Zakazana miłość w Paryżu i Ameryce. Marzenia o wielkiej karierze aktorskiej i realizacji muzycznej pasji. A wszystko to okraszone piosenkami, które śpiewamy do dziś. Oto dziesięć najbardziej kultowych musicali.
„Deszczowa piosenka”
Jak stworzyć scenę, która na zawsze zapisze się w historii kina? Wystarczą parasol, latarnia i mężczyzna tańczący w strugach deszczu. Piosenkę „Singin’ in the Rain” kojarzą nie tylko fani kultowego musicalu z 1952 roku. Nie znam chyba drugiego tak optymistycznego filmu. A „Deszczowa piosenka” jednocześnie przywołuje złotą erę Hollywood. Gene Kelly śpiewa, gra i tańczy na srebrnym ekranie wspólnie z Donaldem O’Connorem, do tego Jean Hagen (z nominacją do Oscara), której postać – aktorka z piskliwym głosem – rozbawi rzesze wielbicieli. No i filmowa Kathy (w tej roli Debbie Reynolds), w której zakochuje się główny bohater. O ile piękniejszy byłby świat, gdyby każdy z nas zaczynał dzień piosenką „Good Morning”.
„La La Land”
„City of stars, are you shining just for me?” – śpiewa niskim głosem Ryan Gosling, spacerując po molo w Los Angeles. Współczesne musicale bywają ryzykownym przedsięwzięciem. Wystarczy spojrzeć na „Króla rozrywki” z 2017 roku, który teoretycznie miał wszystkie elementy potrzebne do tego, by odnieść kasowy sukces. Nie udało się. Za to niepozorny „La La Land” zachwycił nie tylko widzów, lecz także krytyków. Nikt nie spodziewał się, że film o dwójce młodych ludzi marzących o lepszej przyszłości (Emma Stone i Ryan Gosling), wyreżyserowany przez twórcę „Whiplash”, zdobędzie aż sześć Oscarów. W tym za najlepszą piosenkę – właśnie „City of Stars” w wykonaniu Goslinga.
„Czarnoksiężnik z krainy Oz”
„Toto, mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas” – mówi filmowa Dorotka do swojego pieska. Musical opowiada historię o rodzinie, przyjaźni i o tym, jak ważni w życiu są bliscy nam ludzie. To lekcja, która w tych trudnych czasach nabiera niezwykłej wagi. Podczas zdjęć do adaptacji książki „Czarnoksiężnik z krainy Oz” Lymana Franka Bauma 17-letnia wówczas Judy Garland musiała jednak sporo wycierpieć. Jej zbyt kobiece kształty zostały ukryte za pomocą gorsetu, piersi ściśnięte taśmą, a kraciastą sukienkę odszyto tak, by Garland wyglądała na szczuplejszą i młodszą. Niesamowity głos i talent aktorski tej jednej z najjaśniejszych gwiazd ówczesnego Hollywood sprawiły, że do końca swojej kariery była ona utożsamiana z utworem „Somewhere Over the Rainbow”.
„Moulin Rouge!”
Do dziś pamiętam piątkowy wieczór, który spędziłam z przyjaciółką w jedynym kinie mojego małego miasta. Nie słyszałam wtedy jeszcze o Bazie Luhrmannie, ale gdy naszym wpatrzonym w ekran oczom ukazały się czerwona kurtyna i paryskie dachy, a z głośników wybrzmiała niepodobna do znanej z dotychczas obejrzanych musicali muzyka, wiedziałam, że wsiąknęłam na dobre. Nicole Kidman jako kurtyzana Satine, która marzy o karierze aktorskiej, a obok niej Ewan McGregor z nieziemskim głosem jako biedny pisarz, który się w niej zakochuje. Do tego najbardziej znane piosenki ostatnich dekad w zupełnie nowych aranżacjach. Scenografia, kostiumy, choreografia – w obrazie Luhrmanna wszystkie elementy tworzą zachwycającą w swojej spójności całość.
„Grease”
Komuś, kto kojarzy Johna Travoltę wyłącznie z filmem „Pulp Fiction” Quentina Tarantino, trudno wytłumaczyć, że w produkcji „Grease” z 1978 roku ogląda na ekranie tego samego aktora. Włosy zaczesane na najtrwalszy żel, obowiązkowy grzebień w kieszeni, skórzana ramoneska i okulary przeciwsłoneczne, a do tego postawa prawdziwego bad boya, który przecież nie może się przyznać chłopakom ze swojej szkolnej paczki, że pokochał Sandy, grzeczną blondynkę, która właśnie przeprowadziła się do miasta. Piosenek z musicalu nie trzeba nikomu przypominać, bo nawet jeżeli nie widzieliście filmu, hity takie jak „You’re The One That i Want” czy „Summer Nights” do dziś można usłyszeć na falach każdej popularnej radiostacji.
„Chicago”
Rok po premierze „Moulin Rouge!” na ekrany kin trafiło kolejne musicalowe arcydzieło, tym razem remake w reżyserii Roba Marshalla. Chicago, rok 1929, Roxie Hart (Renée Zellweger) pragnie zostać gwiazdą wodewilu. Gdy kochanek, który obiecał jej pomoc w realizacji marzeń, okazuje się zwykłym naciągaczem, Roxie zabija go z zimną krwią. W efekcie trafia do więzienia dla kobiet, gdzie osadzone nadzoruje twardą ręką „Mama” Morton (rewelacyjna Queen Latifah), a pierwsze skrzypce gra Velma Kelly (Catherine Zeta-Jones), niegdyś ikona wodewilu, odsiadująca wyrok za zabójstwo męża i siostry. Filmowa adaptacja wielokrotnie nagrodzonego Tony musicalu o jazzie, morderstwie i zazdrości w prawdziwie gwiazdorskiej obsadzie. Wisienka na torcie? Stepujący Richard Gere, który w roli prawnika perfekcyjnie manipuluje ławnikami, mediami i opinią publiczną.
„My Fair Lady”
Jak zachęcić fanki ponadczasowego stylu do obejrzenia klasyka z 1964 roku? Wystarczy powiedzieć, że główną rolę w filmie „My Fair Lady” zagrała Audrey Hepburn. Całość tej niezwykłej produkcji dopełnia powalająca scenografia autorstwa Cecila Beatona, za którą Brytyjczyk zgarnął Oscara. Kostiumy (ach, te kapelusze!) też do dziś inspirują. Życie prostej kwiaciarki Elizy Doolittle zmienia się gwałtownie, gdy na jej drodze staje profesor fonetyki Henry Higgins (Rex Harrison). Zakłada się z przyjacielem, że ucząc Elizę dykcji i manier, uczyni z niej prawdziwą damę. Z czasem panna Doolittle zaczyna być podziwiana, a jedną z ostatnich osób, które zdają sobie sprawę z jej niezwykłego czaru, jest właśnie sam prof. Higgins. Klasyczne love story.
„West Side Story”
„Romeo i Julia” na amerykańskich przedmieściach lat 50. Główny bohater – Tony – jest najlepszym przyjacielem przywódcy gangu Jetsów. Za sprawą przypadku zakochuje się w Marii, siostrze Bernarda, przywódcy Sharków, rywalizujących z Jetsami. Bernard dowiaduje się o związku młodych i podsycając wojnę gangów, postanawia się zemścić na Jetsach. Tak jak w przypadku słynnej szekspirowskiej tragedii trup ściele się tu gęsto i nie ma co liczyć na happy end, ale genialna ścieżka dźwiękowa, kostiumy i reżyseria sprawiły, że filmowa adaptacja autorstwa Jerome’a Robbinsa i Roberta Wise’a doczekała się aż dziesięciu Oscarów. Nowa wersja wkrótce w kinach.
„Once”
Chyba najmniej znany musical z całej prezentowanej stawki. Uliczny muzyk, na co dzień zajmujący się naprawą odkurzaczy, podczas jednego ze swoich występów poznaje imigrantkę z Czech. Przypadkowe spotkanie na jednej z dublińskich ulic odmienia życie obojga. Pokazuje, jak ludzie, których łączy pasja, są w stanie zainspirować siebie nawzajem do działania i realizacji własnych pragnień. Muzycy Glen Hansard i Markéta Irglová nie tylko wcielili się w dwójkę głównych bohaterów, lecz także skomponowali piosenki do filmu. Utwór „Falling Slowly”, który wykonują w sklepie z fortepianami, zapewnił im Oscara. I moje wieczne uwielbienie.
„Kabaret”
Otwarcie przyznaję, że nie należę do wielkich fanek Lizy Minnelli, jednak adaptacja musicalu „Kabaret”, w której Bob Fosse zaprezentował swój niekwestionowany talent, zdecydowanie zasługuje na miejsce w pierwszej dziesiątce. Kulisy pracy nad produkcją można obecnie podejrzeć w serialu „Fosse/Verdon” dostępnym na HBO Go. Film opowiada o berlińskim klubie kabaretowym Kit Kat, który stanowi tło dla relacji pomiędzy jego amerykańską gwiazdą – Sally – a brytyjskim pisarzem, Brianem. Akcja toczy się we wczesnych latach 30., tuż przed dojściem do władzy nazistów. Nie brakuje więc odniesień do polityki, a w powietrzu czuć narastający niepokój. Legendarna kreacja Lizy Minnelli, piękna oprawa muzyczna i ponadczasowa choreografia sprawiły, że obraz Fosse’a przeszedł do historii kinematografii.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.