Choć w mijającym roku do kin i na platformy streamingowe trafiło wiele świetnych tytułów, w repertuarach nie brakowało również filmowych porażek. Wybieramy najgorsze filmy 2024 roku, o których wolelibyśmy szybko zapomnieć.
„Megalopolis”: Upadek mistrza
Na seans najnowszego filmu Francisa Forda Coppoli wchodziłam z otwartą głową. Nie było to łatwe, bo „Megalopolis” już wtedy okrzyknięto „Mega-flopolis”, czyli największą porażką roku. I to nie tylko finansową – twórca wydał na niego 200 mln dolarów, a pomysł na film dojrzewał w jego głowie przez ostatnich 40 lat. Krytycy filmowi w Cannes nie zostawili na produkcji suchej nitki. Mimo szczerych chęci z kina wyszłam zupełnie zawiedziona. „Megalopolis” przypomina facebookową tyradę uprzywilejowanego boomersa, który postanowił objaśnić wszystkim świat. Omijajcie szerokim łukiem.
„Argylle: Tajny szpieg”: Kosztowna pomyłka
„Argylle” musiało znaleźć się na naszej liście najgorszych filmów choćby ze względu na nietrafioną fryzurę Henry’ego Cavilla, wcielającego się w tytułowego szpiega i bohatera powieści Elly Conway (Bryce Dallas Howard). Tu jednak lista zarzutów się nie kończy. W pełnej akcji komedii brakuje bowiem... humoru. Jedna scena akcji goni kolejną, gubiąc po drodze sens opowiadanej historii. I po co nam ten wygenerowany komputerowo kot? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
„Madame Web”: Antybohaterka
O Marvel fatigue, czyli zmęczeniu superbohaterskimi produkcjami, mówi się już od kilku lat. To jednak porażkę „Madame Web” uznano za początek końca całego uniwersum. Znudzeni wydają się wszyscy zaangażowani – od twórców (w szczególności Dakoty Johnson) po widzów. Ten powszechny brak entuzjazmu przenika do ekranowej rzeczywistości, przez co historia Cassandry Webb, widzącej przyszłość ratowniczki medycznej, wydaje się kompletnie pozbawiona życia.
„Joker: Folie à deux”: Niech gra muzyka
Kontynuacja mrocznej historii największego złoczyńcy Gotham była jedną z najbardziej wyczekiwanych premier kinowych tego roku. Zwłaszcza że tym razem Joaquinowi Phoenixowi partnerowała sama Lady Gaga jako Harley Quinn, która pała morderczą miłością do Jokera. Tymczasem „Folie à deux” zawiodło oczekiwania fanów pierwszego filmu, miłośników komiksów DC, a nawet Little Monsters, czyli fanów Gagi. Zapowiadany jako musical tytuł nie może (nie chce?) się zdecydować, o czym właściwie jest, a tym bardziej – dla kogo go nakręcono.
„Horyzont. Rozdział 1”: Kowboje kontra świat
Kevin Costner ma obsesję na punkcie kowbojów. Po zaskakująco dobrym serialu „Yellowstone" aktor stwierdził najwyraźniej, że światu trzeba wielkiego powrotu westernów. Oczywiście w archaicznym wydaniu. W „Horyzoncie” dobrzy biali kolonizatorzy muszą stawiać czoła złym rdzennym mieszkańcom amerykańskich prerii. W tle toczy się wojna secesyjna. Aż trudno uwierzyć, że film Costnera ukazał się w 2024, a nie 1924 roku. Porażka produkcji sprawiła, że premierę drugiej części filmu celowo opóźniono.
„Irlandzkie życzenie”: Kino ery AI
Seans „Irlandzkiego życzenia”, kolejnej komedii romantycznej Netflixa z Lindsay Lohan w roli głównej, przypomina oglądanie obrazów wygenerowanych przez sztuczną inteligencję. Niby blisko im do znanej nam rzeczywistości, a jednak coś tutaj nie gra. Fabuła „Irlandzkiego życzenia” to suma gatunkowych klisz (magiczne życzenie, zamiana miejsc, prawdziwa miłość kryjąca się tuż obok), których nadmiar pozwala przypuszczać, że podczas pisania twórcy korzystali z pomocy ChataGPT.
„Rebel Moon. Część 2: Zadająca rany”: Mieszanka wybuchowa
To już niemal tradycja, by na naszej corocznej liście najgorszych filmów znalazł się choć jeden film Zacka Snydera. W tym roku ten „zaszczyt” przypada „Rebel Moon. Część 2: Zadająca rany”. Podobnie jak część pierwsza, kontynuacja przygód Kory i jej paczki buntowników przypomina miks mniej lub bardziej dosłownych cytatów i zapożyczeń ze znacznie lepszych filmów science fiction. Z każdą sceną przypominamy sobie, że moglibyśmy oglądać jeden z nich.
„Dziewczyna influencera”: Rodzima klapa
Nie ma produkcji, która bardziej zasłużyła na tytuł najgorszego polskiego filmu niż „Dziewczyna influencera”. Tytułową bohaterką jest Zosia, znana w sieci jako Just Sophie. Gdy odkrywa, że jej równie znany chłopak ją zdradza, postanawia wyjechać na szalone wakacje z inną ulubienicą internautów. Jak się zapewne domyślacie, raj szybko zmienia się w piekło. Film miał ujawnić „nagą prawdę o świecie internetowych celebrytów”. Zamiast tego pokazał, że mizoginia wciąż ma się świetnie w polskim kinie.
„Bez lukru”: Koniec komedii
Zdaniem Jerry’ego Seinfelda branża komediowa przechodzi kryzys, bo młodszym widzom brakuje poczucia humoru. Szkoda, że nie przyszło mu do głowy, że być może to on i jego rówieśnicy są źródłem problemu. Jego najnowsza komedia (a zarazem reżyserski debiut) jest na to najlepszym dowodem. Film opowiada zmitologizowaną historię powstania... słodkich pop tarts, najwyraźniej ulubionego deseru Seinfelda. Tymczasem seans „Bez lukru” pozostawia po sobie przede wszystkim niesmak.
„Sprawa rodzinna”: Bal maskowy
Związki z dużą różnicą wieku od dawna fascynują zarówno widzów, jak i filmowców. Co nie znaczy, że każdy film poświęcony tego typu relacji warto oglądać. Podczas gdy „Na samą myśl o tobie” było czarującą fantazją na temat międzypokoleniowego związku, „Sprawa rodzinna” ma w sobie coś nieznośnie wyrachowanego. Nicole Kidman, Joey King i Zac Efron wcielają się w matkę, córkę i jej sławnego szefa uwikłanych w emocjonalny trójkąt. Żaden aktor nie wydaje się jednak zaangażowany w akcję, a ich unieruchomione botoksem twarze nie pomagają. Zamiast seansu „Sprawy rodzinnej” lepiej zaczekać na premierę świetnego „Babygirl”.
„Pułapka”: Tak blisko, a jednak tak daleko
Po kilku słabych i bardzo słabych filmach (wyjątkiem jest „Pukając do drzwi”) M. Night Shyamalan nakręcił nowy thriller, który zapowiadał się bardzo obiecująco. Znany z zaskakujących zwrotów akcji reżyser postanowił zdradzić filmowy twist już w zwiastunie, dzięki czemu widzowie mogli skupić się na opowiadanej historii. Cooper (Josh Hartnett, który stara się, jak może) zabiera córkę na jej wymarzony koncert Lady Raven, która wygląda jak połączenie Taylor Swift z Billie Eilish. Zadowolony z siebie ojciec odkrywa jednak, że całe wydarzenie to jedynie przykrywka dla obławy na groźnego mordercę, którym jest... on sam. Niestety potencjał filmu wyczerpuje się na pierwszym twiście, a fakt, że „Pułapka” jest dość nachalną kampanią promującą karierę córki Shyamalana, Saleki, bynajmniej nie pomaga.
„Dziewczyna Millera”: Problematyczna produkcja
Popularność thrillerów erotycznych nie bez przyczyny skończyła się wraz z poprzednim milenium. Z perspektywy czasu takie filmy jak „Fatalne zauroczenie” czy „Nagi instynkt” wydają się raczej problematyczne niż pociągające. Mimo to nowe pokolenie twórców próbuje wskrzesić gatunek w nowej, ciekawszej odsłonie. To, co udało się „Love Lies Bleeding” nie powiodło się „Dziewczynie Millera”. Martin Freeman i Jenna Ortega wcielają się w nauczyciela i uczennicę liceum, którzy nawiązują niebezpiecznie bliską relację. Choć w przeciwieństwie do gatunkowych klasyków za kamerą stanęła kobieta, produkcji nie udało się uniknąć błędów poprzedniczek.
„Tarot: Karta śmierci”: Wróżby z fusów
„Jumanji” dla fanów ezoteryki i astrologii. Horroru Spensera Cohena, twórcy równie tragicznego „Moonfall”, ma szansę zgarnąć wszystkie Złote Maliny, a już na pewno statuetkę za najgorszy scenariusz roku. Czy tak milenialsi wyobrażają sobie rozmowy zoomersów? Może Cohen powinien był przetestować swój materiał na młodszej obsadzie, która dwoi się i troi.
„Brats”: Zmarnowany potencjał
Na początku lat 80. mianem „Brat Pack” określano grupę młodych aktorów znanych z popularnych filmów dla nastolatków. Do ich grona zaliczano m.in. Demi Moore, Emilio Esteveza, Ally Sheedy, Roba Lowe’a i Andrew McCarthy’ego, których amerykańskie media porównywały do Beatlesów. Niestety „Brats” daleko od fascynującego dokumentu o ich karierach. Zamiast tego film przypomina publiczną terapię McCarthy’ego, który stanął po dwóch stronach kamery.
Każdy filmowy projekt Jennifer Lopez
Zła passa Jennifer Lopez trwa. Po docenionych przez krytyków „Ślicznotkach” gwiazdę mogliśmy oglądać jedynie w przeciętnych rom-comach pokroju „Wystrzałowego wesela” czy „Wyjdź za mnie” oraz w zwyczajnie nudnych melodramatach o różnym stopniu natężenia efektów specjalnych, jak „Matka”. W tym roku dołączyły do nich kolejne nieudane filmy – „This Is Me... Now: Historia miłości” i „Atlas”. Pierwszy z nich to bardzo długi teledysk do jej nowego albumu, drugi – thriller science fiction, który wygląda jak średniej jakości gra mobilna.
„Wrooklyn Zoo”: Wiele znaków zapytania
Do listy najgorszych filmów minionego roku dorzucamy również „Wrooklyn Zoo”. Krzysztof Skonieczny, reżyser „Ślepnąc od świateł”, postanowił nakręcić własnego „Romea i Julię”. Nie wyszło. Jego film śledzi love story skejta i Romki, którzy muszą stawić czoła wszystkim – od jej rodziny po neonazistów. Ciekawe momentami zdjęcia nie są w stanie uratować strasznej gry aktorskiej naturszczyków, humoru rodem z najsłabszych stoner comedies i nieskładnego scenariusza.
„Brzydcy”: Najgorsza adaptacja roku
Po sukcesie „Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki” Netflix sukcesywnie rozwija bibliotekę produkcji z gatunku young adults. Tegorocznym pewniakiem mieli być „Brzydcy”, adaptacja bestsellerowej powieści Scotta Westerfelda o tym samym tytule. W futurystycznym świecie operacje plastyczne są częścią rytuału wejścia w dorosłość. Każdy 16-latek musi się im poddać, by przynależeć do doskonałego społeczeństwa. Gdy jednak przyjaciel Tally znika bez śladu, nastolatka postanawia go odnaleźć. Porażkę produkcji porównywano do niepowodzenia sagi „Niezgodna”, która nie zdołała przenieść na ekran uwielbianego przez fanów świata.
„Borderlands”: Kompletna klapa
Dotychczasowe adaptacje gier wideo nie cieszyły się szczególnym uznaniem fanów, co nie zniechęciło twórców do podejmowania kolejnych prób. Po sukcesie „The Last of Us” i „Fallout” studia postanowiły podwoić swoje starania z nadzieją na ściągnięcie do kin nowych widzów. „Borderlands” się to zdecydowanie nie udało. W obsadzie ekranizacji popularnej gry o zakręconych łowcach nagród znalazły się Cate Blanchett i Jamie Lee Curtis (obie w najpewniej najgorszych rolach w historii). To nie wystarczyło. „Borderlands” to jeden z najniżej ocenianych tytułów roku i dekady.
„Zakochany bałwan”: Może pora z tym skończyć
Koniec roku to również szczyt sezonu na świąteczne filmy klas od A do Z. Podczas gdy niektóre skutecznie wprawią was w gwiazdkowy nastrój, inne sprawią, że zapragniecie skrócić średni dzienny czas przed ekranem. Do tego grona bez wątpienia należy „Zakochany bałwan”. Jak sam tytuł wskazuje, bohaterka świątecznej komedii romantycznej zakochuje się w... magicznym bałwanie, który ma umysł kilkulatka i umięśnione ciało modela z wybiegu. Wymarzony seans dla całej rodziny, prawda?
Zobacz także:
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.