Mimo kolejnych książkowych i filmowych biografii (we wrześniu ma premierę „Blondynka” z Aną de Armas) życie Marilyn Monroe w dużej mierze pozostaje tajemnicą. Może stworzyła je na nowo w chwili wejścia do show-biznesu. Może prawdziwą twarz pokazała w filmie „Skłóceni z życiem”, bo ze swoim do końca była niepogodzona. Jedno, jak dowodzi profesorka Sarah Churchwell, jest pewne: „Marilyn była aktorką. Tak dobrą, że nikt nie wierzy, iż mogła być kimś innym niż głupią blondynką, w którą wcielała się w kinie”.
W maju 2022 roku, po czterech minutach zaciętej licytacji w Christie’s w Nowym Jorku, pada ostateczna kwota: zawrotne 195 mln dolarów. Obraz Andy’ego Warhola „Shot Sage Blue Marilyn”, portret Monroe namalowany dwa lata po jej tragicznej śmierci, staje się najcenniejszym dziełem sztuki XX wieku.
W 2016 roku wyszywana kryształkami naked dress, w której Monroe zaśpiewała słynne „Happy Birthday, Mr. President” ku czci prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna F. Kennedy’ego, sprzedaje się za 4,8 mln dolarów. Teraz to jest najdroższa sukienka świata, wcześniej ten tytuł należał do satynowej kreacji Marilyn ze „Słomianego wdowca”.
Jeszcze w latach 80. żona spadkobiercy i zarazem mentora Monroe, Lee Strasberga, zatrudniła firmę specjalizującą się w licencjonowaniu wizerunku, dzięki czemu aktorka „wystąpiła” w dziesiątkach reklam. – Mercedes-Benz, Coca-Cola – to tylko kilku z naszych największych klientów – chwalili się dyrektorzy CMG Worldwide. Dlatego chociaż za życia Marilyn Monroe nie zainkasowała dużo (jej najwyższe honorarium, za film „Skłóceni z życiem”, opiewało na 100 tys. dolarów, podczas gdy za dwa lata późniejszą „Kleopatrę” Elizabeth Taylor zgarnęła okrągły milion), od lat figuruje na liście najlepiej zarabiających zmarłych gwiazd według „Forbesa”.
Pod młotek poszły jej meble, dwa pudła intymnych wierszy oraz listów. Radiogram klatki piersiowej, sześć klisz rentgenowskich czaszki oraz opis tego, jak najpiękniejsza z blondynek wyglądała kilka godzin po śmierci. Resztki jej prywatności na drobne rozmienili autorzy setek książek i filmów dokumentalnych. Tymczasem kiedy sama chciała opowiedzieć swoją historię, niewielu chciało słuchać.
Wszystko o Normie
Dziennikarz śledczy Anthony Summers biografię Monroe „Bogini” rozpoczyna od obserwacji. „Musimy traktować jej słowa z rozsądnym sceptycyzmem. Marilyn […] stworzyła swój obraz […] z okruchów prawdy i urojeń” – pisał. W wątpliwość słowa gwiazdy podawali jej najbliżsi (choćby matka zastępcza, której aktorka jako ośmiolatka wyznała, że padła ofiarą przemocy seksualnej) i dziennikarze, którym uporczywie opowiadała o traumie z dzieciństwa. Może dlatego z każdym kolejnym wywiadem zamykała się w sobie?
O jej początkach wiemy więc niewiele. Pewne jest, że przyszła na świat 1 czerwca 1926 roku jako Norma Jeane Mortenson, córka montażystki filmowej Gladys Monroe. Imienia jej ojca pewnie nigdy nie poznamy. Że kiedy skończyła cztery tygodnie, a u Gladys zdiagnozowano schizofrenię paranoidalną, tułała się więc między rodzinami zastępczymi (między 7. a 15. rokiem życia miała zaliczyć ich ponad dziesięć). Że aby uniknąć kolejnych przeprowadzek, tuż po 16. urodzinach poślubiła sąsiada, Jamesa Dougherty’ego. I że od dziecka kochała kino. – To było moje miejsce na ziemi. Złe filmy i dobre. Kochałam je wszystkie. A w szczególności te z Jean Harlow i Clarkiem Gablem – mówiła.
Gdy w 1944 roku James ruszył w misję na Pacyfik, Norma zatrudniła się w fabryce produkującej samoloty. Tam dostrzegł ją wojskowy fotograf i zachęcił do rozpoczęcia kariery fotomodelki. W ciągu roku jej twarz zaczęła zdobić okładki lokalnych magazynów. Później Norma ruszyła na podbój Hollywood.
Mężczyźni wolą blondynki
W dniu podpisania kontraktu z wytwórnią przefarbowała kasztanowe loki na platynowy blond i przybrała pseudonim artystyczny. Marilyn, od imienia popularnej wówczas aktorki Marilyn Miller, i Monroe, od nazwiska panieńskiego matki. Była gotowa ciężko pracować. Ale przełom nastąpił dopiero po czterech latach starań i nic nieznaczących epizodach – gdy poznała jednego z najbardziej wpływowych agentów gwiazd, Johnny’ego Hyde’a.
Hyde’owi, który był śmiertelnie chory, zostało najwyżej 18 miesięcy życia. Poświęcił je Monroe. Nie tylko zostawił dla niej żonę, lecz także sfinansował Marilyn operację plastyczną nosa oraz korekcję brody. Poznał ją z najpotężniejszymi w branży i załatwił casting do kluczowej w jej karierze „Asfaltowej dżungli”. To, że go wygrała, zawdzięcza już sobie. – Zaprezentowała coś, czego nigdy nie widzieliśmy – mówili szefowie wytwórni. – Nadała własne pojęcie kobiecości. Nie miała warsztatu, po prostu grała siebie.
Jak poślubić Marilyn
„Asfaltowa dżungla” pociągnęła za sobą „Opowieści z rodzinnych stron” Arthura Piersona i „Na krawędzi” Fritza Langa. Emblematyczne „Mężczyźni wolą blondynki” Howarda Hawksa oraz „Jak poślubić milionera” Jeana Negulesco. Wszyscy z wymienionych filmowców byli zgodni – Monroe miała w sobie to, czego nie miał nikt inny. Absorbowała światło. Jej wielokrotne duble, spóźnienia, które budżet samego tylko „Pokochajmy się” zwiększyły o milion dolarów, nie miały znaczenia. – Warto przeżyć tygodniową mękę, którą serwuje Marilyn, by uzyskać te trzy minuty blasku na ekranie – mawiał reżyser Billy Wilder.
„Wypowiedz jej magiczne inicjały – M.M., a wizerunek blond czarodziejki o figurze klepsydry przypłynie ci do głowy”, pisali dziennikarze „New York Timesa”. By nadać ustom pożądaną barwę, Marilyn malowała je pięcioma odcieniami szminki. By jej chód był uwodzicielski, skracała jeden z obcasów o kilka milimetrów. Była bezpruderyjna, a z drugiej strony miała w sobie coś z dziecka. Jakby zawsze zdziwiona wrażeniem, jakie robi. W przeciwieństwie do wcześniejszych wielkich gwiazd (Marleny Dietrich, Grety Garbo, Ingrid Bergman) nie była femme fatale. Nie była też dziewczyną z sąsiedztwa. Ale było w niej coś ludzkiego, jakby mimo dzielącego ekranu można było jej dotknąć.
Kobiety choć przez chwilę chciały być takie jak ona. Mężczyźni – spędzić z nią noc. Tygodniowo dostawała 5 tys. listów od wielbicieli, z czego co najmniej kilkanaście z ofertą matrymonialną. Ponoć romansowała z reporterem Robertem Slatzerem i fotografem Andrém de Dienesem. Aktorem Sydneyem Chaplinem i kostiumologiem Billym Travillą. Choć, jak mówił jej przyjaciel Sam Shaw (również posądzany o zażyłość z gwiazdą): „Gdyby Marilyn spała z każdym mężczyzną, który tak twierdzi, nie miałaby czasu zagrać w żadnym filmie”. Na pewno więc była związana z trzema, których poślubiła: Jamesem Doughertym, bejsbolistą Joem DiMaggiem, z którym jej małżeństwo trwało od 1954 do 1955 roku, i dramaturgiem Arthurem Millerem, za którego wyszła w 1956 roku, rozwiedli się w 1962 roku.
Dziewczyna z chóru
Ubrana w całkiem zwykłą białą sukienkę, sprawiła, że „Słomiany wdowiec” przeszedł do historii. W różową, że nawet ci, którzy nie oglądali „Mężczyźni wolą blondynki”, rozpoznają film po jednym kadrze. Ale to nie tylko kwestia jej urody. Monroe „miała w sobie coś z Charliego Chaplina i Grety Garbo – kino w czystej postaci”, pisał biograf Maurice Zolotow, jakby to miało być gwarancją szczęścia.
Zdaje się bowiem, że nie ma wśród gwiazd aktorki, która tak jak ona chciałaby uciec od swego emploi. Dzisiejsze oscarowe oszpecenie byłoby w przypadku Marilyn nie do pomyślenia. Jej twarz była zbyt cenna dla studia filmowego. Dlatego gdy w 1954 roku szefostwo podsunęło jej scenariusz kolejnej komedii, czara goryczy się przelała. Marilyn odrzuciła propozycję i tym samym zerwała żelazną (bo kontrolowała każdy aspekt życia) umowę z wytwórnią.
Dzięki finansowemu wsparciu przyjaciela i fotografa Miltona Greene’a wyjechała do Nowego Jorku. Zapisała się do słynnej szkoły Actors Studio prowadzonej przez Lee Strasberga, by uczyć się aktorskiego rzemiosła. By grać w lepszych filmach, założyła Marilyn Monroe Productions. Chcąc znaleźć się wśród intelektualnej elity Ameryki, chodziła na odczyty poezji, zaprzyjaźniła się z pisarzem Trumanem Capote’em i wyszła za Arthura Millera, u boku którego przeszła przyspieszony kurs literatury.
Na krawędzi
Wyczekiwany sukces pociągnął za sobą pasmo porażek.
Marilyn trzykrotnie zachodziła w ciążę z Millerem. Każda kończyła się poronieniem. Lekarze mówią, że przyczyną była nieleczona endometrioza. Biografowie, że liczne aborcje (do 29. roku życia Monroe miała przerwać 13 ciąż) przeprowadzone w pokątnych klinikach.
Za moment drastycznego pogorszenia stanu psychicznego gwiazdy podaje się jednak dzień, w którym przeczytała w pamiętniku męża, że jego „wena jest tłamszona przez nieprzewidywalną sierotę”. Arthur, chcąc ratować związek, napisał dla żony scenariusz do „Skłóconych z życiem” – ostatniego ukończonego filmu Monroe, w którym zagrała u boku uwielbianego Clarka Gable’a. Ale to nie uchroniło małżeństwa przed rozpadem. Rozwód wzięli kilka tygodni przed premierą.
W rozpaczy Marilyn zerwała kontakty z najbliższymi. Pogrążyła się w uzależnieniu od leków przeciwbólowych, nasennych, amfetaminy i alkoholu. Powróciły myśli samobójcze i dawne koszmary. Jeden – że jest pozbawiona talentu i wyzuta z uczuć – był szczególnie natarczywy. „[Lee] Strasberg i dr H [Margaret Hohenberg – jedna z psychiatrów, którzy leczyli M.M. – przyp. red] byli zgodni. Ostatnią szansą na przywrócenie mnie do życia była operacja” – Monroe opisywała jeden ze swoich snów. „Ale gdy mnie otworzyli, jedyną rzeczą, która ze mnie wyszła, były drobno pocięte trociny, jak z postrzępionej lalki szmacianki. Upadły marzenia i nadzieje Strasberga na wielki teatr, a doktor H – na moje wyleczenie. Arthur jest rozczarowany. Wszyscy są zawiedzeni”.
Skłócona z życiem
Rankiem 4 sierpnia 1962 roku Marilyn spotkała się z terapeutą Ralphem Greensonem. Po południu z fryzjerem. Wieczorem miała iść na przyjęcie.
O godzinie trzeciej nad ranem gosposia zorientowała się, że w sypialni aktorki wciąż pali się światło. Gdy z pomocą Greensona wreszcie dostała się do środka, zobaczyła leżącą na łóżku nagą kobietę ze słuchawką telefoniczną w dłoni. Greenson stwierdził zgon.
Pogrzeb Monroe odbył się cztery dni później. Joe DiMaggio, który zorganizował ostatnie pożegnanie, zawarł umowę z kwiaciarnią Parisian Florists, by dwa razy w tygodniu dostarczała na grób Monroe sześć długich czerwonych róż (w taki sposób William Powell upamiętniał ukochaną Jean Harlow). Arthur Miller napisał później: „Żeby przeżyć, [Marilyn – przyp. red.] musiałaby być bardziej cyniczna lub przynajmniej bliższa rzeczywistości. Ona tymczasem była poetką, która na rogu ulicy próbuje recytować tłumowi wiersze, ten zaś zdziera z niej ubranie”.
Proszę nie pukać
Oficjalną przyczyną zgonu Monroe było „prawdopodobne samobójstwo” spowodowane przedawkowaniem leków nasennych. Ale wokół jej śmierci narosło wiele teorii. Jedna, że romansowała z Johnem F. Kennedym. A że miała być świadkiem licznych politycznych rozmów, otoczenie prezydenta postanowiło ją uciszyć. Druga, że została zamordowana przez gosposię. Trzecia, że gosposia działała na zlecenie terapeuty Greensona. Tak bardzo nie wierzono, że Marilyn mogła odebrać sobie życie – właśnie prowadziła rozmowy o realizacji filmu o Jean Harlow.
Planowała przeprowadzić się na Brooklyn. – To moje ukochane miejsce na ziemi. Ludzie, ulice, atmosfera – tłumaczyła w jednym z ostatnich wywiadów. – Odwracasz się i widzisz Manhattan – najpiękniejszą z nowojorskich pocztówek. Choć jak powiedziała kilka miesięcy wcześniej: „Goethe pisał, że »talent kształci się w ciszy«. Miał rację. Każdy – nawet aktor – potrzebuje chwili samotności. To jak z posiadaniem sekretów, które ujawniasz całemu światu tylko przez chwilkę, kiedy grasz”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.