Gdy podczas jednego z wywiadów dziennikarz zapytał redaktorkę naczelną amerykańskiego „Vogue’a” Dianę Vreeland o syntezę społeczeństwa, polityki, pop-artu i mody, ta odpowiedziała pytaniem. – A gdzie literatura? Gdzie moda byłaby bez literatury? To zdanie chyba najlepiej odzwierciedla złożoną relację tych dwóch dziedzin.
Od dzieciństwa Chanel uciekała w książki, wymyślając swoją przeszłość. Dzięki nim nie była dorastającą w sierocińcu Gabrielle, a szlachcianką Coco, której ojciec biznesmen wyjechał za ocean. Mówiła, że to powieści poszerzały jej horyzonty, utwory wielkich filozofów ukształtowały temperament, a poetów natchnęły do codziennych poszukiwań. Sonia Rykiel z kolei książki (erotyki i bajki dla dzieci) pisała. Od nich zaczęła modową ekspansję na Francję. Jako że jej pierwszy butik mieścił się przy Saint-Germain-des-Prés (to tu w latach 60. XX wieku spacerowali wybitni intelektualiści i artyści Paryża), chcąc przykuć wzrok przechodniów, w witrynie, oprócz ubrań, układała stosy powieści i tomiki poezji od zaprzyjaźnionych wydawców.
Ojciec amerykańskiej literatury Mark Twain mawiał, że „to ubranie czyni człowieka”. Virginia Woolf, że „ma znacznie więcej funkcji niż tylko zapewnienie ciepła”. Pisano, że moda, tak jak literatura, kształtuje i reaguje na otaczający nas świat. Że słowa przetwarza i przekłada na język sztuki. Ale piśmiennictwo nie dało projektantom, fotografom i stylistom jedynie wdzięcznych frazesów, a przede wszystkim jedne z najsilniej rezonujących sylwetek popkultury – Holly Golightly ze „Śniadania u Tiffany’ego” Trumana Capote’a, Alexa z „Mechanicznej pomarańczy” Anthony’ego Burgessa czy „Wielkiego Gatsby’ego” Francisa Scotta Fitzgeralda. Takimi figurami stali się też sami literaci. Esteta dandys Oscar Wilde (od 1887 do 1889 roku był zresztą redaktorem magazynu o modzie „The Woman’s World”) czy dziennikarka Joan Didion, która w 2014 roku stanęła przed obiektywem Juergena Tellera na potrzeby kampanii Celine.
Eseiści opisują życie projektantów. Projektanci czerpią z życia eseistów. Wielu z nich pokazami opowiada historie. Wymieniać związki tych dwóch sztuk można w nieskończoność. Można też wybrać prostszą drogę i spróbować odpowiedzieć na pytanie, gdzie moda byłaby bez literatury. W tym celu przypominamy najsłynniejsze kolekcje inspirowane poezją i prozą.
Fendi haute couture wiosna-lato 2021: Studium artystki przeklętej
Wydana w 1928 roku modernistyczna powieść Virginii Woolf „Orlando” podąża śladami elżbietańskiego szlachcica, który wędruje między epokami i płciami. Zakres czasowy fabuły (300 lat) i płynne podejście do mody stworzyły wielu projektantom pole do artystycznej interpretacji. Swoją wersję „Orlanda” prezentowali m.in. Christopher Bailey w kolekcji dla Burberry na jesień-zimę 2016, Ann Demeulemeester (jesień-zima 2007) czy Rei Kawakubo, która w sezonie wiosna-lato 2020 poświęciła powieści zarówno linię męską, jak i żeńską, wypuszczając na wybieg modeli w XIX-wiecznych surdutach i tiurniurach, brytyjskim tweedzie oraz francuskich taftach. U dyrektora kreatywnego Fendi Kima Jonesa te literackie aluzje były znacznie mniej oczywiste. Bo chociaż w centrum debiutanckiej kolekcji haute couture postawił „Orlanda”, powieść potraktował jako klamrę. Od losów głównej postaci bardziej interesowała go sama Virginia Woolf. Inteligencka grupa Bloomsbury, do której należała (w Charleston, miejscu jej działalności, Kim spędzał wakacje), czy jej ukochana Vita Sackville-West.
W wydzielonej sali w Palais Brongniart w Paryżu scenografowie rozstawili zaczerpnięty z książki labirynt. W ścieżkę dźwiękową autorstwa Maxa Richtera wpleciono listy miłosne Woolf i Sackville-West. Wyczekiwana zmienność epok objawiła się jako bardziej złożona koncepcja – biorąc datę urodzenia poszczególnych modelek i modeli, Jones poszukiwał inspirujących odniesień w historii domu mody Fendi. Każdemu z nich wręczył książkę z własnych zbiorów (jest właścicielem ponad 20 tys. białych kruków, w tym dziewięciu wydań „Orlanda”) z okładką zaprojektowaną przez siostrę Virginii, Vanessę. Oraz kryształową biżuterię symbolizującą krople rzeki Ouse, w której utopiła się Woolf.
Gucci jesień-zima 2018/2019: Posthumanistyczne science fiction
„Aby zbadać, skąd bierze się życie, należy wpierw zająć się śmiercią” – pisała Mary Shelley w wydanym w 1823 roku „Frankensteinie”, w którym przedstawiła historię naukowca zamierzającego stworzyć istotę rozumną. Gdy w 2018 roku w oparciu o powieść Shelley współczesnego człowieka konstruował Alessandro Michele, zamiast do praw biologii odwoływał się do cybernetyki i tekstu „A Cyborg Manifesto” filozofki Donny Haraway.
Pokaz zorganizował w pokoju przypominającym salę operacyjną. Ze szpitalnymi łóżkami i klinicznym oświetleniem. – Chciałem przed wami odsłonić laboratorium, które mam w głowie. Poniekąd jestem chirurgiem – mówił, przyznając, że jak każdy z nas ma w sobie też coś z doktora Frankensteina. Tezę potwierdził kolekcją – jego człowiek odpierał binarne konstrukty, wymykał się klasyfikacjom i kulturowym podziałom. Jako kosmopolita doby internetu miksował słowiańskie stroje ludowe i kimona. Nosił brytyjski tweed oraz szkocką kratę, wymiennie z ejtisowym glamourem. Tak jak twór naukowca-szaleńca był zlepkiem różnych elementów. Ale żeby nie był zbyt „science”, Michele dodał mu szczyptę „fiction” w postaci miniaturowych smoków czy silikonowych głów, które modele nieśli podczas tego spektakularnego szpitalnego pochodu.
Alexander McQueen jesień-zima 1999: Gabinet osobliwości
Dziennikarze „Another” nazywali go zbieraczem odniesień, bo w pracowni Alexandra McQueena nic (ani XVI-wieczne ryciny, które leżały obok stosów „National Geographic”, ani zasuszone koralowce walające się pomiędzy tarczami zniszczonych zegarków kieszonkowych) nie było na swoim miejscu. Za to podczas pokazów zdawało się trafiać na to najwłaściwsze. Podobnie było z jego biblioteczką, w której znajdowała się zarówno „Libro de Geometria” z 1589 roku (Alexander podpatrywał w niej wzory, którymi ozdabiał tkaniny), jak i album ornitologiczny z ilustracjami Johna Jamesa Audubona, z którego uczył się ruchu tkanin. Zainspirowany „Wyspą doktora Moreau” podczas pokazu na jesień 1997 wypuścił na wybieg modelki przypominające zwierzęce humanoidy. Od Dantego zapożyczył wizję piekieł (jesień 1996). A zimą 1999 roku zaadaptował „Lśnienie” Stephena Kinga, zamykając modelki w szklanej klatce, której wnętrze przypominało otoczenie nawiedzonego hotelu z powieści. I gdy na wybiegu rzeczywiście powiało grozą, McQueen, podobnie jak King, zmiótł z ziemi lęki, aranżując śnieżycę.
Poezja jest tematem przewodnim majowego wydania „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych i online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.