Rozświetlone lampą błyskową białe tło, skóra i czerń włosów (tych na głowie i tych w innych miejscach). Do tego czerwone usta i paznokcie. Elementy surrealistycznej układanki to znaki rozpoznawcze chińskiego fotografa Rena Hanga.
Historia Rena Hanga zaczyna się bardzo zwyczajnie. Nudzą go studia (komunikacja i marketing na uniwersytecie w Pekinie). Jest młody, wrażliwy. Czuje się przytłoczony rzeczywistością i nie na miejscu. Zgodnie z panującym w mediach społecznościowych trendem kupuje mały analogowy aparat i zaczyna fotografować znajomych i swojego chłopaka.
Zrób to sam
Na początku w codziennym życiu i na imprezach, w klasycznej snapshotowej estetyce, ale obserwowanie i dokumentowanie płynnie zmienia się w kreację. Ren Hang w swoim małym mieszkaniu w bloku organizuje sesje zdjęciowe. Za zasłoniętymi oknami, żeby nie widzieli sąsiedzi i nie zgłosili na policję. Znajomi rozbierają się, a on fotografuje. Ktoś robi makijaż, ktoś zaparza herbatę, ktoś pomaga złapać ostrość przy pomocy latarki w telefonie. Panuje atmosfera „zrób to sam” – stwórzmy coś fajnego bez zadawania zbędnych pytań.
Studencki pokój dzięki – jakkolwiek to głupio zabrzmi – magii fotografii zmienia się w abstrakcyjną przestrzeń. Hang stosuje bardzo proste, ale skuteczne zabiegi. Bawi się perspektywą, skalą, płaskim światłem lampy błyskowej, ustawieniem planów. W zasadzie robi to, co turyści podtrzymujący Krzywą Wieżę w Pizie, i szczerze się tym cieszy. Korzysta z medium trochę tak, jak korzystali z niego klasycy awangardy z międzywojnia w rodzaju Aleksanda Rodczenki. I jeszcze ten mocny, bauhausowski zestaw kolorów.
Negatywy wywołuje pracujący w fotolabie znajomy Hanga, po zamknięciu zakładu i bez wiedzy szefa. Nagość jest w Chinach nielegalna, trzeba uważać. Równolegle do fotografowania Hang pisze wiersze, a odbitki, notatki i znalezione obiekty wkleja do albumów, pokazuje je znajomym. Zdjęcia zyskują coraz większy towarzyski rozgłos, a sesje rozmach. Czasami odbywają się na dachu niedokończonego budynku, czasami w lesie. Do zdjęć rozbiera się coraz więcej osób, ale to ciągle bliskie grono przyjaciół. – W kraju, gdzie wiecznie jesteś śledzony przez CCTV, ryzykuje nie tylko fotograf, ryzykują wszyscy uczestnicy sesji – mówi Hang w jednym z wywiadów.
Lajki i tweety
Fotografie Rena Hanga szturmem podbiją Tumblr i Pinterest. Zdjęcia młodych Chińczyków stają się internetową sensacją: zbierają lajki, są retweetowane i linkowane. Często bez nazwiska autora, poza kontekstem, po prostu siłą samego obrazu.
Za wirtualem przychodzi real: wystawy (m.in. Foam w Amsterdamie), wydawnictwa (Taschen), zlecenia od dużych magazynów („GQ”, „Purple”), publikacja w wydawanym przez Franka Oceana zinie „Boys Don’t Cry”. Jeszcze niedawno kariery zaczynały się w magazynach – fotografowie publikowali przełomową sesję na łamach dajmy na to „i-D” czy „Vice’a”, mieli wystawę w małej galerii w Berlinie lub w Londynie. Stamtąd w świat ruszało słowo i zaczynały kręcić się tryby branżowej maszyny.
Ren Hang jest jednym ze sztandarowych (obok np. Petry Collins) przedstawicieli pokolenia, które rozgłos zdobyło inną drogą. Jest fotografem z internetu, który adaptował się do „prawdziwego” świata. Niewielu udaje się odnieść sukces w obu obiegach.
Ren Hang wiedzie poważniej podwójne życie. Z jednej strony wystawy w galeriach w dalekim świecie, na które często nie udaje mu się dojechać, z drugiej demontowane przez policję wystawy w kraju. Miliony klików w światowym internecie i likwidowane konta na Weibo. Publikacje w prestiżowych wydawnictwach i ukradziona przez drukarnię zaliczka na druk selfpublishingowej książki dla chińskiej publiczności. Przecież i tak nie pójdzie poskarżyć się na policję, wcześniej sam zostałby aresztowany.
To rozdwojenie nie jest przyjemne, ale pozwala Hangowi pozostać blisko artystycznych korzeni. Nie wpada w pułapkę wykorzystywania swojej estetyki do zleceń komercyjnych i, co za tym idzie, spalenia jej. Nie ma możliwości, więc nie ma pokus.
W Europie i w Stanach jego zdjęcia oglądają ludzie z kreatywnego obiegu, w Pekinie ciągle pozuje mu to same grono znajomych. Nie wyglądają na it crowd, to raczej zwykła młodzież z klasycznymi fryzurami i w koszulkach z pokemonami.
W lutym 2017 Ren Hang popełnił samobójstwo. Miał 29 lat, walczył z depresją.
Machester, Seattle, Pekin
Rozpędzona machina pędzi dalej. Otwierają się zaplanowane wcześniej wystawy w Kopenhadze i Paryżu, wychodzi monografia w Taschen. Rośnie legenda.
John Berger w książce „Ways of Seeing” opisuje różnicę pomiędzy byciem nude i naked. Bycie naked to po prostu fizyczny stan bycia bez ubrania – pod prysznicem lub u lekarza. Bycie nude zawsze odbywa się w stosunku do kogoś i często wiąże się z erotyką. To pozowanie do zdjęcia czy obrazu albo rozbieranie się w sytuacji intymnej.
Ta dychotomia jest bardzo prosta, ale mam problem z ustawieniem w niej większości fotografii Hanga. Zdecydowanie nie jest to hippisowska niewinna nagość w stylu Ryana McGinleya, Adama i Ewy, biegania po lesie. Jest w tych zdjęciach coś bardzo erotycznego, ale (pomimo estetycznych poodobieństw) to coś zupełnie innego niż ociekające pożądaniem zdjęcia Terry’ego Richardsona.
Na zdjęciach często widać wszystko, ale nie jest to ich sednem. Może to jakaś kulturowa różnica między Europą i Azją? Może chodzi o to, że osoby są nago razem i nie zamierzają uprawiać seksu? Może chodzi o abstrakcyjność tych zdjęć, o to, że pomimo swojej mięsistości są daleko od rzeczywistości? Może to seksualność na czasy #metoo?
Zdjęcia Hanga są absolutnym przeciwieństwem standardów Instagrama. Pozowanie na Instagramie to bardzo często bycie nude, ale bez widocznych części ciała, bo to nie licuje z community guidelines, poruszanie się na granicy. U Hanga jest odwrotnie, w filmie „The Art of Taboo” jedna z modelek mówi, że jego zdjęcia są jednocześnie dirty i pure. Wydaje się, że to trafne podsumowanie. To rodzaj nagości, jakiej nie znam z innego artystycznego kontekstu.
Trudno porównywać Rena Hanga do zmarłych młodo legend kalibru Iana Curtisa czy Kurta Cobaina, skala działania i rozpoznawalności jest zupełnie inna, ale Manchaster czasów kryzysu, prowincjonalne Seattle i opresyjny, zanieczyszczony Pekin mają ze sobą wiele wspólnego. Prawdopodobnie za tym, że pojawiają się młodzi ludzie, którzy te smutne okoliczności przekuwają w twórczość, stoi wspólny mechanizm. Czasami ta energia daje o sobie znać w postaci muzyki, czasami malarstwa, a czasami publikowanej w internecie fotografii. To po prostu kwestia czasów i okoliczności.
Myślę, że gdybym był młody, chłonny wzruszeń i wzorców, to czułbym silną indentyfikację z Renem Hangiem i jego rozebranymi przyjaciółmi.
* Ren Hang. W internecie, w książkach, w 2020 roku na dużej wystawie w berlińskim C/O. Prawie wszędzie oprócz chińskich mediów społecznościowych.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.