Matki i córki, bracia i siostry, wujkowie i kuzyni, babcie i dziadkowie… Wiele nowych marek z branży mody i urody kontynuuje tradycje zapoczątkowane w XX w. przez ród Missonich, Ferragamo czy klan Prady. I choć działają na znacznie mniejszą skalę niż domy mody, udowadniają, że robienie interesów z rodziną może być całkiem produktywne. Oto nasze ulubione.
Bernadette: Jaka matka, taka córka
Podróż śladem stylowych więzów krwi zaczynamy od Belgii, skąd pochodzą założycielki marki Bernadette, słynącej z wieczorowych sukien z tafty i włoskiego jedwabiu. Bernadette to dzieło absolwentki Akademii Mody w Antwerpii Charlotte de Geyter i jej mamy, której imię posłużyło za inspirację do nazwy marki. Nie da się między nimi nie zauważyć podobieństwa – obie są smukłe i wysokie, o klasycznych rysach i delikatnych blond włosach.
Bernadatte to duet wyjątkowy, bo łączy młodzieńczy zapał i wyczucie gustów młodej klienteli ze znakomitą znajomością rynku mody. Charlotte po ukończeniu studiów przez długi czas pracowała u Simone Rochy. Jej mama jako buyer, zarówno dla belgijskich, jak i międzynarodowych marek, w tym m.in. Ralpha Laurena.
Marka jest więc wyważoną mieszanką doświadczenia i wieloaspektowego podejścia mody, jakie reprezentuje dziś pokolenie milenialsów. Być może dlatego projekty Bernadette są z jednej strony szalenie eleganckie, a z drugiej, bardzo wygodne w noszeniu. Bernadette i Charlotte nie ukrywają zresztą, że podstawowym celem, jaki przyświecał im przy tworzeniu marki, było dotarcie do jak największej grupy kobiet, w tym mam i córek. Obie najwięcej inspiracji odnajdują w stylu retro, ale z innych dekad. Bernadette chętnie przygląda się archiwalnym modelom z własnej szafy i godzinami ogląda filmy z lat 50. Z kolei Charlotte zachwyca się stylem młodziutkiej Gwyneth Paltrow – jedwabnymi kreacjami, w jakich brylowała na czerwonym dywanie w latach 90., i kolorowymi kompletami, jakie nosiła w filmie „Wielkie nadzieje”.
La Sireneuse, Positano: Włoskie wakacje
Zostajemy w Europie, ale podążamy w stronę słońca. Na Via Cristoforo Colombo w Positano, pod numerem 30., mieści się jeden z najlepszych, najpopularniejszych i najbardziej luksusowych hoteli na Wybrzeżu Amalfitańskim. La Sireneuse to jednak nie tylko hotel, o którym w latach 50. John Steibeck pisał, że z jego wychodzących na morze balkoników podziwia się widoki i słucha śpiewów mitycznych syren. Carla Sersale, która hotel prowadzi wspólnie z mężem Antonio, w 1990 r. otworzyła obok niego designerski butik Emporio Sireneuse. Sprzedaje tu ubrania, dodatki i przedmioty do wystroju wnętrz spójne z jej wizją włoskiego „La Dolce Vita”. Naturalnym przedłużeniem butiku stała się kilkanaście lat później autorska marka ubrań. Ta także jest rodzinnym interesem, bo stanowisko dyrektor kreatywnej pełni w niej bratanica Carli, Viola Parrocchetti.
Kolekcje La Sireneuse bazują na wakacyjnym stylu. Inspiracji Parrocchetti szuka przede wszystkim w starych albumach, gazetach i książkach, które kolekcjonował jej ojciec. Tam znalazła zdjęcia osób, które na włoskim wybrzeżu oddawały się wakacyjnym uciechom albo przyjeżdżały tam, by pisać, komponować muzykę i malować obrazy.
Kolekcje marki, która zadebiutowała na rynku w 2013 r., sprzedawane są nie tylko w butiku Emporio Sireneuse, lecz także w największych internetowych sklepach, m.in. na Net-a-Porter i Matchesfashion.com.
Matteau: Siła sióstr
Przystanek: Australia, kraj sióstr Petry Heinsen i Ilony Hammer. Gdy Hamer, która przez kilka lat pracowała w australijskim „Vogue’u”, a dziś prowadzi z Nowego Jorku niezależny magazyn „Unconditional”, zadzwoniła do siostry, by pożalić się, że nie może znaleźć zwykłego, czarnego bikini, odkryły niszę.
Mimo że minimalistyczne kostiumy kąpielowe stały u podstaw Matteau i nadal dominują w kolekcjach, w ofercie marki znajduje się dziś także świetne ready-to-wear: luźne sukienki z marszczeniem w talii, modele zmysłowo odkrywające plecy, lniane spódnice i dopasowane do nich krótkie topy i garnitury. Wszystkie można łączyć z elegancką biżuterią i casualowymi akcesoriami. Dziewczyny początkowo nie zakładały projektowania ubrań. Odwagi dodał im jednak sukces, jakim cieszyła się limitowana kolekcja dla Net-a-Porter z 2018 r. Kilka dni temu do sprzedaży weszła kolekcja Resort 21. Wystarczy, by zatęsknić za wakacjami.
Maison Cléo: Historie rodzinne
Zaczęło się od kilku bluzek i skromnej strony internetowej. Dziś tworzące markę Maison Cléo matka i córka nie nadążają z produkcją zamówień (wszystko nadal szyte jest ręcznie w ich pracowni we Francji). Coraz częściej muszą też zmagać się z plagiatami, jakich na ich marce dopuszczają się wielcy gracze.
Marie przez kilka lat pracowała jako konsultantka klientów VIP w Vestiaire Collective, jest więc specjalistką od mody zrównoważonej, vintage i z drugiej ręki. Jej mama to z kolei krawcowa w kolejnym pokoleniu (rodzinna tradycja sięga aż XIX w. – prapraprababka Marie, Louise, miała nawet własną markę Bourel Guillaume). Historie rodzinne są dla Maison Cléo bardzo ważne. Do tego stopnia, że każdy z projektów nazywa się na cześć innej krewnej. W kolekcji jest więc bluzka Julie i sweter Tatiana. Sukienka Josephine i top Angele. Dżinsowa spódniczka Sophia i dzianinowe spodnie Therese.
Marka funkcjonuje głównie na zasadzie pre-orderu, by unikać nadprodukcji. Tworzy też z materiałów z drugiego obiegu, które Marie często pozyskuje z niedziałających już fabryk i zakładów odzieżowych.
Ormaie: Piękne z natury
Ona jest byłą modelką, a potem przez kilkadziesiąt lat pracowała dla najbardziej luksusowych marek perfum. On doświadczenie zdobywał w działach komunikacji i marketingu Givenchy i Louis Vuitton. Oprócz doskonałej znajomości branży luksusowej, łączy ich coś jeszcze – więzy krwi, bo stojący za marką perfum Ormaie duet Marie-Lise Jonak i Baptiste Bouygues to matka i syn.
Na pomysł stworzenia pierwszej w pełni naturalnej marki perfum wpadł Baptiste. I choć liczył na entuzjazm biegłej w świecie zapachów mamy, ta szybko ostudziła jego zapał. Zmieniła zdanie, bo jak wspominała w rozmowie z „New York Timesem”, zawodowe zadania zawsze traktowała jak wyzwania.
Na rynku Ormaie zadebiutowało w 2018 r. linią ośmiu zapachów. Od początku urzekały nie tylko wyjątkowymi kompozycjami (mieszanką cytrusów i drewna, oryginalną wariacją na temat róży czy osobliwym połączeniem bergamotki z… kawą), lecz także flakonami, które nawiązywały do sztuki modernistycznej. – Do dziś pamiętam, jak mama kupowała Chanel No.5 tylko dla flakonu – tłumaczył wtedy Bouygues ten nacisk na design opakowania. – Chcieliśmy stworzyć małe obiekty, które klienci będą pragnęli eksponować. Wszystkie buteleczki są tworzone lokalnie i zgodnie z zasadami zrównoważonej produkcji – szkło pochodzi z recyklingu, nakrętki robione są z drewna z odnawialnych zasobów, a etykietki i pudełka tworzy dla marki paryski sklep papierniczy Imprimerie du Marais. W Polsce perfumy Ormaie można kupić w GaliLu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.