Znaleziono 0 artykułów
06.01.2024

Nowi gwiazdorzy świata filmu: It-boys na miarę naszych czasów

06.01.2024
Jacob Elordi / Fot. Getty Images

Ich filmy biją rekordy oglądalności i zachwycają krytyków, a oni za swe role otrzymują nominacje do najważniejszych nagród. Urzekają nie tylko talentem, ale i charyzmą, która pozwala im ze swobodą obracać się w świecie popkultury i mody. Jedni nazywają ich „złotymi chłopcami Hollywood”, inni chętnie porównują do największych gwiazdorów ekranu sprzed lat. Oto nowi it-boys filmu: młodzi, piękni, stylowi i o wyjątkowej artystycznej wrażliwości. To do nich należeć będzie ten rok.

Jacob Elordi: Modne szaty króla

Jacob Elordi / Fot. Getty Images

Jacob Elordi to nowy król. Dosłownie, bo w filmie „Priscilla” Sofii Coppoli wciela się w rolę Elvisa Presleya. I w przenośni – chwali się jego mistrzowskie podejście do grania pogmatwanych, mrocznych postaci, a poza nim – wyczucie stylu. Nie wiadomo, kto kocha dziś Elordiego bardziej: twórcy filmowi, którzy w tym roku obsadzili go w dwóch z najważniejszych i najgłośniejszych produkcji (oprócz „Priscilli” gra także w „Saltburn” Emerald Fennell), czy przedstawiciele branży mody. A może po prostu fanki, które równie mocno wzdychają do odgrywanych przez niego postaci, co do jego najprawdziwszej, codziennej wersji?

Jacob Elordi w "Priscilli"/ Fot. East News
Jacob Elordi / Fot. Getty Images

Nie wypada mówić o Elordim jako o współczesnym łamaczu serc, choć piski towarzyszące jego publicznym wystąpieniom można śmiało porównać do tych, którymi przed laty obdarowywani byli najwięksi filmowi amanci. Australijski aktor reprezentuje bowiem nowe pokolenie mężczyzn i tym samym nową męskość – wyłamującą się ze szponów przestarzałych schematów, bazującą na nieoczywistości, autentyczności i indywidualizmie. Widać to chociażby w jego podejściu do ubioru – nie boi się inspirować damską szafą (internauci lubią porównywać jego niektóre looki do archiwalnych stylizacji Lady Di). Z przywiązaniem i fascynacją nosi też elementy garderoby do tej pory niekoniecznie utożsamiane z męskością – wyrazistą biżuterię, wiązane wokół szyi jedwabne apaszki i torebki. Tych ostatnich ma całą kolekcję – nosi modele od Ferragamo, Bottegi Venety i Louis Vuitton, pakując do nich ulubione aparaty fotograficzne i różne przedmioty, na wypadek gdyby zaczął się nudzić. It-bags dla it-boya? Brzmi sensownie.

Barry Keoghan: Pragnienie tworzenia

Barry Keoghan / Fot. Getty Images

Gdy na jaw wychodzą kolejne szczegóły dotyczące powstawania „Saltburn”, jeszcze bardziej zaczyna się doceniać rolę Keoghana i wysiłek, jaki włożył w pracę nad swoim bohaterem. Okazuje się, że zanim pojawił się na planie, wymyślił pięciu Oliverów – każdemu poświęcił osobny zeszyt, w którym zbierał ich najważniejsze cechy, opisywał zachowania, argumentował motywacje. Ostatecznie zbudował postać wokół elementów zaczerpniętych z każdego pierwowzoru – może właśnie dlatego jego Oliver Quick jest bohaterem tak niejednoznacznym?

Barry Keoghan w "Saltburn" / Fot. East News

„Saltburn” nie jest pierwszym świadectwem talentu Keoghana, bo o nim świat filmu przekonał się znacznie wcześniej, gdy Irlandczyk brawurowo zagrał w „Dunkierce” i „Zabiciu świętego jelenia” czy, ponownie u boku Colina Farrella, w „Duchach Inisherin” (rola ta przyniosła mu nominację do Oscara i BAFTĘ). Jest raczej przystankiem na jego drodze do wielkości, szansą na dołączenie do aktorów charakterystycznych i wszechstronnych, nieustraszonych i zaciekłych, o urodzie nie klasycznej, a intrygującej. Tym zawadiackim uśmiechem i przenikliwym spojrzeniem, a przy tym niepokojącą dzikością, której nie tylko nie można, ale nie powinno się próbować poskromić.

Jeremy Allen White: Yes, chef!

Jeremy Allen White / Fot. Getty Images

Rola Carmyego Berzatto – emocjonalnie niedostępnego szefa kuchni, który wraca do rodzinnego Chicago, by przejąć restaurację zmarłego brata – z dnia na dzień uczyniła z niego gwiazdę i otworzyła drzwi do kariery, o jakiej kilka lat temu pewnie nawet nie śmiał marzyć. Za rolę Carmyego otrzymał w 2023 roku Złoty Glob, w tym roku ma szansę na kolejną statuetkę. Od czasu premiery „The Bear” zagrał także w głośnym „To może boleć” (Fingernails) i „Braciach ze stali” (Iron Claw), gdzie występuje u boku Zaca Efrona i Harrisa Dickinsona.

Jeremy Allen White w "Braciach ze stali"/ Fot. East News
Jeremy Allen White / Fot. East News

Równie duże co uznanie filmowych ekspertów jest uwielbienie, jakim Allena Whitea darzy publiczność. Jedni zwracają uwagę na muskulaturę, tatuaże (w większości stworzone na potrzeby serialu, choć prywatnie aktor także ma ich kilka) i blond loczki – spocone na ekranie (w końcu praca w kuchni do solidny fizyczny wysiłek) i zmierzwione, ukryte pod czapką na co dzień. Inni fascynują się przede wszystkim jego stylem – nonszalanckim i celowo niechlujnym, opartym na basicowych elementach i pełnym subtelnych nawiązań do wizerunku brooklyńskich hipsterów czy nieśmiertelnych amantów kina.

Paul Mescal: Stylowy wrażliwiec

Paul Mescal / Fot. Getty Images

Nikt tak nie nosił białych T-shirtów od czasów Jamesa Deana i Marlona Brando. Paul Mescal, który dzięki roli w serialu „Normalni ludzie” przebił się do czołówki najbardziej pożądanych aktorów w Hollywood, z białej koszulki uczynił swój znak rozpoznawczy. Nosi ją na co dzień, ze sportowymi szortami Umbro i ulubionymi adidasami Samba, a nawet w wydaniu wieczorowym: z prostymi spodniami, jak niegdyś Brando, i mokasynami z kolekcji Gucci. Jest zresztą nową twarzą włoskiej marki – reklamuje, a jakże, jubileuszową edycję skórzanych loafersów Horsebit 1953.

Paul Mescal w "All of us strangers" / Fot. East News

Rola młodego ojca w filmie „Aftersun” przyniosła mu w ubiegłym roku nominację do Oscara. W tym także ma na koncie głośną produkcję: w „Dobrych nieznajomych” (All of Us Strangers), filmie opisywanym jako „surrealistyczna, metafizyczna historia miłosna”, partneruje mu Andrew Scott, czyli „hot ksiądz” z „Fleabag”.

Timothée Chalamet: Ikona pokolenia

Timothee Chalamet / Fot. Getty Images

Choć „Wonka” zbiera mieszane recenzje, na pewno będzie jednym z ważniejszych filmów w karierze Chalameta. Uznanie krytyków nowojorczyk zaskarbił sobie już wcześniej dzięki głównej roli w filmie „Tamte dni, tamte noce” Luki Guadagnino, która przyniosła mu nominację do Oscara. Od tego czasu filmografia Chalameta poszerzyła się o kolejne wielkobudżetowe produkcje – przede wszystkim „Diunę”, której drugą część zobaczymy w kinach pod koniec tego roku, ale także „Małe kobietki”, „Kuriera Francuskiego z Liberty, Kansas Evening Sun” w reżyserii Wesa Andersona i „Do ostatniej kości” (Bones and All), w którym po raz kolejny spotkał się na planie z Guadagnino.

Timothee Chalamet w "Wonce" / Fot. East News

Choć niektórzy woleliby widzieć w nim bad boya, jest raczej uroczym dziwakiem. Gdy jest zmieszany, nerwowo się śmieje i poprawia włosy, co lubią parodiować autorzy skeczów w „Saturday Night Live”. Wśród dziennikarzy uchodzi za ułożonego i dyskretnego, ale też do bólu szczerego. Od pytań, na które nie zna odpowiedzi, robi uniki. Nie wymądrza się i nie filozofuje, najczęściej więc mówi po prostu o swojej pracy – o jej artystycznym i technicznym wymiarze, o doświadczeniach i planach na przyszłość.

Jego otwartość i ciekawskość widać też w podejściu do mody. Korzysta z niej zupełnie tak, jakby postawił sobie cel, by spróbować absolutnie wszystkiego. Nie obchodzą go podziały na płeć, ze słownika wykreślił pojęcie faux pas. Dzięki temu jest jedną z gwiazd, które zmieniają zasady gry na czerwonych dywanach – pozwala odejść od idei dress codeu na rzecz niczym nieograniczonej zabawy i ekspresji.

Michalina Murawska
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Nowi gwiazdorzy świata filmu: It-boys na miarę naszych czasów
Proszę czekać..
Zamknij