Przeboje z festiwali w Berlinie, Cannes i Wenecji, wielkie nazwiska – Anderson, Almodóvar, Ozon, i wielu debiutantów. Tylko kilka seansów połączonych edycji 20. MFF Nowe Horyzonty i 11. American Film Festival wyświetlonych zostanie we wrocławskich kinach. Pozostałe trafią na specjalnie przygotowaną platformę. Wybraliśmy 10 najciekawszych filmów obu festiwali. Już dziś, 27 października, można kupić bilety na wydarzenie, które potrwa od 5 do 15 listopada.
„First Cow”, reż. Kelly Reichardt (AFF): Amerykańska opowieść
Kelly Reichardt („Kobiecy świat”) to stała bywalczyni AFF. Jej film „First Cow” trafił do kin na kilka dni przed lockdownem, po czym rozpoczął karierę w internecie. Etatowa opowiadaczka amerykańskich historii wyrusza do ojczyzny westernu, gdzie zamiast wystrzałów znajduje kontemplacyjny spokój. Widz zostaje wysłany do (przyszłego) stanu Oregon na początku XIX wieku, by spędzić tydzień z osadnikami. W Fort Tillicum mieszają się różne historie, pochodzenie etniczne i priorytety. To tam wpadają na siebie Cookie Figowitz (John Magaro) i chińczyk King-Lu (Orion Lee). Połączy ich nić sympatii. Postanowią podbić okolice swoimi… tłuściutkimi ciastkami. Magicznym składnikiem delikatesu, o którym wkrótce zamarzą dosłownie wszyscy twardzi traperzy z okolicy, jest mleko podkradane od jedynej w okolicy krowy Evie. Pytanie tylko, jak długo uda się je pozyskiwać bez ryzykowania życia...
„Truflarze”, reż. Michael Dweck, Gregory Kershaw (AFF): Dyskretny delikates
Spośród wielu fantastycznych tytułów, jakie pokazywano na tegorocznym festiwalu Sundance, to m.in. „Truflarzom” oddałam kawałek swojego kinofilskiego serca. Tak magicznego filmu nie widziałam dawno! Teraz państwo będą mogli odbyć melancholijną podróż do hermetycznego świata łowców drogocennych trufli Alba z północnych Włoch. W większości są to mężczyźni w wieku emerytalnym, którym towarzyszą świetnie wyszkolone psy. Wartość bezbłędnego węchu czworonogów jest równie wysoka, co białej bulwy, której poszukiwaniom jedni i drudzy poświęcają życie. Rywalizacja i przekraczanie niepisanego kodeksu moralnego to dla nich chleb powszedni. Teraz zmagają się z najtrudniejszym przeciwnikiem. Globalne ocieplenie prowadzi do wysychania dotąd żyznych ziem, a wycinanie lasów też im nie sprzyja. Podobnie jak w pokazywanym także na AFF „Freeland” (o legalizacji uprawy marihuany) czy w ubiegłorocznym „Honeyland”, u Dwecka i Kershawa istotny jest też wątek przemian praktyk i rynku, nowego, które wypiera stare, i kryzysu ekonomicznego. Pomarszczone ręce poszukiwaczy i posiwiałe futerka ich psich towarzyszy symbolizują kończącą się epokę. Nie tylko narracyjnie, ale też na poziomie wizualnym ten wyprodukowany przez Lukę Guagadnina film to najprawdziwszy delikates.
„Pora wylinki”, reż. Sabrina Mertens (NH): Odziedziczona trauma
Ekspertka od krótkometrażowych filmów dokumentalnych próbuje sił w pełnometrażowej fabule. Jej osadzony w latach 70. rodzinny dramat psychologiczny pokazuje, że europejskie kino zyskało nowy głos. Trzyosobowa rodzina żyje z dala od społeczeństwa. Powodem odcięcia jest narastająca choroba psychiczna matki Sybilli (Freya Kreutzkam), która całe dnie spędza w szlafroku, zamknięta w sypialni wypełnionej pamiątkami minionych dni. Ojciec (Bernd Wolf) jest na los bliskich obojętny. W centrum pasywno-agresywnego konfliktu znajduje się Stephanie, którą poznajemy jako ciekawą świata dziewczynkę (Zelda Espenchied), a towarzyszymy nam aż do wejścia w nastoletniość (Miriam Schiweck). Toksyczne otoczenie wpływa na nią coraz mocniej. Z czasem sama stopniowo się wyobcowuje, a jej myśli osuwają się w mroczny bezmiar paranoi, lęków i wstydu. Odczucia przejmują także fizyczność. Zamknięty w 57 tableaux vivants (żywych obrazach) film Mertens to zrealizowana z psychoanalityczną wnikliwością opowieść o dziedziczeniu traumy i nierozerwalnych związkach przeszłości z przyszłością.
„Rocks”, reż. Sarah Gavron (NH): Z powerem o dziewczynach
Kobiety od zawsze interesowały brytyjską reżyserkę najbardziej. Tak było w „Sufrażystkach”, tak jest też w „Rocks”. Piętnastoletnia Shola (fenomenalna Bukky Bakray), pseudonim Rocks, pewnego dnia znajduje liścik od matki o treści: „Potrzebuję przestrzeni, musiałam pomyśleć”. Plus kilka funtów na zakupy, ale na pewno za mało, by utrzymać mieszkanie i dwoje dzieci. Marząca o karierze makijażystki uczennica musi zawalczyć, by ani ona, ani jej młodszy brat Emmanuel (D’angelou Osei Kissiedu) nie trafili do domu dziecka. Zaczyna się gra pozorów, która z czasem zmusi „Rocks” do odsunięcia od siebie nawet najbliższych osób. Klimat tej opowieści stworzyła scenopisarka o nigeryjskich korzeniach Theresa Ikoko, a wspaniale uchwyciła ją w obrazach operatorka Hélène Louvart, odpowiedzialna również za inny festiwalowy hit, „Nigdy, rzadko, czasami, zawsze” Elizy Hittman. Genialny casting wśród uczniów przeprowadziła Lucy Pardee, mająca na koncie współpracę z Lynne Ramsay i Andreą Arnold. „Rocks” widzi świat oczami młodej bohaterki i jej paczki. Rządzi tu zaraźliwa girl power. Jednocześnie udaje się pokazać wieloetniczny Londyn. Film imponuje dokumentalnym spojrzeniem i zacięciem społecznikowskim.
„Wielorybnik”, reż. Philipp Yuryev (NH)
Leszka jest nastoletnim wielorybnikiem z Czukotki, HollySweet999 – striptizerką z Detroit. Poznają się na erotycznej stronce. Zamiast zaliczenia zdalnego szybkiego numerku chłopak traci dla kobiety głowę. Ucząc się pilnie amerykańskich słówek, Leszka planuje przeprawę przez dzielącą Rosję i USA Cieśninę Beringa. Jak to w życiu bywa, seksualne przebudzenie zostaje zinterpretowane opacznie jako miłość. Nagrodzona w Wenecji polsko-rosyjsko-belgijska koprodukcja opowiada o marzeniach w odizolowanej od świata – i kobiet – wiosce. Poetyckie przestrzenie, duchowe poszukiwania, a do tego fenomenalna ścieżka dźwiękowa to największe atuty filmowego zapisu przejścia od chłopięcości do męskości na rosyjskich rubieżach.
„Gunda”, reż. Victor Kossakowsky (NH): Z empatią o zwierzętach
Wyprodukowana przez Joaquina Phoenixa baśń o zwierzętach hodowlanych. Doświadczony dokumentalista (i zdeklarowany wegetarianin) Kossakovsky z empatią śledzi losy świni Gundy, jej dzieci, a także żyjących na farmie kurcząt i bydła. Na ekranie nie znajdziemy odezw i pouczeń, wyliczeń na temat szkodliwości hodowli przemysłowej ani zdrowotnych zalet diety bezmięsnej. Kamera rezygnuje też z koloru. Schodzi na poziom czarnych szparek oczu Gundy i obserwuje, słucha, towarzyszy. Świat, do którego zaprasza Kossakovsky, ujawnia się powoli jako struktura o określonej dynamice, osobliwych zwyczajach, wysokim poziomie świadomości i intencjonalności. To jeden z tych filmów, po których możecie nie chcieć już nigdy zjeść kotleta.
„Coś na kształt raju”, reż. Lance Oppenheim (AFF): American Dream na emeryturze
Wizyta w The Villages, ekskluzywnej wspólnocie emerytów na Florydzie, obejmuje grę w golfa, pływanie synchroniczne i dansingi. Widzowie poznają królów i królowe balu, którzy doskonale odnajdują się w tej elitarystycznej społeczności, oraz tych, którzy chcą jak najszybciej uciec z raju. Oppenheim bezbłędnie wyłapuje surrealistyczny klimat geriatrycznego Disneylandu.
„Zakodowane uprzedzenie”, reż. Shalini Kantayya (AFF): Czarne lustro
Jak na rzeczywistość wpływa sztuczna inteligencja? Wszystko wskazuje na to, że świat wirtualny powtarza błędy i uprzedzenia programistów – problemy z właściwym dekodowaniem koloru skóry czy dyskryminację ze względu na płeć. Do tego wszystkiego AI po cichutku zapisuje nasze dane biometryczne. Wspólnie z najlepszymi badaczkami internetu reżyserka przygląda się schematom, które wpływają nie tylko na targetowanie reklam, ale też sympatie polityczne, drogę zawodową i zdolność kredytową. Z kina wychodzi się z poczuciem, że „Czarne lustro” już trwa. Może zamiast próbować je stłuc, lepiej nauczyć się odpowiednio przed nim pozować.
„Czarny niedźwiedź”, reż. Lawrence Michael Levine (AFF): Parada ego
„Czarny niedźwiedź” (podobnie zresztą jak „Shirley”, inny hit Sundance, który niestety wypadł z programu AFF) przypomina, że życie z artystą wcale nie jest łatwe. Pisarka Allison (prześwietna Aubrey Plaza) udaje się do domku w górskim Parku Adirondacks. Miejsce należy do Gabe’a (Christopher Abbott) i Blair (Sarah Gadon), dwójki niespełnionych, nieco pretensjonalnych performerów, którzy dla życia w dziczy porzucili Brooklyn. Między parą nie układa się za dobrze, ale Alison zdaje się ich napięcia obserwować z pewną satysfakcją. Tarcia, parady ego, dyskusje o granicach, które można przekroczyć dla sztuki, plus realny małżeński kryzys: ekran aż świeci się od punktów zapalnych. Zbudowawszy stabilny punkt wyjścia, Levine w drugiej części filmu stawia wszystko na głowie. Dodam tylko, że tytułowy niedźwiedź naprawdę istnieje, ale niekoniecznie on jest dla dobrostanu bohaterów największym zagrożeniem.
„Aida”, reż. Jasmila Žbanić (NH): Pożar nienawiści
Najgłośniejszy z polecanych filmów z zagwarantowaną polską dystrybucją. Zdobywczyni berlińskiego Złotego Niedźwiedzia za „Grbavicę” opowiada o masakrze w Srebrenicy z 1995 roku. Žbanić oddała głos Aidzie, tłumaczce pracującej przy ONZ. Przez kilka dni gęstniejącej tragedii kobieta funkcjonuje po obu stronach: jako matka synów, którym zagraża śmierć, i profesjonalistka pracująca z holenderskimi żołnierzami, mającymi za zadanie ich obronić. Narastająca świadomość jałowych obietnic Zachodu miesza się z poczuciem obowiązku. Koprodukowana przez Ewę Puszczyńską z Opus Film „Aida” to twarz fenomenalnej serbskiej aktorki Jasny Đuričić, to rozpacz i poczucie bezsilności, to zapach niezawinionej śmierci. Przypomnienie, że podczas wojny sąsiad potrafi stać się oprawcą tak w Srebrenicy, tak w Rwandzie, jak i wszędzie na świecie, gdzie wybuchłego z iskry nienawiści pożaru nie udało się stłumić na czas.
Najprawdopodobniej wyłącznie stacjonarnie zostaną pokazane „Świat, który nadejdzie” Mony Fastvold ze znakomitymi Vanessą Kirby i Katherine Waterson oraz alkoholowa odyseja „Na rauszu” Thomasa Vinterberga z magnetycznym Madsem Mikkelsenem. W tej formie dostępna będzie także „American Utopia”, zarejestrowany przez Spike’
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.