentował zdjęcie sam Broniarek? Powiedział: „(…) jest tu wszystko, czego potrzeba – i wołga jest, i Pałac Kultury, i Jadzia, modelka, uśmiechnięta, zadowolona z życia. Optymistyczna okładka”.
Na koniec albumu autorzy publikacji oddają głos samemu fotografowi, przytaczając wywiad, którego udzielił Łukaszowi Modelskiemu do książki z 2013 roku „Fotobiografia PRL. Opowieści fotoreporterów”. Broniarek opowiada, jak został fotografem – najpierw był samoukiem-laborantem w Jeleniej Górze, gdzie mieszkali z ojcem po wojnie, potem zdał egzamin czeladniczy; wyjechał do Warszawy, z której pochodził z dziada pradziada, gdzie z upaństwowionego małego zakładu fotograficznego trafił do Centralnej Agencji Fotograficznej, aż w końcu w 1955 zaczął pracę w „Przyjaźni”, gdzie z technika awansował na fotoreportera. Ale nie był fotoreporterem z krwi i kości, jak młodszy od niego Chris Niedenthal – którego album z niepublikowanymi wcześniej zdjęciami syn Filip wydał dwa lata temu – który wyciąga aparat zawsze, gdy coś się dzieje. Broniarek nie wyciągnął swojej Leiki ani w 1956 roku w Poznaniu, ani w 1968 roku w marcu na Krakowskim Przedmieściu. „Jak widzę, że milicja walczy ze studentami, to nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Gdyby studenci katowali milicję, to by było coś nadzwyczajnego” – odparł Modelskiemu fotograf, a dalej przyznał: „W takich sprawach byłem raczej obserwatorem. (…) generalnie nie mieszałem się w nie swoje sprawy”. Romuald Broniarek był więc raczej dobrym rzemieślnikiem należycie wykonującym zadania zlecane mu przez redakcję. Nie zabiegał o uznanie, ale też nigdy nie wyparł się swojej przeszłości. „Dostałem za pracę w kopalni dodatek do emerytury jako prześladowany przez reżim Polski Ludowej. Więc sam już nie wiem, jak mam o sobie myśleć – czy poszkodowany przez socjalizm, czy jego budowniczy? Życie płata różne figle... W każdym razie w przeciwieństwie do wielu nie posyłam przekleństw pod adresem »Przyjaźni«, socjalizmu, PRL-u. Pracowałem tam, zarabiałem i nie będę pluł we własne gniazdo. A co czułem, to już inna sprawa” – powiedział Modelskiemu na koniec rozmowy.
Wystawa „PRZY OKAZJI. Nieznane fotografie Romualda Broniarka”, Dom Spotkań z Historią, czynna od 18 października do 16 marca 2025, kuratorzy Filip Niedenthal i Katarzyna Broniarek-Niemczycka. Premiera albumu o tym samym tytule 18 października, wyd. Dom Spotkań z Historią, partner wydawnictwo 77Press.
Tekst pochodzi z październikowego wydania „Vogue Polska” poświęconego dziedzictwu. Zamów numer już dziś z jedną z dwóch okładek do wyboru na vogue.pl
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.