„Duchy Inisherin” o końcu męskiej przyjaźni ogląda się jednocześnie jak nabrzmiały od emocji melodramat, czarną komedię i film społeczny. To zasługa irlandzkiego reżysera Martina McDonagha, który mistrzowsko miesza gatunki, konwencje i nastroje. Produkcja z Colinem Farrellem i Brendanem Gleesonem to murowany kandydat do Oscara.
Pádraic (Colin Farrell) i Colm (Brendan Gleeson) przyjaźnią się od lat. Codziennie o czternastej piją piwo w pubie. Poza tym trochę się nudzą. Irlandzka wysepka, na której mieszkają, nie oferuje zbyt wielu rozgrywek. Jak każdy koniec świata, pozwala uciec, ukryć się, a jednocześnie ogranicza, zamyka. Ten hermetyczny mikrokosmos bywa kameralny, ale przede wszystkim sprawia wrażenie dusznego. Reżyser Martin McDonagh kreśli portret lokalnej społeczności, w której znajdą się i niedojdy, i pijacy, i marzyciele, i frustraci. Nie wiadomo do końca, do której kategorii należy Pádraic. Nie ma zbyt szerokich horyzontów, nie formułuje ciekawych poglądów, nie myśli o tym, co dzieje się poza jego domem, jego pubem i jego wyspą. Zwłaszcza że są lata 20. XX wieku, a tam – na lądzie – nie dzieje się dobrze. Trwa irlandzka wojna domowa. A jak wiadomo, „niech na całym świecie wojna, byle irlandzka wieś zaciszna, byle irlandzka wieś spokojna”.
Colm jest inny – cynik skrywający duszę idealisty, niespełniony artysta, ktoś, komu nie udało się wyrwać. Po latach przyjaźni ma Pádraica dosyć. Nie chce na niego tracić ani minuty więcej. Zostało mu mało czasu. Na muzykę, na refleksję, na podsumowanie. Pádraic nie chce się rozstać. Najpierw myśli, że to żart, potem się obraża, błaga, złorzeczy. Przechodzi wszystkie stadia żałoby. Bo ta przyjaźń była czymś więcej niż przesiadywaniem w pubie. Błahe rozmowy wypełniały Pádraicowi dni. Dawały mu poczucie sensu, stałości, celu. – To podobne do uczuć odczuwanych przez osobę porzuconą w związku. Myślisz sobie: Czy kiedykolwiek było coś między nami, czy nasza miłość istniała tylko w mojej wyobraźni? – tłumaczy Martin McDonagh.
Obraz męskiej przyjaźni z „Duchów Inisherin” odbiega od stereotypowego bromance ziomali, którzy rozmawiają o alkoholu, dziewczynach, samochodach. To nie „Kac Vegas” ani „Polowanie na druhny”. U McDonagha relacja między Colmem a Pádraikiem definiuje całe ich życie. W patriarchalnym systemie, na którym tracą też oczywiście sami mężczyźni, takie związki należą do rzadkości. Skoro facetów nie uczy się, jak rozmawiać o emocjach, nie potrafią się zmierzyć z kryzysem w przyjaźni – impasem, konfliktem, niezgodą. Wydaje im się, że rozwiązania są dwa: śmiertelna obraza albo eskalacja, przemoc, złość. Pádraic zechce zemścić się za zranione uczucia, bo nie potrafi inaczej. Intymna opowieść o związku przerodzi się w tragikomiczny obraz rozstania, by zakończyć się odrobinę makabryczną puentą o zemście. – Szybkość, z jaką pisane przez niego sceny zmieniają ton, jest dla mnie zdumiewająca – przyznaje Colin Farrell.
Z Gleesonem aktor, który prawdopodobnie dostanie nominację do Oscara, spotkał się już na planie „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” McDonagha. Irlandzki reżyser podbił potem Akademię dramatem „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” – również podejmującym temat alienacji, frustracji, przemocy w zamkniętej społeczności.
Po raz pierwszy zetknęłam się z McDonaghem w moich rodzinnych Katowicach. Na Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje” w 2000 roku Iwona Kempa otrzymała nagrodę za inscenizację „Kaleki z Inishmaan” w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Jako uczennica klasy dziennikarskiej w liceum miałam za zadanie zrecenzować spektakl. „Śmieszna i straszna”, napisałam o klaustrofobicznej sztuce. Takie też są „Duchy Inisherin” – zabawne, dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, jak boleśnie prawdziwe.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.